Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę ogólną atmosferę wokół klubu i liczbę wpadek na ich koncie, ale zawodnicy Bayernu Monachium wciąż jeszcze mogą uratować ten z pozoru całkowicie nieudany sezon. Dziś Bawarczycy wyrzucili bowiem Arsenal z Ligi Mistrzów i trzeba im oddać, że rzetelnie zapracowali na awans do półfinału tych rozgrywek. Nie był to może kosmiczny występ podopiecznych Thomasa Tuchela, ale niemieckiej ekipie udało się radykalnie ograniczyć potencjał ofensywny “Kanonierów”. Sami w ataku też nie odpalili fajerwerków, jednak akurat w tym przypadku do przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść wystarczyła jedna spuentowana golem akcja.
Co tu dużo mówić, Tuchel ograł Mikela Artetę w pojedynku taktycznym.
Nuda przed przerwą
Pierwsza połowa, szczerze mówiąc, trochę nas wymęczyła. Nie mówimy oczywiście, że było to totalnie koszmarne widowisko, ale też było widać po obu ekipach, że nie mają ochoty na podjęcie ryzyka i raczej wyczekują na fałszywy ruch drużyny przeciwnej, który można by było łatwo wykorzystać.
Nieco więcej pomyłek, choć raczej drobnych, popełniali przed przerwą zawodnicy Arsenalu. Zwłaszcza w bocznych sektorach boiska, co Bayern próbował za wszelką cenę wypunktować. Aktywny w dryblingu był Leroy Sane, parę całkiem niezłych szarż przeprowadził również Noussair Mazraoui. Tylko że nie przekładało się to później na konkretne sytuacje strzeleckie. Gospodarze usiłowali oczywiście szukać wstrzeleniami i dośrodkowaniami ustawionego centralnie Harry’ego Kane’a, jednak stoperzy “Kanonierów” dość skutecznie pilnowali angielskiego supersnajpera, po prostu odcinając go od podań. Mógł się w tym elemencie podobać zwłaszcza Gabriel, który z niesamowitym spokojem ugasił kilka pożarów wznieconych wcześniej na skrzydle przez nieco dziś chaotycznego Takehiro Tomiyasu.
Podopieczni Artety mieli jednak w pierwszej odsłonie jeszcze mniej do zaproponowania w ofensywie. Groźnie pod bramką Manuela Neuera robiło się w zasadzie tylko wtedy, gdy Bawarczycy sami wpędzali się w tarapaty niechlujnymi rozegraniami lub przyjęciami futbolówki na własnej połowie. Ale nawet tych prezentów ekipa przyjezdna nie potrafiła wykorzystać. Nie było ich zresztą zbyt wiele, bo Arsenal nacierał wysokim pressingiem jedynie od czasu do czasu.
Krótko mówiąc: wiało w Monachium nudą. I pachniało dogrywką.
Arsenal bez planu B
Można nawet stwierdzić, że już początkowe sekundy drugiej połowy meczu przyniosły więcej emocji, niż cała pierwsza część gry. Bayern niespodziewanie rzucił się bowiem Arsenalowi do gardła i był naprawdę blisko wyjścia na prowadzenie, ale ani strzał głową Leona Goretzki, ani późniejsza dobitka Raphaela Guerreiro nie wylądowały w siatce. Był to jednak wyraźny sygnał, że Bawarczycy po przerwie mają zamiar wreszcie zaatakować większą liczbą zawodników. Poszukiwania osamotnionego w szesnastce Kane’a były z góry skazane na porażkę, ale już wchodzący w drugie tempo pomocnicy mieli więcej miejsca między defensorami Arsenalu.
Potwierdziło się to w 63. minucie gry, kiedy ekipa z Monachium wyszła na prowadzenie. Znów zaczęło się od odważnej szarży Sane, później akcję mądrze wskrzesił Guerreiro, a dośrodkowanie tego ostatniego na gola zamienił Joshua Kimmich, właśnie po dynamicznym nabiegnięciu z głębi pola.
Czy gospodarze zasłużyli na tego gola? Cóż, może nie przypieczętowali nim nie wiadomo jak wielkiej przewagi, ale summa summarum byli oni jednak zespołem wyczuwalnie lepszym od Arsenalu. Z pewnością podopieczni Tuchela zauważyli, że w drużynie z Londynu przeciekają boki obrony, a zwłaszcza lewa strony bloku defensywnego. Po stronie Bayernu tak wyraźnie słabych punktów nie było, albo “Kanonierzy” nie potrafili ich obnażyć. Co gorsza, przyjezdni nie posiadali też jakiegokolwiek planu B na drugą odsłonę spotkania. Tak naprawdę w żaden sposób nie zareagowali na stratę gola na 0:1. Nie było żadnego zrywu, żadnego trafionego impulsu ze strony szkoleniowca. Zmiennicy w Arsenalu nie wnieśli do gry właściwie nic. Pojawili się na murawie i to w sumie tyle na ich temat.
Dość powiedzieć, że to Bayern był w końcowej fazie meczu bliski podwyższenia prowadzenia, podczas gdy “Kanonierzy” mieli poważne trudności z przeniesieniem futbolówki w pole karne gospodarzy. Manuel Neuer nie miał praktycznie nic do roboty. Gdyby ktoś włączył sobie wyłącznie końcówkę tego spotkania, nie mając rozeznania w sytuacji w dwumeczu, to z pewnością pomyślałby, że londyńczycy są usatysfakcjonowani wynikiem 0:1.
***
A zatem Bayern Monachium dołącza do Borussii Dortmund jako drugi niemiecki półfinalista tej edycji Champions League. To niesamowite, ponieważ obie ekipy – delikatnie rzecz ujmując – nie mogą być zadowolone ze swojej sytuacji w Bundeslidze, a tymczasem w ich zasięgu wciąż pozostaje triumf w najbardziej prestiżowych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Naturalnie w przypadku Bawarczyków niewiele to zmienia, przed drużyną gorące lato niezależnie od rozstrzygnięć w LM.
Niemniej, Bayern nadal nie powiedział ostatniego słowa. Ten sezon wciąż można zakończyć wielkim sukcesem.
Bayern Monachium – Arsenal 1:0 (0:0)
J. Kimmich 63′
wynik pierwszego meczu 2:2
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Łzy Barcelony. Wciąż blamaż, ale inny niż poprzednie
- Przepis o młodzieżowcu. PZPN odbija piłeczkę: klubom brakuje inicjatywy
- Russ Cook. W rok przez dżunglę i pustynię, czyli cała Afryka na nogach
- Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?
fot. NewsPix.pl