Reklama

Do końca sezonu na tyle stać Lecha – na męczenie buły i ciułanie punktów

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

21 kwietnia 2024, 17:15 • 3 min czytania 50 komentarzy

Mecze z Pogonią czy teraz z ŁKS-em powinny być materiałem, do którego kibice Lecha raczej muszą się przyzwyczaić przed końcem sezonu. W tym zestawieniu i przy tym pomyśle na drużynę nie będzie spektakularnych, pewnych zwycięstw, wszystko, na co mogą liczyć fani Kolejorza, to właśnie takie męczenie buły i zapisywanie trzech punktów. A to przecież i tak dużo, jeśli cofnąć się myślami do starć z Puszczą czy z Rakowem.

Do końca sezonu na tyle stać Lecha – na męczenie buły i ciułanie punktów

Czy Lech bowiem zagrał lepiej niż przed tygodniem? Tak, ale zdecydowanie nie był to zwrot o 180 stopni. Po prostu kilka różnic zagrało na korzyść gości.

Po pierwsze Puszczy wpadało szybko, a ŁKS-owi nie. Już na początku meczu Mrozek sam sobie zrobił problem i musiał ratować go słupek, potem bronił jeszcze jedno groźne uderzenie, ponadto łodzianie potrafili wyjść wyżej do rywala i zabrać mu piłkę. Dalej brakowało już ostatniego podania, dobrej decyzji, oczywiście, ale jeśli ktoś ktoś robił przed przerwą lepsze wrażenie, to właśnie gospodarze.

Po drugie do szpitala został odwieziony Ramirez, czyli kluczowy punkt łodzian – bez niego grało się im zdecydowanie gorzej, mimo że biegali w jedenastu, można się było złapać na myśli, że jednak jest ich dziesięciu. Zresztą potem nie była to tylko myśl, ale fakt, bo zmiennik Hiszpana – Ceijas – faktycznie z boisko wyleciał.

Zameldował się w 47. minucie, w 64. zobaczył pierwszą żółtą kartkę, w 67. drugą i wyleciał z boiska. Spektakularna zmiana tego chłopaka.

Reklama

Po trzecie – o ile Puszcza przed marnymi atakami Lecha broniła się bardzo zgrabnie, o tyle ŁKS przy pierwszym golu potknął się kompromitująco. Wrzutka typu „balon”, naprawdę łatwa do ogarnięcia, ale nie dla gospodarzy, którzy zostawili Ishaka samego, a potem sygnalizowali spalonego, kiedy Szwed miał do niego spory zapas.

I tak zamiast 1:0 do przerwy dla ŁKS-u było 1:0 dla Lecha. A łodzianie sobie z tym faktem nie poradzili, co więcej Kolejorz złapał jeszcze na pewności siebie i grał lepiej, strzelając nawet ładną bramkę po zgrabnej akcji. „Nawet”, gdyż od dłuższego czasu zespół Rumaka wygląda jak gość, który nigdy nie grał w Fifę, dostaje pada i nie wie, którymi guzikami atakować. Tymczasem tutaj widzieliśmy świetne wypuszczenie Marchwińskiego przez Anderssona i super finisz.

Oczywiście Lech nie byłby sobą, gdyby jeszcze nie narobił sobie problemów, bo stracił dwubramkowe prowadzenie i je odzyskał, ale na tym właśnie polega męczenie buły – nie 3:0, jak wskazywałyby okoliczności układania się meczu, a 3:2 na wślizgu.

ŁKS jedną z bramek strzelił po rzucie karnym, słusznym, natomiast należy wspomnieć o arbitrze Sylwestrzaku też w nieco mniej ciepłych słowach. Zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i tak jak cenna jest to ambicja, tak jednak trzeba ocenić efekt, a ten był taki, że sędzia ją strącał.

Fajnie, że chciał pozwalać grać, ale gdy Mammadov fauluje w polu karnym to po prostu trzeba wskazać na wapno. Absurdalna decyzja, skoro w tej lidze po stokroć większe pierdoły łapią się na przewinienie w szesnastce. A też kto wie, czy Sousa nie zasłużył na czerwoną kartkę, gdy kompletnie nie był zainteresowany piłką i bardzo brzydko od tyłu zaatakował przeciwnika.

Kibice w Łodzi, tak jak ci w Chorzowie, przedłużali racami pobyt zespołu w Ekstraklasie, ale kupili tylko paręnaście minut, następnych 34 kolejek nie są w stanie. Co najmniej dziesięć oczek straty do bezpiecznego miejsca – przepaść. Nie do zasypania. A Lech… Przedłuża nadzieje na mistrzostwo, a już całkiem prawdopodobne, że doturla się w ten sposób do pucharów.

Reklama

Tyle że przed nimi trzeba dużo zmienić. Trenera i wielu piłkarzy.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

50 komentarzy

Loading...