Reklama

Stary, podpalony Rumak

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

15 kwietnia 2024, 13:21 • 8 min czytania 69 komentarzy

Ludzie czasami się zmieniają, ale Mariusz Rumak najwyraźniej nie zamierza. Kiedy zaczynał swoją przygodę z ławką trenerską, dał się poznać jako postać z przepompowanym ego, zbyt pewna siebie i wręcz arogancka. Czy mu to pomogło w karierze? Oczywiście, że nie. W 2024 roku, dostając prawdopodobnie ostatnią tak dużą szansę, Mariusz Rumak wciąż jest postacią z przepompowanym ego, zbyt pewną siebie i arogancką. Czy tym razem mu to pomaga? Chyba nie musimy na to odpowiadać. Jeśli chciał odkleić od siebie łatkę dawnego wizerunku, to robi to najgorzej, jak tylko się da. A w zasadzie – w ogóle tego nie robi. I chyba mu z tym dobrze.

Stary, podpalony Rumak

Niewykluczone, że środowisko trenerów to najbardziej lojalna wobec siebie grupa w polskiej piłce. Szkoleniowcy mogą wojować z piłkarzami, prezesami, sędziami, kibicami, dziennikarzami, przepisami czy samorządami, raz używają do tego kuwety na dokumenty, innym razem – mocnych słów na konferencjach prasowych, ale niezwykle rzadko atakują siebie nawzajem. A jeśli już to robią, to zazwyczaj u źródła tego ataku leży głębszy personalny konflikt. Innymi słowy – raczej nie strzelają do siebie z urzędu, a gdy już strzelają, to zazwyczaj jest ku temu szersza przyczyna.

Mariusz Rumak postanowił jednak przed meczem z Puszczą zdeprecjonować pracę Tomasza Tułacza, który – jak się okazuje – niesłusznie uchodzi za specjalistę od stałych fragmentów gry. Myśleliście, że przy rzutach z autu szkoleniowiec beniaminka wypracował jakieś schematy, zaraził piłkarzy myślą, coś z nimi przetrenował, czegoś ich nauczył?

Nic bardziej mylnego.

Według Rumaka, w meczach Puszczy piłka po prostu spada w pole karne i nagle robi się groźnie.

Reklama

Samo.

Oto co powiedział przed meczem z drużyną z Niepołomic:

– Jest to zespół, który gra powtarzalnie. Bardzo mocne stałe fragmenty gry, wyrzuty z autów, po których Puszcza strzeliła siedem bramek. To nie są jakieś ustalone rozegrania, schematy. Po prostu piłka spada w polu karnym i zaczyna być niebezpiecznie. A najtrudniej jest zapanować nad chaosem.

To wypowiedź z cyklu „oznacza więcej niż tysiąc słów”. Przyjrzyjmy się jej z trzech stron.

Po pierwsze – to brak klasy wobec Tomasza Tułacza. Kiedy Rumak stwierdza, że „to nie są jakieś ustalone schematy” i „po prostu piłka spada”, to co on tak naprawdę mówi? Że cały splendor, jaki spada na trenera beniaminka, jest przesadzony. Wszyscy twierdzą, że coś ze swoją drużyną wyćwiczył – ale przecież nie wyćwiczył! Ludzie dopatrują się schematów – a to czysty przypadek! Kibice sądzą, że piłka ma lecieć w określony sposób i w ustalone miejsce – a ona po prostu gdzieś spada, potem jest trochę chaosu, wpadło z tego może kilka bramek, ale bez przesady, żeby się tym zachwycać.

Panie Rumak, przecież to jest czysta bezczelność. Zupełnie nieironicznie życzymy, żeby coś kiedyś w życiu trenerskim wyszło panu tak dobrze, jak Tomaszowi Tułaczowi stałe fragmenty gry. Bo jak na razie – chyba nic panu tak dobrze nie wyszło. Dostał pan kilka szans w kilku poważnych miejscach, ale za każdym razem było to samo – dużo gadania, a na boisku w dziób. A Tułacz nie gada, po prostu robi i efekty jego działań widać. Efektów pana działań – no cóż, przyglądamy się, bierzemy lupę, jeszcze nie dostrzegamy.

Reklama

Po drugie – czy Mariusz Rumak w ogóle rozumie piłkę? Jeżeli trener Lecha faktycznie ogląda mecze Puszczy, albo przynajmniej wycinki autów (bo ta wypowiedź była tylko o autach, a nie stałych fragmentach gry ogólnie) i naprawdę uważa, że to nie są schematy, a po prostu tak jakoś wychodzi… Może to jest właśnie odpowiedź na pytanie, dlaczego Rumakowi nie wyszło w trenerce? Jak szkoleniowiec z kursami, licencjami, stażami i doświadczeniem może nie dostrzegać w tym elemencie gry Puszczy powtarzalnych elementów i wypracowanych prawidłowości? Po prostu – jak? Trenerzy są zatrudniani generalnie po to, żeby widzieć więcej niż niedzielny kibic, tak jak na przykład Michał Probierz dostrzegł Jakuba Piotrowskiego i zbudował na nim środek pola w kadrze, na co przeciętny Kowalski raczej by nie wpadł. A Rumak, jak się okazuje – widzi mniej.

No i jeszcze po trzecie – te słowa już w momencie ich wypowiadania miały skrajnie niekorzystny bilans zysków i strat. Bo co Rumak mógł tą wypowiedzią ugrać? W zasadzie nic. Na chwilę podpompował swoje ego. Tyle. Ile mógł stracić? Dużo. Swój wizerunek – bo deprecjonując największy atut rywala musisz kalkulować, że wystawisz się na śmieszność, jeśli ów rywal pokona cię swoją największą bronią. Coś nam się wydaje, że niemieccy trenerzy jadąc na Bayern nie mówili „łeee, ten Robben, niby schodzi ciągle do lewej, ale nie ma w tym wielkiej myśli, tylko biegnie i jest niebezpiecznie”. Zostaliby przecież wyśmiani, kiedy tylko Holender zrobiłby to, co potrafi najlepiej (a szanse, że mu się uda, są duże). Wojciech Łazarek powiedziałby, że z takimi słowami to jak z całowaniem tygrysa w tyłek – przyjemność żadna, a ryzyko duże.

Poza tym – jaki sygnał wysyłasz do piłkarzy? Ta Puszcza coś strzela po stałych fragmentach, ale dajcie spokój, sporo w tym szczęścia, nie ma nawet nad czym się pochylać. A potem ci piłkarze są zdziwieni, że Puszcza robi szarańczę i piłka spada akurat tam, gdzie miała spaść. Jak mają nie być zdziwieni, gdy trener opowiada publicznie, że w działaniach ich rywali nie ma w zasadzie  schematów?

Oczywiście, na tej samej konferencji prasowej Rumak chwalił Puszczę. Przestrzegał, że to jest „mecz pułapka”. Uczulał, że Lech nie może wciągnąć się w grę beniaminka. Sygnalizował, że Puszcza „wymusza faule na połowie przeciwnika, bo wie, że to jest jej silna broń”. To nie tak, że każda jego wypowiedź była zblazowana i pozbawiona szacunku. Ale nie byłby sobą, gdyby w którymś momencie nie popatrzył z wyższością na zespół z – jeszcze wtedy – strefy spadkowej. A raczej nie jest w pozycji człowieka, który na kogokolwiek powinien patrzeć z wyższością.

Tych bufonowanych momentów na konferencjach prasowych jest u Rumaka nadzwyczajnie dużo. Kiedy po meczu w Zabrzu dziennikarz zupełnie niezłośliwie zapytał go o 450 minut bez strzelonego gola, prosząc o podanie konkretnego pomysłu na wyjście z tej anormalnej sytuacji, szkoleniowiec fuknął: – Pan oczekuje, że panu narysuję konkretne ćwiczenia? Pan przyniesie tablicę, to narysuję.

I dalej: – Już panu powiedziałem, trzeba trenować.

Dziennikarz: – Najwyraźniej może coś jest nie tak z treningiem?

Rumak: – Być może. Zapraszam na treningi. Trenujemy codziennie o jedenastej. Obiecuję, że będzie pan na wszystkich treningach i potem mi pan powie, czy coś jest nie tak.

Oczywiście, że trenerzy są tylko ludźmi i mogą nie wytrzymać ciśnienia, jeśli dostają zbyt ofensywne lub chamskie pytania. Ale Rumak dostawał akurat tutaj pytania zupełnie normalne. Takie, na które jego trenerzy po fachu odpowiadają zupełnie łagodnie, bez unoszenia się i szukania konfrontacji.

Na początku kwietnia walczył z wpisami w internecie: – Dla mnie to są bzdury. Frustraci wypisują coś na Twitterze, nie mają pojęcia o tym, co się dzieje, tylko chcą zaistnieć. To jest człowiek, który chce zaistnieć przez moment. Chce być panem świata przez siedem dni. I za chwilę się schowa do swojej norki, bo my wygramy, albo przegramy i dalej będzie pisał „miałem rację”. I OK. Ja to muszę zaakceptować. Ale nie akceptuję tego wewnętrznie jako człowiek, bo mam inny wymiar człowieczeństwa. Ale taki jest świat, niestety zwariował, idzie w tę stronę.

Mieliśmy też typową podpałkę na wzór słynnego występu w Lidze+ Ekstra. Na starcie pracy Mariusz Rumak ustalił przed swoją drużyną ambitny cel – zezwolił jej na jedynie dwa potknięcia w lidze, przy czym za potknięcie postrzegał nie tylko porażkę, ale i remis. O tym wymagającym planie mówił choćby na oficjalnej stronie „Kolejorza”. – Myślę, że podczas tego półrocza będziemy mogli pomylić się tylko dwa razy.

Jak wyszło? Ano tak, że limit dwóch potknięć Lech wykorzystał już po czterech wiosennych kolejkach. A potem było już tylko gorzej. Można dopatrywać się w tym znamion ambitnego człowieka, bo Mariusz Rumak niewątpliwie taki jest. Ale ten niezwykle ambitny człowiek ma też niezwykle krótki lont. I albo przesadnie podpala się z przedstawianiem swojej wizji (dwa potknięcia), albo patrzy na innych z wyższością (auty Puszczy), albo nie trzyma ciśnienia przy wcale niezmasowanej krytyce (konferencje prasowe).

A propos spotkań z mediami, na ostatnim z nich, po meczu z Puszczą, obejrzeliśmy już cień człowieka. Zupełnie serio – dawno nie widzieliśmy przed mikrofonem tak zrezygnowanego gościa, jak Rumak po przegranym starciu z beniaminkiem. Polecamy fragmenty, które wyciął Hubert Michnowicz.

Bardzo możliwe, że to wszystko, o czym piszemy, to maska, za którą krył się nieco zagubiony i bezradny trener, którego prawdziwą twarz obejrzeliśmy właśnie po Puszczy. Nie wiemy, jaka decyzja zapadnie na temat Mariusza Rumaka. Jak pisze Damian Smyk, dziś nie wyjdzie z Poznania żaden komunikat, bo szkoleniowiec ma dzień wolny. Przy Bułgarskiej mają ciężki orzech do zgryzienia, bo – niezależnie od decyzji – postawienie na tego trenera okazało się spektakularną i wielopoziomową klapą.

Tak dla Lecha, jak i dla samego Rumaka. Przecież szansa od Lecha Poznań jawiła się dla tego trenera niemalże jak opcja na drugie życie. Szkoleniowiec przegrany i będący na uboczu dostał nagle do prowadzenia jeden z najlepszych zespołów w lidze, który miał – i w sumie wciąż ma, ale głównie słabością innych – realną szansę na mistrzostwo Polski. Nawet, jeśli ta przygoda miała potrwać tylko do lata, to samemu Rumakowi mogła zapewnić kolejne dziesięć lat w zawodzie.

No cóż, nie zapewniła.

Jedną z najważniejszych cech trenera jest wyciąganie wniosków – z własnych błędów i własnych porażek. Rumak ich nie wyciągnął. To ten sam gość, którego gubi zbytnia pewność siebie, przepompowane ego i arogancja. Miał wystarczająco dużo czasu, by te błędy w sobie dostrzec i wyeliminować. Ale ich ani nie zidentyfikował, ani nic z nimi nie zrobił. W efekcie, kiedy już skończy swoją przygodę w Lechu, uda się tam, gdzie był już przed chwilą.

Na margines zawodu trenera.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

69 komentarzy

Loading...