Jeżeli ktoś zastanawiał się, czy Jagiellonia wpadnie w mentalny dołek po domowej porażce z Cracovią, gdy zwyczajnie nie poradziła sobie z grą w osłabieniu, to już dostał odpowiedź. Nie, białostocki lider mając komplet zawodników, nadal jest w stanie grać jak należy i to nawet bez kluczowego w budowaniu akcji Adriana Diegueza, który pauzował za kartki. Co nie znaczy, że Zagłębie Lubin tylko dziś statystowało.
Początkowo można było jeszcze odnieść takie wrażenie, złośliwe komentarze o średniactwie i przeciętności tworzyły się same. Gdyby Imaz miał lepszy dzień, szybko zdobyłby co najmniej jedną bramkę. Szczególnie może żałować zmarnowania wysiłku Marczuka, wystawiającego mu piłkę w zasadzie na stuprocentową sytuację. Hiszpan, zamiast przymierzyć po ziemi w któryś róg, podniósł piłkę i strzelił prosto do rąk Dioudisa…
Zagłębie Lubin – Jagiellonia Białystok 1:2. Hansen egzekutorem
„Jaga” i tak dość szybko objęła prowadzenie. Imaza i resztę kolegów w strzelaniu wyręczył dziś Kristoffer Hansen. Norweg był jednym z największych poszkodowanych spotkania z Cracovią, ponieważ szybko opuścił boisko ze względu na zmianę taktyczną po czerwonej kartce Diegueza. Teraz bardzo chciał się odkuć i w pełni mu się to udało.
Obie jego bramki to pokaz kunsztu.
Pierwsza – idealny moment wyskoku między stoperami i idealny strzał głową przy słupku.
Druga – techniczne, mierzone uderzenie tuż przy słupku po akcji Nene i Pululu.
Gdyby to był hollywoodzki film, Hansen mógłby nawet skompletować hat-tricka, bo między pierwszym a drugim golem dostał jeszcze wypieszczone dośrodkowanie od Marczuka, ale tym razem źle ukierunkował głowę i mocno spudłował. W drugiej połowie natomiast jego strzał w polu karnym w ostatniej chwili zablokował Ławniczak.
Marczuk do pewnego momentu imponował lekkością w nawijaniu rywali na skrzydłach i może być tylko zły na partnerów z zespołu, że nie postarali się o zapisanie na jego konto konkretu w postaci jednej czy drugiej asysty.
Wspominaliśmy, że Zagłębie mimo wszystko nie sprawiło najgorszego wrażenia, zwłaszcza jak na to, co ostatnio prezentowało. Po niemrawym początku gospodarze zdecydowani się ożywili, stali się agresywniejsi w grze bez piłki i Jagiellonia długimi fragmentami nie miała spokoju pod własną bramką. Alomerović kilka razy musiał się mocniej spocić, a też ewidentnie szczęście było tego dnia po jego stronie. Gdy dochodziło do kotłowaniny pod jego bramką (co nie było rzadkością), koniec końców zawsze to zawodnikowi Zagłębia czegoś brakowało, żeby skutecznie dostawić nogę lub inną część ciała. Szczególnie w brodę pluć może sobie Kacper Chodyna. Wyróżniał się aktywnością, ale to też on zmarnował najwięcej sytuacji.
Dopiero po drugim golu Jagiellonia ostudziła zapały gospodarzy, więc to tym większy paradoks, że właśnie w tym okresie wreszcie udało im się trafić do siatki. Juan Munoz kolejny raz dał do myślenia Waldemarowi Fornalikowi.
Były nerwy, białostoccy kibice nie mogli spokojnie jeść popcornu i patrzeć, jak ich drużyna kontroluje mecz, ale finalnie wszystko się zgadza. Są bardzo cenne trzy punkty i gwarancja utrzymania pozycji lidera po tej kolejce bez względu na poczynania Śląska Wrocław w Warszawie. Wyścig żółwi na szczycie przyspieszył o jedno tempo.
A Zagłębie? W praktyce musi już tylko dograć sezon bez większego wstydu, o rozczarowaniu i tak będzie mowa.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kibice przedłużali obecność Ruchu w lidze, ale koniec jest bliski
- Zespół lekkoduchów. Pogoń myślała, że samo się wygra…
- Jan Urban – najlepszy obecnie trener w Ekstraklasie?
- Dariusz Banasik miał rację: ta drużyna nie jest gotowa na presję walki o awans
Fot. Newspix