Drapie w gardle. Szczypie w oczy. Dudni w uszach. Ale też daje pięćdziesięciu tysiącom ludzi ogrom frajdy, rozumianej na zupełnie różne sposoby. I chyba tak właśnie powinno być, bo jeśli chcemy w Polsce przekonywać nieprzekonanych, że piłka nożna jest i powinna być dla kibiców, to tylko tworząc na stadionach wspomnienia dla wszystkich. Uniwersalne, ale i najprawdopodobniej niepowtarzalne. Wyjątkowe dla każdego, kto w weekend zdecydował się wybrać Stadion Śląski, a nie muzeum, kino czy restaurację.
Mecz Ruchu z Widzewem był wyjątkowy dlatego, że przez mecz rozumiemy w tym wypadku nie zmagania dwudziestu kilku gości kopiących piłkę, a całą imprezę sportową wokół tego meczu. U nas w kraju mówi się o takich rzeczach ze sporą rezerwą, bo wiemy, że gdzieś w tle tych wszystkich kibicowskich zgód i kos pojawiają się tematy ustawek, krojenia szalików „piknikom”, handlu lewymi fajkami czy narkotykami. Albo jakieś inne historie z maczetami i kastetami. Kiedy jednak kibicowski świat pokazuje tę bardziej pozytywną twarz, to nie udawajmy, że jej nie ma.
„A bo imć Bidon ostatnio skopał jakiegoś Arcziego i ten trafił na OIOM, więc kibicowanie drużynie piłkarskiej jest fe”
Nie każdy na trybunie stadionu w Chorzowie był dziś Bidonem. Właściwie to tacy stanowili wczoraj bardzo małą grupę.
Pojawią się tu przykładowe pseudonimy, ale zostały one wymyślone totalnie od czapy, trochę jak w W11 – zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Przytoczone wypowiedzi są jednak prawdziwe. I będzie ich całkiem sporo. Bo skoro to kibice na Stadionie Śląskim budzili największe zainteresowanie przed tym meczem, w jego trakcie i po zakończeniu spotkania, to my wybraliśmy się do Chorzowa na trybunę, nie na mecz piłkarski. Zamiast zajmować krzesełko przy pulpicie prasowym, wmieszaliśmy się w tłum.
WIKA: Czego ryczysz durniu?
SZTYWNY: A bo się cieszę. Przyjechałem się tu kurwa cieszyć i się cieszę!
To chyba kwintesencja futbolu. Nie, nie chodzi o rzucanie przekleństwem zamiast przecinka. Chodzi o takie piękne zdanie: „Piłka nożna jest po to, żeby się cieszyć”.
Na stadionie najsilniej w tej kwestii zdaje się na nas oddziaływać poczucie przynależności do grupy. To bardzo miłe, gdy po prostu drzesz mordę, ale kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy obok ciebie drze ją dokładnie tak samo. Stajecie się jednym organizmem i razem macie siłę, o której jedna osoba mogłaby tylko pomarzyć. Jeden klub, jedno ciało, jeden wielki zbiorowy kibic. Radość z bycia anonimowym trybikiem w maszynie do wydzierania się, aż poczujesz krew w gardle albo i jeszcze dłużej. Do tego te same kolory koszulek, te same zapamiętane teksty stadionowych przyśpiewek, ta sama wiara w zwycięstwo. Choć kilka różnych sposobów na osiągnięcie radości na miejscu.
DZIDZIA: Eeee, pszpraszm, bo ja tu jednak nie sdziłem, sory, nwiem gdzie sdziłem…
Niektórzy faktycznie takie wydarzenie traktują po prostu jak dobrą, czasem aż za dobrą imprezę i, cholera jasna, w porządku. Niech ją tak traktują. Jeśli nie wsiądą po meczu za kółko, to niech nawet zapomną w ogóle, gdzie się znajdują i odlecą całkowicie. Mogą, bo to jest ich wychodne, dzień wolny od pracy i często spędzony z najlepszymi kumplami, którzy widzieli wiele, a wybaczają jeszcze więcej. Dorośli ludzie bawią się w „dorosły” sposób i niechże to robią. Niech sobie przegną, strzelą małpkę i popłyną. Jeśli daje im to radość – okej.
MAŁA: Mamooo! Ale tu głośno!
MAMA: Co mówisz!?
MAŁA: Głośno!!
MAMA: Idź do taty, on ma słuchawki!
Niedorośli ludzie bawią się w inny sposób. Pomalowane buzie, zdjęcia z maskotkami, piłkarzami, energiczne klaskanie, gdy ktoś ubrany w odpowiednią koszulkę po prostu kopnie piłkę. To w pewien sposób niesamowite, że w tym samym miejscu, dwa metry od siebie, dziecięcą radość czerpie zafascynowana światem pięciolatka i upojony alkoholem czterdziestolatek, a kilka rzędów wyżej stoi na oko siedemdziesięcioletni dziadyga, który przyznaje:
SIWY: Ano nie było takiego wyjazdu chyba. Piękna sprawa… Ty jesteś młody to nie rozumiesz jeszcze, ale piękna sprawa.
Nie było. W XXI wieku nigdy nie zdarzyło się, żeby na polski stadion weszło pięćdziesiąt tysięcy ludzi, a już na pewno nie było tak, żeby zdecydowana większość z nich była gotowa wrócić do domu ze zdartym gardłem. Dla wielu to jedyny taki mecz w życiu. Dla kibiców Widzewa to, choć wielu nie będzie chciało tego potwierdzić, najliczniejszy wyjazd w historii polskiej piłki ligowej. Było ich wczoraj tak wielu, że trafili się i tacy, którzy nie mieli wręcz prawa wiedzieć, na co się piszą.
EWKA: Wzięłam kuzynkę, to jej w ogóle pierwszy wyjazd.
I siedzi ta kuzynka z małżonkiem i pewnie modli się przez sporą część meczu, żeby jakiś pijany grubas zaraz się na nią nie wywrócił, bo mogłoby się to skończyć nie najlepiej. Albo wierzy, że akurat przy jej miejscu nie pojawi się zaraz żaden młodzieniec w kominiarce i nie odpali racy czy innych fajerwerków. O tym zresztą też trzeba powiedzieć kilka słów.
KARY: Kurwa! Ja pierdole, niżej tę flagę do chuja!
Na faceta ubranego w kominiarkę zawsze patrzy się podejrzliwie. Chłop jednak przestaje wyglądać groźnie, gdy zdajesz sobie sprawę, że ponaciągał na buty torebki z Lidla i spiął je gumką recepturką – wszystko, żeby później nie dać się rozpoznać na stadionowym monitoringu. Co z tego, że gdyby komuś naprawdę na tym zależało, to doskonale wiedziałby, kim ten facet jest i dlaczego zasługuje na karę…
A zgodnie z regulaminem zasługuje, bo w pewnym momencie wdziera się w grupę dzieci, dorosłych, mężczyzn, kobiet, wszystkich i w promieniu dwóch metrów od niego robi się pusto. Potem dym, huk, przerwane spotkanie.
Mnóstwo było w sieci głosów oburzenia.
– Jak to, po co oni tak dymią, sędzia przerwie mecz i po kiego grzyba to komu?! I jeszcze te kary dla klubów! – tak jakby prezesi Siemianowski i Rydz wyglądali wczoraj na bardzo zatroskanych…
Trzeba to wszystko uznać za część widowiska. Ten mecz nie był dedykowany telewidzom. Fajnie coś sobie obejrzeć w Canal+, usiąść wygodnie w salonie i liczyć diagonalne podania czy zdobyte bazy. Jeśli jednak pięćdziesiąt tysięcy ludzi planuje sobie cały weekend tylko pod to, żeby wcisnąć się przez bramki na Stadion Śląski i obejrzeć mecz na żywo, to widowisko przestaje być wydarzeniem dla telewizji.
Siedząc przed ekranem, widzisz kupę dymu i nie wiesz co się w tej kupie dymu dzieje. Siedząc w tej kupie dymu, nie zazdrościsz temu, który usiadł przed ekranem i czerpiesz z tego wieczoru pełnymi garściami.
BARTO: Grają czy nie grają? We zobacz w komórce.
ŁYSY: Gdzie ci kurwa sprawdzę, jak tu zasięgu nie ma.
W sumie nie wiesz, czy grają, czy nie grają, czy są na boisku, czy siedzą już w szatni. Niby fajnie wiedzieć, ale sporej części kibiców to zwisa i powiewa. Oni, oczywiście, przyszli tam z powodu meczu, ale radość czerpią też z tego, że po prostu są na stadionie i biorą udział w wydarzeniu historycznym. Ten rekord, pewnie kilka różnych rekordów, sprawia, że wieczór staje się jeszcze bardziej wyjątkowy. Przecież to jedno z tych spotkań, o które możesz zostać zapytany przez wnuka za jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat. Dumnie będzie odpowiedzieć, że dziadek tam był, dziadek widział, dziadek pomógł ten rekord wtedy pobić. Opowiedzieć, jak dziadka drapał nos i jak zdarł sobie gardło.
BORYS: Chciałem tu być, bo czułem, że to może być po prostu część historii.
A oprócz tego szansa dla kibicowskiego świata. Odbiór tego, co wydarzyło się wczoraj w Chorzowie, jest przede wszystkim pozytywny i na nim można budować obraz kibiców. Na podekscytowanych dzieciach w wieku szkolnym, na wzruszonych dorosłych chłopach, na rodzinach, które uznały, że szykuje się fantastyczna przygoda (i kilka razy zwątpiły, czy na pewno był to dobry pomysł). Na tych racach, oprawach, dymach, krzykach, śpiewach. Rekordzie. Warto dbać o taki wizerunek trybun i warto doceniać chwile, w których kibice robią robotę. Skoro dostrzegamy wszystkie ich godne pożałowania wybryki, to należy się też, byśmy widzieli ich wielki wkład w zarażanie miłością do piłki.
I dali im szansę na budowanie wizerunku także na takich wyjątkowych wydarzeniach, jak wczorajsze starcie Ruchu z Widzewem. Kibice, powiedzmy sobie wprost, dzięki wam mówimy o tym meczu zdecydowanie więcej i dzięki wam go zapamiętamy.
Ten mecz wygraliście.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
- Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
- Kuciak w bramce Rakowa? Co mogło pójść nie tak…
- Radomiak dodaje nutki emocji grze o utrzymanie
- Liverpool jest jak Klopp – kończy mu się energia
Fot. Newspix