Dlaczego Bartosz Bednorz tak późno opuścił Rosję i gdzie mógł sprzedawać hot dogi? Jak Vital Heynen tłumaczył, że nie stawiał wcześniej na Marcina Janusza? Co sprawiło, że Japończycy stanęli na głowie dla Bartosza Kurka? Dlaczego zabrał głos i opowiedział o depresji Łukasza Kaczmarka? Jakub Michalak to agent siatkarski, pracujący dla wielu reprezentantów Polski. W dużej rozmowie z Weszło opowiada o kulisach większych i mniejszych transferów. Opisuje, jak musiał wpisać do umowy zapis o… bierzmowaniu i tłumaczy, dlaczego świat transakcji w piłce nożnej uważa za chory. Wspomina też, jak sam omal nie stracił życia, kiedy w wolnym czasie zdobywał sześciotysięcznik.
Jakub Radomski: Przeczytałem kiedyś opinię, że Bartosz Bednorz to jeden z bardziej niedocenianych siatkarzy ostatnich lat. Pamiętam, jak w 2018 roku przenosił się do włoskiej Modeny i w Polsce dominowały głosy, że jest za słaby, by grać tam w pierwszej szóstce.
Jakub Michalak: Wiesz, co jest ciekawe? Że podpisaliśmy kontrakt we Włoszech, po czym Modena w ogóle nie chciała go realizować. Trzeba było walczyć o to, by Bednorz w ogóle pojawił się w tym klubie.
Jak to?
Rozstali się z trenerem Radostinem Stojczewem i stwierdzili, że Bartek był jego pomysłem, a oni teraz go nie chcą. Rozpoczęła się batalia, która trwała kilka tygodni. Wyobraź sobie, że Bednorz jedzie do klubu, w którym jest niechciany. Włosi byli uparci do tego stopnia, że w pewnym momencie zadzwoniłem do pani prezes Modeny i powiedziałem jej wprost: „Jeśli nie ogłosicie Bartka, ja to zrobię za kilka dni”. Usłyszałem, że nie mogę tak postąpić, więc stwierdziłem: „Czy pani chce, czy nie, Bednorz do was przyjedzie. Wiem, że w waszej hali na pierwszym piętrze jest bar. Bartek może tam przez dwa najbliższe sezony sprzedawać hot dogi”. Dodałem też, że za rok połowa klubu będzie się chwalić, że to oni wymyślili Bednorza w Modenie, bo Bartek wniesie do drużyny tyle wartości. I tak właśnie było.
Bartosz Bednorz w barwach ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle.
Czy Bednorz jest niedoceniany? Jest dwóch siatkarzy, którzy według mnie trochę szybciej i w większym wymiarze powinni pojawić się w reprezentacji. To Bartek i Marcin Janusz. W przypadku tego drugiego Vital Heynen, były trener kadry, powiedział mi kiedyś: „Nie powołuję go regularnie, bo jest za dużą konkurencją dla Fabiana Drzyzgi”. W pewnym sensie rozumiałem tę potrzebę, żeby stworzyć otoczkę bezpieczeństwa dla pierwszego rozgrywającego. Jak na przyjęciu, ataku czy środku czymś oczywistym jest walka o miejsce w składzie, tak uważam, że dwie pozycje – rozegranie oraz libero – powinny być wręcz trochę zabetonowane. Powinniśmy wiedzieć, kto jest tam jedynką. Trzeba w tym przypadku postawić na konkretnego człowieka, zaufać mu i w niego wierzyć.
Przed igrzyskami w Tokio nie było jednak wiadomo, czy Heynen na libero postawi na Pawła Zatorskiego czy Damiana Wojtaszka.
Oni obaj grali wtedy bardzo dobrze albo genialnie, ale jeżeli prześledzimy sobie CV Zatorskiego, to, ile dawał drużynie na wielkich turniejach, ja się nie dziwię, że każdy trener jednak stawia na niego. Nie pamiętam, by Paweł kiedykolwiek zawiódł, zagrał piach w najważniejszych momentach. Poza tym to niezwykły profesjonalista. W niczym nie umniejszam Damianowi, który też ma wielkie umiejętności, ale czasami jest tak, że trafi się na erę wielkiego siatkarza na danej pozycji i ciężko jest w ogóle powiedzieć, kto znajduje się za jego plecami. Podobnie było z Nikolą Grbiciem w reprezentacji Jugosławii i później Serbii. Wybitny rozgrywający, jeden z najlepszych w historii dyscypliny, dlatego inni zawodnicy na tej pozycji mogli zapomnieć o regularnym graniu w kadrze przez jakieś 15 lat.
Wróćmy do Bednorza i sezonu 2021/2022, który do końca spędził w Zenicie Kazań. Dopiero po jego zakończeniu odszedł do Chin. Jak trudne było wyrwanie go z Rosji po wybuchu wojny? Wszystko się przedłużało, przez co Bednorz, który w dodatku przez jakiś czas nie zabierał publicznie głosu, był mocno krytykowany w mediach.
To była złożona sprawa, wymagająca zrozumienia kontekstu międzynarodowego i tego, jak układały się relacje polsko-rosyjskie. Największym problemem było to, że Bartek zdążył podpisać nową umowę i ludzie z Zenita musieli wziąć na siebie odpowiedzialność przed sponsorami i jakoś im wytłumaczyć potencjalną utratę gwiazdy. Tam powstał dobry zespół, grali świetnie, wiele rzeczy się ułożyło. Drugą kwestią była presja środowiskowa. Wybuchła wojna, oczywiście żaden z polskich sportowców nie podpisywał kontraktu w Rosji, a tu mieliśmy do czynienia z sytuacją zastaną i trzeba było bardzo delikatnie stąpać po tym gruncie. Nasze relacje z klubem są jednak dobre i udało się w końcu rozstać na fajnych warunkach. Nasza praca, zwłaszcza w takiej sytuacji, to jedna wielka dyplomacja.
Bednorz występował w klubie z Szanghaju, a gdy w styczniu 2023 roku został zawodnikiem ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle, udzielił wywiadów, w których tłumaczył, że w Rosji wszedł w życie przepis, w myśl którego groziłoby mu nawet 15 lat więzienia, gdyby, będąc w tym kraju, powiedział publicznie coś negatywnego na temat wojny.
Tak było. Te przepisy zabraniały jakiejkolwiek krytyki względem wojny na Ukrainie. Gdyby Bartek jawnie się przeciwstawił, nawet powiedział po prostu, że ta wojna to zło, mógłby trafić do więzienia, bez możliwości deportacji. To nie była łatwa sytuacja. Zresztą, tuż po wybuchu wojny, gdy nie było jeszcze skodyfikowanego przepisu, a Bednorz napisał coś krytycznego w swoich mediach społecznościowych, bardzo szybko dostał w Zenicie dużą reprymendę. Już wtedy było grubo.
Weźmy Dmytro Paszyckiego. On grał w Zenicie Petersburg, ale po wybuchu wojny w cztery dni spakował się i po prostu wyjechał, został zawodnikiem Trefla Gdańsk. Przez kolejne lata wojowaliśmy z Federacją Rosyjską, były problemy z potwierdzaniem transferów. W takiej sytuacji nie ma dobrych rozwiązań. Jest wymiar wielkiego bólu i, z perspektywy obcokrajowca w Rosji, rzeczywistość, w której nikomu nie życzę kiedykolwiek funkcjonować. Pamiętam, że modliliśmy się z Bartkiem, by na meczach nie było żadnych większych sygnałów, manifestacji kibiców wspierających wojnę.
On to wszystko bardzo przeżywał. Wiem, że dla wielu osób Bartosz Bednorz to przystojny facet, niesamowicie utalentowany, który osiąga sukces wszędzie, gdzie się pojawi. Ale on tak naprawdę jest też bardzo wrażliwym, rodzinnym i ciepłym człowiekiem, dlatego nie było łatwo mu się odnaleźć. Jak egzystować i pracować w klubie, skoro wszyscy w twoim kraju żądają, żebyś stamtąd zniknął? A on nie do końca może zniknąć. Kwoty ewentualnych kar były potężne. Dlatego trzeba było usiąść, porozmawiać, zastanowić się. Ostatecznie rozegraliśmy to tak, że nie wykonaliśmy żadnych nerwowych ruchów, a Bartek po sezonie 2021/2022 odszedł z rosyjskiego klubu.
Wyświetl ten post na Instagramie
Jakub Michalak i Bartosz Bednorz
Reprezentujesz też m.in. Łukasza Kaczmarka. Gdy on jakiś czas temu nie grał przez kilka tygodni i pojawiały się różne spekulacje, postanowiłeś zabrać publicznie głos i w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet powiedziałeś, że atakujący ZAKS-y ma depresję i sytuacja jest dość poważna. Co tobą kierowało, żeby to powiedzieć?
Łukasz miał bardzo trudny okres. Zresztą on nadal jest w procesie zdrowienia, którego jednym z elementów było właśnie to, żeby uzewnętrznić to, co się dzieje. Kaczmarek pracował ze specjalistą i wspólnie ustalili, że będzie najlepiej, również dla niego, jeśli zamiast opowiadania jakichś niestworzonych historii, że był na coś chory, czy miał zawroty głowy, pojawi się w mediach prawda o tym, co mu jest i jak na chwilę obecną funkcjonuje. Jednocześnie on sam nie potrafił jeszcze tego zrobić. Dlatego zdecydowałem się na to. Depresja to jedna z trudniejszych chorób, z którymi ludzie zmagają się w obecnych czasach i zawodowi sportowcy nie są od tego wolni. Mam nadzieję, że do ludzi to wszystko dotarło, choć wiem też, że jest grono hejterów, twierdzących, że depresja Kaczmarka to wymyślona historia.
Zostawmy te osoby. Ale są głosy, że w jego przypadku nie chodziło tylko o depresję. Pewnie wiesz, co mam na myśli.
Wiem i odniosę się do tego krótko: nie znam ludzi, będących w depresji, którzy robią głównie mądre rzeczy. W takim stanie nie da się perfekcyjnie kierować swoim życiem, po prostu. Dlatego nie zamierzam komentować sugestii, do których nawiązałeś. Łukasz to nie tylko zawodnik, którego reprezentuję, ale też mój przyjaciel. Często bywał u mnie z żoną, dziećmi, psem. Stwierdziłem, że jeśli ma taki problem, to trzeba mu pomóc, nie patrząc na nic innego dookoła. On sam na razie nie jest gotów, by o tym rozmawiać. Ale myślę, że przyjdzie i na to czas.
Michał Kubiak powiedział jakiś czas temu [w podcaście u Żurnalisty – przyp. red.], że nie okazuje zrozumienia dla myśli depresyjnych. I że nie potrafi sam sobie wyobrazić, że mógłby popaść w taki stan. Stwierdził coś na zasadzie: „Po prostu jest presja, z którą trzeba sobie radzić i cześć”. Kubiak jest twardym człowiekiem i być może rzeczywiście nigdy nie miał takiego problemu. Ale to nie oznacza, że problem nie istnieje. Kaczmarek to nie jedyny przypadek. Są też inni siatkarze, grający w reprezentacji, którzy mierzyli się z depresją, tylko to nie trafiało do mediów. Sam regularnie korzystam z usług psychologa i uważam, że to fantastyczna rzecz. W agencji mamy kilku psychologów, z którymi współpracujemy, i często powtarzam chłopakom, by spotykali się z nimi, gdy czują taką potrzebę.
Łukasz Kaczmarek ze złotem mistrzostw Europy w 2023 roku.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że w pracy agenta siatkarskiego miałeś sytuacje, które wielu osobom wydałyby się trudne do wyobrażenia. Podasz jakiś przykład?
Kiedyś z naszym partnerem próbowaliśmy ściągnąć do Europy zawodnika z Afryki. Miał grać w Niemczech. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Chłopak miał międzylądowanie w Stambule, wyszedł tam poza strefę bezcłową i nie mógł już dostać się z powrotem. Rozpoczęły się zabiegi: kupowanie hoteli, organizowanie dodatkowych agencji, ale ostatecznie musiał wrócić do Afryki. Dopiero kolejna próba ściągnięcia go do Niemiec zakończyła się powodzeniem. Pamiętam też, że kiedyś do kontraktu siatkarskiego wpisaliśmy bierzmowanie.
Bierzmowanie?
Tak. Zawodnik chciał się żenić, ale nie miał bierzmowania i bał się, że w trakcie sezonu nie da się tego zrobić. Negocjowałem też kiedyś siatkarzowi możliwość grania w wolnym czasie w baseball.
Mam swój typ – Rafał Szymura.
Obaj bracia – Rafał i Kamil. Ich ojciec jest trenerem baseballa i chodziło o to, by po sezonie może nawet pomogli w lidze. Dużo było dziwnych sytuacji. Weźmy Bartka Kurka. W 2020 roku przeniósł się do Japonii, został siatkarzem Wolf Dogs Nagoya. Była kwarantanna i przez dwa tygodnie miał siedzieć wyłącznie w hotelu. Trzeba było załatwić Bartkowi i jego Ani, żeby mieli dwa pokoje hotelowe w jednym – jeden do mieszkania, a w drugim żeby im zorganizowano siłownię. I Japończycy stanęli na wysokości zadania: przerobili jeden ze swoich eleganckich pokoi na salę do ćwiczeń.
Wyświetl ten post na Instagramie
Od lewej: Bartosz Kurek, Jakub Michalak i Lukas Kampa, reprezentant Niemiec
Sezon 2017/2018 Kurek spędził w Ziraacie Ankara. Strasznie wtedy cierpiał. Miał poważny problem ze stopą, czuł bardzo silny ból. Wstrzykiwano mu coś w piętę, co było bolesne i generalnie nie pomagało. Jednocześnie zarząd klubu nie rozumiał, dlaczego Bartek nie gra swojej optymalnej siatkówki. Trzeba było tam polecieć, negocjować z nimi i w efekcie zabrać Kurka do naszego zaufanego lekarza, pracującego w Berlinie. W Niemczech okazało się, że chodzi o rozwarstwienie i konieczne było odbarczenie nerwu, które pomogło. Poczuliśmy ulgę.
A jak wyglądała sytuacja z Mateuszem Porębą, który miał mieć jednocześnie podpisane dwa kontrakty? To nie jest często spotykane w sporcie.
To działo się rok temu. Prawda jest taka, że Mateusz został zmanipulowany i zrobił coś poza naszą wiedzą. Szczerze? Nie zdawał sobie sprawy z odpowiedzialności.
Chodzi o podpisanie umowy ze Skrą, mając już podpisane coś z innym klubem?
Tak. Od włodarzy jednego klubu słyszał: „Nie przejmuj się. My to wszystko wyczyścimy, ogarniemy”, a Mateusz miał dwa ważne kontrakty z różnymi drużynami, co okazało się być dużym problemem. Uważałem za swoją porażkę, że człowiek, któremu ufałem i byłem przekonany, że on mi ufa, zrobił coś za moimi plecami i jeszcze wpadł przez to w kłopoty. Na początku musieliśmy uświadomić Mateuszowi, co zrobił. To trochę trwało. Ostatecznie wyciągnęliśmy go z tego, a on zrozumiał swój błąd i dziś bardzo ciężko pracuje. Myślę, że jest już trochę innym człowiekiem. Zresztą, to nie był jakiś jego wielki błąd. On po prostu został zmanipulowany.
Wielu prezesów nienawidzi agentów, bo trzeba nam płacić, a w dodatku ciężko się z nami rozmawia. Bywa, że zawodnicy, zwłaszcza młodzi, są bezbronni w starciu z prezesami i ich prawnikami. Dlatego tak ważne jest, by siatkarz ze swoimi problemami zwracał się do nas. Zdarzają się też zabawne sytuacje. Kiedyś przychodzi ojciec jednego gracza, chyba wtedy 20-letniego, i mówi: „Uważam, że mój syn, dla swojego siatkarskiego rozwoju, powinien zerwać ze swoją dziewczyną. Pomoże mi pan?”.
Pomogłeś?
Nie, absolutnie. Nie angażuję się w takie rzeczy.
Mateusz Poręba podczas meczu z Serbią w 2022 roku.
A jak ty reagujesz na głosy, że siatkówka w kontekście rynku transferowego jest trochę niezdrowa? Sezon ligowy rusza we wrześniu albo nawet w październiku, w grudniu dopina się już sporo transferów na kolejne rozgrywki. I teraz zobacz: mamy zawodnika klubu X, który wie, że przejdzie do drużyny Y. Te zespoły trafiają na siebie w ćwierćfinale play-off. Ten zawodnik wie, że, jeżeli chce grać w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie, byłoby lepiej, gdyby jego jeszcze obecna drużyna nie wygrała rywalizacji. Nie posądzam go absolutnie o chęć porażki, ale to nie jest trochę nie w porządku? Była taka sytuacja nawet teraz, w ćwierćfinałowym dwumeczu Bogdanki LUK-u Lublin z Projektem Warszawa.
To jest wpisane w nasz rynek, który tak wygląda od wielu lat. Ale ja uważam, że w siatkówce panuje duży profesjonalizm i mało jest kombinowania, kalkulacji. Podam ci przykład. Kilkanaście dni temu doszło do niespodzianki w półfinale ligi tureckiej. Nasz zawodnik, Murat Yenipazar, poprowadził Fenerbahce do wyeliminowania Ziraatu, w którym będzie grał w następnym sezonie. A oni walczyli praktycznie o to, który klub będzie występował w Lidze Mistrzów.
ZAKSA potrafiła wygrywać praktycznie wszystko i zawodnicy, którzy od nowych rozgrywek mieli zasilić inny mocny polski zespół, grali kapitalnie. Albo Lukas Kampa: w sezonie 2020/2021 wiadomo było, że przejdzie do Trefla Gdańsk, a mimo to poprowadził Jastrzębski Węgiel do mistrzostwa Polski.
Oczywiście, słyszę czasami to pytanie: „Nie byłoby lepiej poczekać z rozmowami o transferze chociaż do play-offów?”. No to wyobraźmy sobie, że zawodnik negocjuje umowę z nową drużyną kilka dni przed meczem przeciwko niej, o dużą stawkę. To nie byłoby normalne, dlatego według mnie powinno się odbywać relatywnie szybciej. Albo ewentualnie po lidze, bo im ważniejsze momenty sezonu przychodzą, tym gorszy jest na to czas. To ważne, by w kluczowej części sezonu ci chłopcy mieli spokojne głowy. By wiedzieli, co ich czeka. Wiadomo, z przodu ma się herb klubu, ale z tyłu jest nazwisko i siatkarze grają właśnie o nie, o swoje dobre imię. Tak ja to odbieram, ale gdyby ktoś miał sensowny pomysł, jak to zrewolucjonizować, to chętnie posłucham.
Ktoś powie, że rynek piłkarski, w porównaniu z naszym, jest taki super, taki wow. A według mnie on jest bardzo chory.
Chory?
Tak, chore jest podpisywanie kontraktów na osiem czy nawet 10 lat i traktowanie zawodników jak mięso. Bardzo często wiadomo, że gracz na pewno nie zrealizuje długiej umowy. W piłce wszystkim zależy na sprzedaży, łącznie z klubami. Menedżerowie zarabiają tam potężne pieniądze w porównaniu do nas, bo uczestniczą też w kwocie odstępnego. U nas tego nie ma. Rok temu była opcja wykupienia Michała Gierżota ze Stali Nysa za określoną sumę pieniędzy, ale jego drużyna chciała, by dalej dla niej grał i realizował umowę. A gdy ZAKSA chciała wykupić z Effectora Kielce Mateusza Bieńka i oferowała naprawdę duże pieniądze, klub z Kielc powiedział „nie” i Mateusz grał tam jeszcze przez rok. Uważam, że to właściwa droga. Że powinniśmy szanować kontrakty.
W Polsce działają tzw. „obustronne listy czystości”, czyli dokumenty, które trzeba wysyłać federacji. Kluby opisują w nich, czy mają jakieś zadłużenie względem kogoś, ale są też informacje na temat realizacji umów z zawodnikami, które potwierdzają sami gracze. To sprawia, że nie będzie można podpisywać dwóch kontraktów, bo zawodnik nie dostanie wtedy licencji. Była jakiś czas temu sprawa serbskiego rozgrywającego drużyny z Suwałk, Maksima Buculjevicia, który podpisał umowę zagranicą, mimo ważnego kontraktu z klubem z Belgii, bo wyszedł z założenia, że serbska federacja potwierdzi mu ten transfer. Wiem jednak, że międzynarodowe władze robią teraz dużo, żeby naprawić sytuację na rynku. Przepisy mają być zaostrzone. W tej chwili w takich sytuacjach ma miejsce tylko i wyłącznie sądzenie się o pieniądze, dlatego zdarzało się, że ktoś uciekał z PlusLigi do Rosji, Japonii czy Chin. Teraz w grę będzie wchodziło zawieszanie takich osób.
To dobrze, że papier ma trochę więcej znaczyć. My jako Polacy nie możemy robić takich numerów. Załóżmy, że jakiś polski zespół podpisał Kurka i teraz Turcja przynosi mu nagle miliony euro. Nie mogę podpisać takiej umowy, zanim nie dogadam się z polskim klubem. Gdybym tak zrobił, ten zespół zgłosiłby do Polskiego Związku Piłki Siatkowej, że ma dwuletnią umowę z Bartkiem i PZPS nie potwierdziłby w systemie jego transferu do Turcji.
Jakub Michalak
Porozmawiajmy o początkach, o tym, jak zostałeś agentem. Grałeś trochę w siatkówkę, prawda?
Przede wszystkim wychowywałem się w siatkarskiej rodzinie. Mój tata grał zawodowo, występował w Rafako Racibórz, dlatego mieszkam w tym mieście od dziecka i całe dzieciństwo spędziłem na hali. Ojciec został trenerem, a my z bratem od małego bawiliśmy się siatkówką. Miałem 14 lat, kiedy trafiłem do bardzo fajnej grupy juniorskiej, prowadzonej przez Dariusza Daszkiewicza. To była jego pierwsza praca trenerska. Byliśmy nawet finalistami mistrzostw Polski w swojej kategorii. Później występowałem w II lidze, a nawet szczebel wyżej, ale siatkówka była u mnie czymś pobocznym w stosunku do studiów. Dostałem stypendium i możliwość studiowania ekonomii we Włoszech. Wyleciałem tam, zawiesiłem karierę. To nie była łatwa decyzja, bo mój tata bardzo chciał, żebym grał w siatkówkę na wyższym poziomie.
Gdy wróciłem do Polski, po jakimś czasie pracowałem jako dyrektor eksportu w dużej firmie. Ciągle miałem dobry kontakt z trenerem Daszkiewiczem. Był 2012 albo 2013 rok, on prowadził Effectora, gdy zaproponował mi pracę w roli dyrektora jego drużyny. Powiedziałem, że raczej nie ma szans, bo musiałbym się przenieść do Kielc. Przekazałem mu też, ile wtedy zarabiałem. Miałem w Raciborzu dom, czwórkę dzieci. Pomagałem już wcześniej Darkowi z tłumaczeniem pewnych rzeczy z języka włoskiego. On, gdy usłyszał moje argumenty, poprosił mnie o jedną rzecz: żebym pomógł mu ściągnąć do Kielc dwóch argentyńskich siatkarzy – Cristiana Poglajena i Bruno Romanuttiego. Miał problem, bo nie wiedział, kto ich reprezentuje.
Dość szybko i łatwo skontaktowałem się z ich agentami, obie strony się dogadały. Wtedy usłyszałem od trenera Daszkiewicza: „Słuchaj Kuba, zrobiłeś to lepiej od każdego agenta, który funkcjonuje w tym kraju. Może pomyśl o tym, by się tym zająć zawodowo”. Od tego się zaczęło. Zaryzykowałem, rzuciłem pracę i założyłem agencję, w której działam z bratem, Mikołajem. To był taki one way ticket. Zaczęła się siermiężna, mrówcza praca.
Dariusz Daszkiewicz jako trener drużyny z Kielc w 2010 roku.
I zacząłeś podpisywać umowy z siatkarzami, którzy są dzisiaj na topie.
Pierwszym był Bieniek. Wtedy młody chłopak, z Effectora, który grał tam za jakieś 3000 złotych. Sporym nazwiskiem w 2013 roku, gdy zaczynaliśmy z nim współpracę, był natomiast Marcel Gromadowski.
PlusLiga to dzisiaj najsilniejsza liga świata?
To zależy, pod jakim kątem oceniać.
Patrzmy na siłę drużyn.
Ludzie czasami mylą siłę ligi z wartością sportową najlepszego jej reprezentanta. Gdyby tak spojrzeć, w ostatnich trzech latach udowodniliśmy, że Polska jest najlepsza, bo ZAKSA za każdym razem sięgała po triumf w Lidze Mistrzów. Ale różnie to bywa. Możliwe, że w kolejnych czterech latach polskiej drużynie to się nie uda i za każdym razem to reprezentant Włoch będzie lepszy.
No to spójrzmy na średni poziom najlepszych ośmiu zespołów ligi.
To jest lepsze porównanie, trochę jak w meczu bokserskim, bo wystawia się pierwszego na pierwszego, drugiego na drugiego, trzeciego na trzeciego, itd. W tym kontekście na pewno jesteśmy najmocniejszą ligą świata. Mówię o tym z dumą. Polacy mają wiele kompleksów, dlatego uważam, że musimy mówić sobie wprost, że w czymś jesteśmy świetni. W siatkówce wiele rzeczy naprawdę robimy fantastycznie: stworzyliśmy najlepszy program do statystyk, mamy świetne szkolenie młodzieży i bardzo dobrych polskich trenerów, których często nie doceniamy. Porównując ligi jak w meczu bokserskim, wygramy z każdym: z Włochami, Francją, Turcją, Japonią.
Nie jest trochę tak, że Włosi byli na topie, ale kilka lat temu coś zaniedbali i teraz za to płacą?
Oni przede wszystkim nie są twórczy. Przez parę dobrych lat próbowali usilnie kopiować rosyjski styl. Przegrywali w Lidze Mistrzów z Zenitem Kazań, no to zaczęli stawiać na trzy potężne skrzydła i rozwiązywanie problemów na wysokiej piłce. Bardzo mało grania środkiem. A kiedy zaczęli przegrywać z ZAKS-ą w finale Ligi Mistrzów, nastąpił kolejny zwrot. Tym razem zaczęli próbować siatkówki totalnej: bardzo cierpliwej, opartej na nabijaniu na blok i zdobywaniu punktów wtedy, gdy już koniecznie trzeba je zdobyć. Nagle pojawiły się inwestycje w środkowych, których teraz bardziej się eksponuje. To w sumie trochę dziwne, bo my w mojej ocenie nauczyliśmy się takiego stylu od Ferdinando de Giorgiego i on przeniósł to też później do włoskiej kadry, z którą osiągał sukcesy.
Pamiętajmy, że w Serie A mają o jednego obcokrajowca więcej na boisku, przez co mniej jest szans na ogrywanie młodzieży. Duże zespoły grają potężnymi nazwiskami, a Włosi głównie uzupełniają ich składy. Wyjątkiem jest Trentino – klub, który bardziej wygląda jak czołowe polskie ekipy. A teraz spójrzmy na PlusLigę. Jastrzębski Węgiel? Na przyjęciu w pierwszej szóstce dwóch Polaków, a to jest kluczowa pozycja. Zawiercie? Polskie przyjęcie, bo Bartosz Kwolek, na środku Bieniek, w ataku Karol Butryn. W drużynach od szóstego do 16. miejsca w tabeli często siłę zespołu stanowią Polacy
Kto teraz płaci najlepiej? Azja, Japonia? Do takiego wniosku można było dojść, zdobywając informacje dotyczące transferu Wilfredo Leona.
Nie, największe pieniądze ciągle są w Rosji, tylko dla nas ten rynek po prostu nie istnieje. Ale dla zawodników z Bałkanów? Hulaj dusza, piekła nie ma. Oni idą tam sobie grać i zarabiają bardzo duże pieniądze. Za Rosją są według mnie Turcja i Japonia. Później Polska i Włochy, gdzie płaci się obecnie na podobnym poziomie. Włosi czasami próbują łapać zawodników na dłuższe umowy za mniejsze pieniądze. Efekt jest taki, że np. Cucine Lube Civitanova ma 16-18 zawodników. Ktoś jest pod kontraktem, ale nie mieści się w zespole? To cyk, wrzucimy go do Padwy, choć to niekoniecznie jest marzenie tego siatkarza. U nas takie coś raczej się nie dzieje. Mam wrażenie, że podchodzimy do tego rozsądniej i bardziej szanujemy transfery.
Ale różnie bywało z klubami. Gdy w 2018 roku Kurek, którego reprezentujesz, podpisał umowę w Stoczni Szczecin, były w tobie jakieś wątpliwości odnośnie do tego projektu?
Były. Głosy pełne wątpliwości od początku wybrzmiewały na rynku. To nie było takie bezkrytyczne: „Hurra! Idziemy tam, będzie super!”. W uwiarygodnienie tamtego projektu zaangażowano sporo poważnych ludzi, ale on od początku był ryzykowny. Niedługo później okazało się, że to było ryzyko nie do podjęcia w tamtym czasie. Gdy po trzech, czterech miesiącach wiadomo było, że Stocznia upadnie, jako pierwsi zareagowaliśmy i wyciągnęliśmy swoich zawodników z klubu. Później pomagaliśmy nawet graczom zagranicznym, reprezentowanym przez konkurencję, bo nie mieli pojęcia, jak zachować się w tej specyficznej sytuacji. Niestety, do dziś nie odzyskaliśmy pieniędzy. Dlatego całą tę sprawę odbieram jako naszą sporą porażkę.
Bartosz Kurek jako zawodnik Stoczni Szczecin.
Polska siatkówka wyciągnęła wnioski z tego żenującego przypadku?
Mogę powiedzieć tyle, że na pewno poprawiły się kwestie finansowe w męskich klubach. Dawniej egzekwowanie płatności było problemem, zawodnicy nie dostawali czasami pensji na czas, były zadłużenia. Dzisiaj jest nieźle. W polskiej siatkówce wprowadzono też obustronny list czystości, o którym mówiłem. On formalnie zabezpiecza zawodnika, co było potrzebne.
Teraz pojawiają się informacje, że Kurek wraca do Polski i w nowym sezonie zagra w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle.
Z oczywistych powodów nie mogę się do tego odnieść. Nic nie zostało oficjalnie ogłoszone.
To zapytam inaczej. Gdyby Kurek trafił do ZAKS-y, ten zespół byłby odpowiednio zbilansowany i zdolny do walki o najwyższe cele?
Myślę, że tak. W drużynie zostaną Marcin Janusz, Erik Shoji i David Smith. Jest młody i niesamowity Daniel Chitigoi, dla mnie jeden z największych talentów światowej siatkówki. Niby przyjmujący, ale w meczu o Superpuchar, który ZAKSA wygrała 3:2 z Jastrzębskim Węglem, Daniel udowodnił, że również jako drugi atakujący może prezentować na siatce niewiarygodne możliwości. Poza tym – może w drużynie pojawi się jakaś świeża, młodsza krew?
Na razie wczoraj pojawiła się informacja, że Grupa Azoty wypowiada umowę ZAKS-ie z dniem 30 czerwca tego roku. Jak duże jest to dla ciebie zaskoczenie i jakie ta decyzja może mieć konsekwencje?
Nie jest to potężne zaskoczenie, biorąc pod uwagę, że podobnie stało się wcześniej z żeńskim klubem, Chemikiem Police, oraz w świetle wyników finansowych Grupy Azoty. Dlatego liczyłem się z tym, że taki scenariusz może mieć miejsce. Myślę, że teraz włodarze klubu muszą stanąć na wysokości zadania i pozyskać nowego sponsora tytularnego. Mieliśmy już w męskiej siatkówce takie sytuacje. W Treflu Gdańsk prezes Dariusz Gadomski poradził sobie po utracie finansowania ze strony Lotosu, a w Warszawie Piotr Gacek dawał radę, kiedy najpierw wycofało się ONICO, a później Orlen. Oba kluby świetnie teraz funkcjonują i mają tytularnych sponsorów. Dlatego w Kędzierzynie-Koźlu zarząd klubu musi zadać sobie trud i działać. Nie powinno to być ultra skomplikowane. Mówimy przecież o zespole, który trzy razy z rzędu wygrał Ligę Mistrzów. ZAKSA to nie jest jakiś klub-krzak, a potężna marka na naszym rynku.
To też drużyna, która pokazała, że nie można jej skreślać. Pamiętam, jak odchodzili z niej Paweł Zatorski, Jakub Kochanowski i Benjamin Toniutti. Mówiono, że nowa ZAKSA będzie musiała ciężko walczyć o awans do ósemki, a ona w kolejnym sezonie znów wygrała Ligę Mistrzów.
Ciebie to zdziwiło?
Nie, w ogóle. Wiem, że nas, agentów, większość ludzi ma za zło wcielone, ale uważam, że my naprawdę mamy niesamowitego nosa i dobre oko siatkarskie. Ja, ale też mój brat Mikołaj, z którym działamy wspólnie w agencji, wychowaliśmy się przy siatkówce. On grał w II lidze, a jego partnerka to Monika Brzostek, siatkarka plażowa, była reprezentantka, olimpijka z Rio de Janeiro z 2016 roku.
Funkcjonujemy przy siatkówce od zawsze. Nie wzięliśmy się z biznesu, ale też nie pochodzimy z ultra profesjonalnej siatkówki. Według mnie ktoś, kto grał na najwyższym poziomie, niekoniecznie patrzy holistycznie na to, jak ma wyglądać cała siatkarska kariera, żeby poszczególne elementy do siebie pasowały. Widziałem wielu agentów czy byłych agentów, z dużymi nazwiskami, którzy nie poradzili sobie na naszym rynku. Nie rozumieli, jak rozpocząć pracę z 18-latkiem, żeby ten notował systematyczny progres. My np. patrzymy też na to, kto z kim będzie dobrze współpracował w jednej szóstce, bo ich umiejętności będą się uzupełniały.
Podasz jakiś przykład odnośnie do tej współpracy?
W 2018 roku Vital Heynen nie zabrał Kaczmarka na mistrzostwa świata. To był rok, w którym Łukasz przechodził akurat do ZAKS-y. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: „Słuchaj, nie przejmuj się. Za rok nie będzie opcji, by nie było cię w kadrze, bo w Kędzierzynie twoim rozgrywającym będzie Toniutti”. Nigdy w takich sytuacjach nie patrzymy na to, że nasz zawodnik musi być w drużynie z naszym zawodnikiem. Patrzymy na umiejętności i cechy charakterystyczne. Druga historia – gdy Bieniek jeszcze grał w Effectorze, miał lepsze finansowo oferty z Resovii i Skry Bełchatów, ale wybraliśmy ZAKS-ę. Tu też chodziło o mariaż z Toniuttim, który daje wiele możliwości grania ze środkowymi. I jeszcze trzeci case, dla mnie najciekawszy. Odpalenie na rynku Toreya DeFalco.
Odpalenie?
On grał we Włoszech i jego zespół spadł z najwyższej ligi. DeFalco był fizycznym zawodnikiem, o którym się wtedy mówiło raczej negatywnie. Odradzano różnym zespołom ściąganie go. Ostatecznie trafił do Olsztyna, z Jankiem Firlejem na rozegraniu, który z tego typu przyjmującym, wykonującym atak z lewej strony, potrafi grać cuda. O tym się mało mówi, ale Janek z takimi zawodnikami gra poezję: te wszystkie zejścia, przyspieszanie, skracanie. Zobaczmy, gdzie jest teraz Artur Szalpuk przy Firleju, w Projekcie Warszawa.
Torey DeFalco i Jan Firlej w barwach Indykpolu AZS Olsztyn. Kwiecień 2022 roku.
Dobrym przykładem jest też Nysa z tego sezonu. Gierżot – młody przyjmujący z niesamowitym potencjałem, ale mający jeszcze pewne braki w przyjęciu, gra tam obok bardzo wspierającego go libero, którym jest Kamil Szymura. Efekt? Szymura się rozwija, bo bierze na siebie bardzo dużą odpowiedzialność, a Michałowi jest trochę łatwiej grać. Gdy składasz pewne elementy w całość, nie możesz patrzeć głównie na najwyższą kwotę kontraktu. Często powtarzam zawodnikom, że kariera jest jak bieg maratoński, a nie rywalizacja na 100 metrów. Dobrze zaprojektowana kariera wygląda tak, że kwoty kontraktów systematycznie rosną, nie ma żadnego zjazdu, spowodowanego złym wyborem, a w pewnym momencie uderzamy w sufit, bo dobijamy do maksymalnych kwot na rynku światowym.
Jest jeszcze jeden temat, który mnie bardzo interesuje w twoim kontekście. Wiem, że w wolnym czasie jeździsz w góry i to niemałe. Jak to się zaczęło?
Chodzę po górach od dwudziestu kilku lat. Uwielbiam odpoczywać w naturze. Z rodziną mamy w górach malutki domek i gdy jest opcja, jeździmy tam. Ale wiadomo jak jest – kiedy człowiek nabiera czegoś małymi łyżkami, pojawiają się kolejne wyzwania. A to jakiś trekking, coś wyższego, jeszcze wyższego. I tak dwa lata temu wybrałem się na sześciotysięcznik.
To chyba najwyższa góra, na której do tej pory byłeś.
Zgadza się, Huayna Potosi w Boliwii, ma 6088 m n.p.m. Muszę się przyznać, że ledwo z niej zszedłem.
Co się stało?
Podczas ataku szczytowego, gdy do wierzchołka brakowało mi ledwie 50 metrów, rozpoczęły się bardzo duże trudności z oddychaniem. Kiedy zszedłem do najwyższego obozu, było ze mną bardzo źle. Saturacja [nasycenie krwi tlenem – przyp. red.] na poziomie 44%, dramat. Dali mi zastrzyki na obrzęk mózgu i obrzęk płuc. Udało się zejść, przeżyłem, jednak kolejne dwa dni spędziłem w szpitalu. Miałem atakować jeszcze jeden szczyt podczas tamtej wyprawy, ale oczywiście odpuściłem. W zeszłym roku myślałem o wyprawie w Himalaje, ale w końcu nie pojechałem. Wchodzenie na ośmiotysięczniki to raczej nie moja bajka, ale trekking dookoła takich gór czy do ich podnóża już mnie fascynuje.
Jakub Michalak
Wejście na Mount Everest cię nie kręci?
Nie, absolutnie nie. Wolę bardziej techniczne wyzwania. Większą frajdę sprawia mi przejście jakieś ferraty [trudniejszy szlak turystyczny z zabezpieczeniami, z których należy korzystać – przyp. red.]. Gdy byłem na studiach, należałem do sekcji, z którą jeździliśmy wspinać się po skałkach. Lubię to, ale ogólnie sprawia mi przyjemność spędzanie czasu w naturze. Przeszedłem kiedyś Arctic Circle Trail, trasę prowadzącą przez zieloną część Grenlandii. Ma łącznie prawie 170 km. Pamiętam, że robiłem to w czerwcu, gdy trwał dzień polarny. Super sprawa, bardzo polecam: 10 dni bez zasięgu i bez jakiejkolwiek cywilizacji. Nie masz dostępu do czegokolwiek, nabierasz wodę ze strumienia, przeprawiasz się przez rzeki.
Ty, agent najlepszych siatkarzy świata, możesz się na 10 dni odciąć od cywilizacji?
Przez pierwsze dwa dni myślę o pracy, a ostatniego zastanawiam się, co zobaczę, gdy pojawi się zasięg (śmiech). Generalnie, ja mam od siedmiu lat wyciszony telefon. Nigdy mi nie dzwoni, tylko czasami lekko wibruje, a czasami nawet to się nie dzieje. Taki mam system pracy i życia, że jest moment, gdy trzeba wszystko przeczytać, odpisać, zareagować, oddzwonić. Wiesz, do mnie nikt nie dzwoni zapytać, jak się czuję. Ludzie dzwonią z problemami. Taka to praca. Myślę, że również dlatego tak pomaga mi spędzanie czasu w naturze. Bartek Bednorz mnie kiedyś pyta: „Kuba, jak to jest, że zamiast kupić sobie Porsche, ty bierzesz do ręki siekierę i słuchasz śpiewu ptaków?”. Cóż, ja nie potrzebuję Porsche, żeby być szczęśliwym.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:
- Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
- Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Po powrocie na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]
- Tomasz Fornal: Chcę być sobą. Nie interesuje mnie, co pomyślą inni [WYWIAD]
- Wilfredo Leon w klubie z Lublina. Skąd się to wszystko wzięło?