Radomiak tylko tej wiosny średnio przez dwa i pół meczu grał w osłabieniu. Widzew przez cały sezon był w takiej sytuacji przez ledwie dwie minuty. W Jagiellonii mają prawo myśleć, że przez wykluczenia uciekło im pięć punktów. A w Puszczy mogą sobie pluć w brody, że w przewadze liczebnej wypuścili potencjalnie kluczowe trzy punkty. Czerwone kartki mają znaczenie, często jednak wcale nie aż tak fundamentalne, jak im się przypisuje.
U Nicka Hornby’ego czerwona kartka dla zawodnika rywali była jednym z elementów niezapomnianego piłkarskiego widowiska. „Z perspektywy kibiców zawsze jest czymś magicznym” – przekonywał autor „Futbolowej gorączki”, zwierzając się, że czerwoną kartkę z meczu Arsenal — Wolverhampton z 1978 roku wziąłby na bezludną wyspę. Wykluczenia z gry do dziś się fetuje, opłakuje albo piętnuje, zależnie od punktu siedzenia. Zawsze traktuje się je jako ważny moment meczu. Dziesiątki razy analizuje się, czy nastąpiło słusznie i przypisuje się mu przemożny wpływ na następujące po nim wydarzenia. Czy jednak czerwone kartki faktycznie mają aż tak wielką moc odmieniania meczów? A może służą bardziej ugruntowywaniu boiskowego status quo, wcale nie tak często będąc punktami zwrotnymi spotkań?
Radomskie koszmary
Piłkarze Radomiaka idą na jakiś rekord świata. Przez pierwsze 19 kolejek sezonu Ekstraklasy ani razu nie kończyli meczu w osłabieniu. Ba, jesień wieńczyli spotkaniem, w którym zostali wyraźnym beneficjentem czerwonej kartki dla rywala. Po 50 minutach Lech prowadził z nimi w Radomiu dwiema bramkami. Kwadrans później jednak Jesper Karlstroem obejrzał drugą żółtą kartkę. Gracze Macieja Kędziorka w przewadze doprowadzili do wyrównania. 14. sekunda rozpoczynającego wiosnę meczu w Krakowie uruchomiła jednak w zespole niewytłumaczalne pasmo nieszczęść. Leonardo Rocha został najszybciej wykluczonym z gry w tym sezonie Ekstraklasy. Rozbity Radomiak wkrótce potem stracił pięć goli. Szóstego Cracovia strzeliła mu już z przewagą dwóch piłkarzy, bo w międzyczasie za wierzgnięcie w rywala wyleciał z boiska jeszcze Michał Kaput.
Tydzień później uderzenie kolanem w Efthymisa Kolourisa sprawiło, że Gabriel Kobylak zakończył mecz z Pogonią już po pół godziny. Trenera Kędziorka mało śmieszyły zagajenia reporterów CANAL+ po starciu z Wartą, że przynajmniej udało się je dograć w jedenastu. Ale wydawało się, że na tym anegdotyczny epizod Radomiaka się kończy. Drużyna wróciła na dobre tory. W dwóch meczach zdobyła cztery punkty i zażegnała kryzys.
W Gliwicach jednak koszmary wróciły. Druga żółta kartka dla Bruno Jordao i przy okazji sprokurowanie rzutu karnego nie kosztowały radomian punktów tylko dlatego, że Kobylak obronił strzał Patryka Dziczka. Na tym seria wykluczeń się nie skończyła. Tej jesieni wylatywali z boiska także Vagner w meczu z Puszczą (bezpośrednio) i Rafał Wolski za dwie żółte w starciu z ŁKS-em. Sześć czerwonych kartek sześciu różnych graczy w dziewięciu kolejkach. Tylko trzy dograne w komplecie spotkania. Łącznie 212 minut biegania za przeważającymi siłami rywali. To tak, jakby Radomiak dwa i pół meczu na wiosnę rozegrał mniejszą liczbą piłkarzy. W tym kontekście imponujące, że zdołał w tym okresie zdobyć aż jedenaście punktów.
W skali całego sezonu kartkowy wynik Radomiaka, choć najwyższy w lidze, przesadnie nie szokuje. Radomianie oglądali tylko jedną czerwoną kartkę więcej niż gracze Zagłębia Lubin, Górnika Zabrze, Ruchu Chorzów, Legii Warszawa czy ŁKS-u. Wykluczenie jednak wykluczeniu nierówne. Inaczej waży kartka Rochy w 14. sekundzie, a inaczej przy rozstrzygniętym wyniku w doliczonym czasie gry. Dlatego na tym etapie sezonu ważniejsza od liczby kartek jest liczba minut spędzonych w przewadze lub osłabieniu. I to, jak przekłada się to na boiskowe wydarzenia. Sam Radomiak przecież najlepiej wie, że czerwona kartka to jeszcze nie wyrok. Grając w osłabieniu, zdołał odrobić stratę przeciwko Puszczy i obronić prowadzenie z Piastem.
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Co piąta czerwona kartka zmienia wynik
To zresztą zadziwiająco częsty obrazek. Na 55 czerwonych kartek pokazanych w tym sezonie przez ekstraklasowych sędziów, aż 44 nie wpływały bezpośrednio na wynik. To znaczy, że raczej cementowały to, co działo się do tej pory na boisku, niż wywracały to do góry nogami. Jeśli zespół prowadzący w meczu musiał nagle go bronić w osłabieniu, zwykle dawał radę. Jeśli drużyna przegrywająca nagle zyskiwała przewagę zawodnika, zazwyczaj na nic jej to się zdawało.
Czerwona kartka pozbawiała raczej potencjalnych niż konkretnych szans. Nie pozwalała się przekonać, jak mogłoby się potoczyć dane spotkanie, gdyby rozgrywano je jedenastu na jedenastu. Być może dany zespół zdołałby jeszcze odrobić straty. Być może nie przegrałby 0:3, tylko 0:2. Ale tak wywrotowa czerwona kartka, jak ta z ostatniej kolejki obejrzana przez Adriana Diegueza z Jagiellonii, zdarza się w tym sezonie naprawdę niezwykle rzadko. Gdy Hiszpan wylatywał z boiska, jego zespół prowadził. W osłabieniu stracił trzy gole. Zamiast trzech punktów, o których mógłby myśleć, nie było ani jednego. Ale rzadkość występowania tego typu wydarzeń pokazuje, że pochwały za ten mecz należą się także Cracovii, która wycisnęła z korzystnych okoliczności maksimum. Sama zresztą przekonała się już jesienią, że nawet granie jedenastu na dziewięciu nie musi niczego gwarantować. Przeciwko Śląskowi Pasy z przewagą dwóch zawodników nie tylko nie odwróciły meczu, ale nawet nie zdołały go zremisować. Statystycznie w tym sezonie polskiej ligi tylko jedna czerwona kartka na pięć bezpośrednio wpływa na zmianę rozstrzygnięcia meczu.
Punkty mimo osłabienia
Bardzo rzadko, ale jednak zdarzają się także przypadki odwrotne, czyli takie, w których zespół w osłabieniu nic sobie z tego nie robi i przechyla wynik w swoją stronę. W meczu Puszczy z Radomiakiem potrzeba było absurdalnego gola bramkarza, by goście byli w stanie odrobić straty, ale niepołomiczanom zdarzyło się coś takiego nie po raz pierwszy. Jesienią przez ponad godzinę grali w przewadze przeciwko Pogoni po dwóch żółtych kartkach Frederika Ulvestada. Przegrali jednak, bo Portowcy wykorzystali fatalne nieporozumienie pomiędzy bramkarzem Krzysztofem Wróblewskim a Łukaszem Sołowiejem. Gracze Tomasza Tułacza są więc w lidze specyficznym przypadkiem. Wprawdzie zyskali trzy punkty, grając w przewadze, ale tyle samo stracili (dwa z Radomiakiem, jeden z Pogonią). Do zespołów, które w osłabieniu zdołały odmienić losy meczu, należą oprócz Radomiaka i Pogoni jeszcze Lech, który jesienią wyrównującego gola w Lubinie strzelił, grając w dziesiątkę oraz Legia Warszawa, która w osłabieniu wygrała po fenomenalnym meczu w Szczecinie.
Spośród wszystkich drużyn ligi najdłużej w tym sezonie w przewadze grają piłkarze Cracovii, na co duży wpływ mają wydarzenia z wiosennych meczów z Radomiakiem i Jagiellonią. Oba spotkania pozwoliły Pasom grać w większej liczebności przez ponad 160 minut, co drużyna skrzętnie wykorzystała, notując w tych spotkaniach jedyne zwycięstwa w tym roku. Długo w przewadze zdarza się też grać Jagiellonii, która w skali sezonu uzbierała 188 takich minut. Zwykle te czerwone kartki nie wpływały jednak bezpośrednio na losy meczu. Owszem, gdyby Adrien Louveau z ŁKS-u nie wyleciał z boiska po pół godziny, białostoczanie mogli nie wygrać 6:0, ale w momencie, gdy następowało wykluczenie i tak już prowadzili. W jesiennym meczu z ŁKS-em nie zdołali natomiast wygrać, mimo że przez 45 minut grali w przewadze. Podobnie jak choćby w domowym spotkaniu z Piastem po wykluczeniu Ariela Mosóra. Dla Cracovii czerwone kartki rywali były więc wyraźnym ułatwieniem. Jagiellonia w niektórych meczach nie potrzebowała takiej pomocy, a w innych nie potrafiła z niej skorzystać. Na drugim biegunie są natomiast kluby poznańskie. Warta w przewadze grała w tym sezonie tylko przez minutę, a Lech… ani przez moment.
Krótkie osłabienie Widzewa
Jeśli chodzi o minuty w osłabieniu, wiosenną serią na zdecydowane prowadzenie wysforował się Radomiak. Za nim jednak stawka jest wyrównana. ŁKS, Legia, Ruch, Górnik i Zagłębie spędziły na boiskach pomiędzy 145 a 125 minut, czyli uśredniając jakieś półtora meczu. Najmniej czasu w osłabieniu spędził Widzew, mimo że mniej czerwonych kartek od niego obejrzeli gracze Cracovii, Korony i Pogoni. Za oba łódzkie wykluczenia odpowiada Luis Da Silva, ale Portugalczyk dwa razy dostawał kartki w doliczonym czasie gry i pozostawało to bez żadnych konsekwencji dla wyników. Mniej niż pół meczu w osłabieniu grały też Korona (17 minut), Raków (21), Puszcza (32) i Stal (37).
Najbardziej miarodajny wskaźnik w tej kwestii musi uwzględniać zarówno czas gry danego zespołu w przewadze, jak i w osłabieniu. O ile w czołówce drużyn najczęściej grających w przewadze nic się nie zmienia i lidze przewodzą Cracovia, Jagiellonia oraz Puszcza, o tyle zwraca uwagę, że na czerwonych kartkach wyraźnie traci Lech. Wprawdzie jego piłkarze obejrzeli tylko dwie, ale ich rywale żadnej. To sprawia, że Kolejorz łącznie przez 86 minut grał w mniejszej liczebności niż przeciwnicy. Ten wynik przebijają tylko regularnie kartkowane Górnik i Radomiak. Niemal neutralny w tej kwestii jest Raków, który łącznie tylko o osiem minut dłużej grał w przewadze niż w osłabieniu.
Uciekające punkty Jagiellonii
Gdyby w tabeli za cały sezon uwzględniać tylko wyniki osiągane w liczebnej równowadze, różnice nie byłyby diametralne. Czasem jednak nawet kilka punktów w jedną czy drugą stronę może mieć w skali sezonu fundamentalne znaczenie. I tak zespołem, który najwięcej stracił na grze w osłabieniu, jest Jagiellonia, której — podkreślmy, teoretycznie; jak byłoby w rzeczywistości, nigdy się nie dowiemy – uciekły w ten sposób trzy punkty z Cracovią w ostatni weekend i jeszcze dwa w jesiennym meczu z Puszczą, gdy Taras Romanczuk wyleciał z boiska przy stanie 3:2, a beniaminek w końcówce zdołał wyrównać. Przy meczach toczonych w równym stanie osobowym, białostoczanie mogliby liczyć na 57, zamiast obecnych 52 punktów. Z przewagą siedmiu punktów nad wiceliderem mogliby już w praktyce czuć się mistrzami Polski.
Pozostałe zespoły w skali sezonu zyskiwały lub traciły w ten sposób maksymalnie dwa punkty. Wśród drużyn, które potrafiły korzystać z gry w przewadze, wyróżniają się Cracovia, Puszcza, Widzew, Stal i Raków, a które najwięcej traciły na grze w osłabieniu, oprócz Jagiellonii, także Lech, Piast i Zagłębie. Pozostali wyszli pod tym względem neutralnie. Nawet o Radomiaku trudno powiedzieć, by czerwone kartki znacząco wpłynęły na jego dorobek. Niewątpliwie stracił w starciu z Cracovią, ale za to zyskał jesienią z Lechem. W pozostałych meczach albo uciekały mu potencjalne szanse — z Pogonią w dziesiątkę zaczynał grać przy 0:1, skończył na 0:4, z ŁKS-em przy 1:2, skończył na 2:3, albo, jak z Piastem i Puszczą, nie miały decydującego wpływu na wynik.
Kartki a statystyki biegowe
O czerwonych kartkach trzeba natomiast pamiętać, analizując różnego rodzaju statystyki gromadzące dane z całego sezonu. Według wyliczeń Ekstraklasa.org gracze Radomiaka przebiegają w tym sezonie najmniej kilometrów na mecz. Trzeba jednak pamiętać, że praktycznie przez dwa i pół meczu pracowali na ten wynik w osłabieniu. Siłą rzeczy muszą więc wypadać gorzej niż trzeci pod względem pokonywanego dystansu Widzew, który w osłabieniu biegał tylko przez dwie minuty.
To samo w jakimś stopniu dotyczy też statystyki posiadania piłki. Bardzo trudno osiągnąć w niej przewagę, gdy gra się w osłabieniu. Jeśli więc Radomiak, mimo tendencji do łapania czerwonych kartek, w skali sezonu wciąż ma posiadanie na poziomie 47%, to znaczy, że grając jedenastu na jedenastu, regularnie prowadzi grę. Na jego wynik w tej statystyce negatywnie rzutują bowiem mecze toczone w osłabieniu — przeciwko ŁKS-owi było to 43, przeciwko Cracovii 41, a z Pogonią tylko 22%. Jedynie w starciu z Puszczą radomianie, mimo grania przez pół godziny w dziesiątkę i tak mieli częściej piłkę przy nodze.
Na razie czerwone kartki Radomiaka to bardziej statystyczna ciekawostka, niż coś mającego realny wpływ na losy tej drużyny, bo najprawdopodobniej nie doprowadzą do jej spadku, a można zakładać, że nie pozbawiły jej też szans na grę w pucharach. Jeśli jednak gracze trenera Kędziorka w najbliższych kolejkach trochę nie powściągną temperamentów, wkrótce mogą się pod tym względem zacząć wyróżniać w perspektywie ostatnich kilku lat.
Od sezonu 2019/20 nie było w Ekstraklasie zespołu, który obejrzałby w jednych rozgrywkach więcej niż sześć czerwonych kartek, choć wówczas Korona na siedem wykluczeń pracowała w 37, a nie jak obecnie w 34 kolejkach. Jeśli radomianie obejrzą jeszcze przynajmniej dwie czerwone kartki, zostaną pierwszym od dekady zespołem, który uzbierał więcej niż siedem wykluczeń w sezonie. Do wyniku Korony z sezonu 2013/14 będzie im jednak trudno się zbliżyć, bo drużyna prowadzona przez trenera Pachetę obejrzała wówczas aż 12 czerwonych kartek w 37 kolejkach. Na ten wynik pracowała jednak przez cały sezon. Pod względem kumulacji wykluczeń w ciągu dwóch miesięcy tegorocznego Radomiaka trudno będzie komukolwiek przebić.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
- Przepis o młodzieżowcu. PZPN odbija piłeczkę: klubom brakuje inicjatywy
- Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”
- Kartka Diegueza i problematyczny Augustyniak | Niewydrukowana Tabela
Fot. Newspix