W ostatniej Lidze Minus wiele dyskusji i komentarzy wywołała moja teza, że z punktu widzenia interesu polskiej ligi prawdopodobnie lepiej byłoby, żebyśmy w tym sezonie nie mieli zbyt dużo niespodzianek wśród pucharowiczów, bo grozi to bardzo słabymi wynikami jesienią i opuszczeniem się w rankingu UEFA. Jako że rozmowa w programie zawsze jest dynamiczna, nie wszystkie argumenty wybrzmiały wystarczająco mocno, dlatego chciałem je na spokojnie poruszyć w tym tekście.
Raków Częstochowa, Legia Warszawa i Lech Poznań w tym sezonie zawodzą, każdy to widzi. Szczególnie pierwsza dwójka musi się liczyć z tym, że nawet nie wywalczy przepustek do pucharowych eliminacji, co byłoby olbrzymim problemem dla ich budżetów. Na tę chwilę za całkiem realny należy uznać scenariusz, w którym czwórka naszych reprezentantów na arenie międzynarodowej składałaby się z Jagiellonii, Śląska Wrocław i Górnika Zabrze poprzez ligę oraz Wisły Kraków poprzez Puchar Polski. “Biała Gwiazda” w praktyce może już zapomnieć o bezpośrednim awansie i nadal musi drżeć o baraże. Gdyby pokonała Pogoń na Stadionie Narodowym, możliwe, że grałaby w pucharach jako pierwszoligowiec.
Niejeden ligowy obserwator, trochę w kontrze do zawodzących faworytów i chęci wpuszczenia świeżej krwi, życzyłby sobie takiego zestawu, ewentualnie wyłączając Wisłę. Ja do tego grona się nie zaliczam, co rzecz jasna nie znaczy – bo i takie głosy widziałem – że chciałbym obligatoryjnie przyznawać miejsca w pucharach. Nie, jedynie wskazuję, że taka rewolucja w składzie naszych reprezentantów na arenie międzynarodowej najpewniej przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. Kibice zainteresowanych klubów mogą mieć to w głębokim poważaniu i całkowicie ich rozumiem. Oni nie muszą patrzeć tak szeroko. Z ich perspektywy liczy się piękna historia drużyny, którą wspierają, reszta ma drugorzędne znaczenie.
Zacznijmy od tego, że w temacie mistrzostwa dla Jagiellonii nie mam żadnych “zastrzeżeń”. Ekipa Adriana Siemieńca musiałaby naprawdę fatalnie zaprezentować się na finiszu, żebym zmienił zdanie. To drużyna w przekroju całego sezonu prezentująca najlepszy, najbardziej powtarzalny futbol i – co warto podkreślić – osadzony przede wszystkim na ofensywnych fundamentach. Pozwala to mieć uzasadnioną nadzieję, że w pucharach zaprezentuje się godnie nawet w razie szybkiej straty Wdowika czy Marczuka i w obliczu startu mistrza Polski dopiero od II rundy eliminacji LM, mimo braku rozstawienia będzie w stanie wygrać przynajmniej jeden dwumecz, co zapewni już miejsce w fazie grupowej Ligi Konferencji. Zatem, “Jadze” życzę historycznego tytułu.
Większe obawy mam w przypadku kolejnych miejsc. Śląsk Wrocław bazował przede wszystkim na szczelnej defensywie i formie Erika Exposito z jesieni. Exposito jednak latem odchodzi, więc jeśli nie uda się od razu znaleźć klasowego następcy, do pucharów wrocławianie przystąpią z Patrykami Klimalą i Szwedzikiem w ataku. A że nawet europejski średniak z dolnej półki w wymiarze taktycznym i defensywnym raczej nie będzie odstawał od WKS-u, różnicę może zrobić jakość indywidualna, której Śląsk ma zwyczajnie niewiele w porównaniu do ligowej konkurencji. Fakt, iż ze swojego staniu posiadania wyciskał w ostatnich miesiącach znacznie więcej, zasługuje na uznanie, ale takie historie rzadko mają przyszłość w dłuższym wymiarze, zwłaszcza przy tylu zawirowaniach wokół klubu.
Górnik Zabrze tak pięknie uciera nosa kolejnym faworytom, że trudno się nie uśmiechnąć i nie trzymać kciuków za piłkarzy Jana Urbana. W kontekście pucharowym perspektywy są jednak nad wyraz niepewne, bo finanse klubu i jego struktury wymagają jeszcze większych napraw niż w przypadku Śląska. No, chyba że sprzedaż Górnika po wyborach zostałaby błyskawicznie sfinalizowana, a nowi właściciele natychmiast rozpoczęliby proces naprawczy, nie skąpiąc przy tym pieniędzy.
W tej dyskusji mamy także argument historyczny. W ostatnich latach kluby, które wchodziły do pucharów incydentalnie i nieregularnie, rzadko dawały powody do zadowolenia, a do fazy grupowej któregokolwiek pucharu po trzecim podejściu udało się awansować tylko Rakowowi. Częstochowianie i tak byli wyjątkiem, bo już w debiucie sprawili wielką niespodziankę, wyrzucając za burtę Rubin Kazań z Chwiczą Kwaracchelią na skrzydle. Reszta rzadko miała się czym chwalić. Licząc od 2013 roku, gdy Śląsk zaimponował ograniem Club Brugge, do chlubnych wyjątków można jeszcze dopisać wygrane dwumecze Jagiellonii z Rio Ave, Zagłębia Lubin z Partizanem Belgrad i biedującego Ruchu Chorzów z Esbjergiem.
Arka Gdynia dzielnie walczyła z Midtjylland, ale koniec końców poległa. Cracovia trzy razy próbowała i za każdym razem odpadała na pierwszym rywalu. Górnik po rewelacyjnym sezonie w roli beniaminka zebrał baty od Trenczyna. Piast jako mistrz pokpił dwumecze z BATE i Riga FC, dopiero rok później wypadł przyzwoicie, eliminując Dinamo Mińsk i austriacki Hartberg. FC Kopenhaga okazała się już zbyt mocna i za to trudno było mieć większe pretensje. Pogoń Szczecin ostatnio startowała trzy razy z rzędu i nie ograła jeszcze poważnego przeciwnika, choć i tak rokuje lepiej niż większość ligowej konkurencji. Lechia Gdańsk dostawała pierwszego lepszego średniaka (Broendby, Rapid Wiedeń) i już jej nie było.
Oczywiście zaraz ktoś przypomni w kontekście Legii czy Lecha wszystkie Żalgirisy, Stjarnany, Dudelange czy Astany i się nie pomyli. Jasne, te kluby też nie dają gwarancji, że będzie dobrze, ale zwiększają takie prawdopodobieństwo. Mimo wszystko jeśli ktoś w ostatnich latach pisał piękne pucharowe historie – nieraz zahaczające o wiosnę – to właśnie ta dwójka. Czy to się komuś podoba, czy nie, Legia i Lech mają najwyższe budżety, najbardziej rozbudowane struktury i największe doświadczenie, a przede wszystkim, mają zdecydowanie najwyższy współczynnik rankingowy, przynajmniej na początku dający rozstawienie. Raków dopiero aspiruje do takiego poziomu w rankingu, ale przez trzy ostatnie lata był na dobrej drodze. Jeśli więc kluby te mają tu i teraz spore problemy, nadal istnieje spora szansa, że w razie udanego zakończenia sezonu, w ciągu kolejnych dwóch miesięcy sytuacja zmieni się na lepsze. W przypadku “Kolejorza” wystarczy zacząć od zatrudnienia trenera z odpowiedniej półki.
To wszystko nie oznacza, że komukolwiek chciałbym zabronić gry w Europie, a kogoś innego sztucznie faworyzować na ligowej mecie. Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, tu nie ma z czym polemizować. Wskazuję tylko na zagrożenia płynące ze zrealizowania romantycznego scenariusza o licznych niespodziankach. Tak samo w reprezentacji Polski nadal wolałbym oglądać Roberta Lewandowskiego zamiast Krzysztofa Piątka, mając jednocześnie świadomość, że nawet z “Lewym” w składzie jesteśmy w stanie zawalić każdy mecz i przegrać z Mołdawią.
Jeżeli ostatecznie na podium poza Jagiellonią znajdą się Śląsk i Górnik, a Wisła pokona Pogoń, będę trzymał za nich kciuki równie mocno jak za każdego innego pucharowicza, bo traktuję ich jako reprezentantów polskiej piłki, pracujących na rzecz wspólnego interesu.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
- Trela: Radomiak 2023/2024, czyli zespół, który trudno polubić
- Zagłębie Sosnowiec, klub skompromitowany
- Podolski, najlepszy aktywista i społecznik piłkarskiej Polski
Fot. FotoPyK/Newspix