Jeśli trener mający za sobą udaną pracę w roli selekcjonera reprezentacji młodzieżowej, sukcesy w trudnych warunkach i regularnie przymierzany do klubów Ekstraklasy ląduje w średniaku I ligi, wydaje się, że coś musiało pójść nie tak. W tym przypadku jednak niekoniecznie. Pod wieloma względami dla Marcina Brosza decyzja o przyjęciu oferty z Niecieczy to bardzo logiczny krok.
Są trenerzy, którzy zejścia do I ligi unikają jak diabeł święconej wody, obawiając się, że wypadną z ekstraklasowego rynku na dobre. Marcin Brosz jest na tym tle przypadkiem specyficznym. Prowadził drużyny w ponad ćwierć tysiącu meczów w najwyższej lidze. Gdyby dziś w niej się znalazł, ustępowałby doświadczeniem jedynie Waldemarowi Fornalikowi, Jackowi Zielińskiemu i Janowi Urbanowi. Podczas gdy jednak Urban nie przepracował ani dnia w I lidze, Fornalik nie skalał się obecnością w niej od szesnastu lat, a Zieliński w ostatnich siedemnastu latach na zapleczu Ekstraklasy spędził tylko dwa miesiące, dla Brosza to środowisko niemal tak samo naturalne, jak najwyższa liga.
Pracował w niej z Polonią Bytom, Podbeskidziem Bielsko-Biała, Piastem Gliwice i Górnikiem Zabrze. Jeszcze w tym sezonie dobije w niej do dwustu meczów. Objąwszy Bruk-Bet Termalicę Nieciecza, stał się najbardziej doświadczonym trenerem aktualnie pracującym na tym szczeblu. I choć renomy na rynku mu nie brakuje i przymierzano go regularnie do wielu ekstraklasowych klubów, znów pracę w nowym miejscu zaczyna od zejścia poziom niżej. Tylko raz w karierze, gdy po Piaście Gliwice obejmował Koronę Kielce, przechodził z jednego klubu ekstraklasowego do drugiego. Można go więc uznać za trenera, który żadnej pracy się nie boi.
Co najciekawsze, wydaje się, że taki stan, przynajmniej w ostatnich latach, wynika bardziej z jego wyborów, niż z pozycji na rynku. Ostatni raz nie najlepszą prasę ten trener miał jakieś dziesięć lat temu, po rozstaniu z Piastem. Wprawdzie cztery lata spędzone w tym klubie też trzeba uznać za spektakularny sukces, bo wprowadził go do Ekstraklasy, pierwszy raz awansował z nim do europejskich pucharów i niewątpliwie stworzył podwaliny pod jego przyszłe sukcesy, ale w końcówce, przy walce o utrzymanie, wszystkie strony sprawiały już wrażenie wzajemnie sobą zmęczonych. To był zresztą czas, w którym trener był znacznie bardziej zamknięty na kontakty ze światem, co nie pomagało w budowaniu jego reputacji.
UZNANIE NIE TYLKO NA ŚLĄSKU
Na kolejną pracę, nie z własnego wyboru, musiał czekać ponad rok. A Korona, którą objął, szukała wówczas oszczędności, gdzie tylko się dało. Nie było to budowanie projektu, lecz praca obliczona na przetrwanie. Brosz je zapewnił. Trafił do Zabrza, czyli największego klubu, w jakim dotąd pracował. Odniósł tam sukces i cieszy się raczej powszechnym szacunkiem. Nie takim, by kibice i dziennikarze wciskali go do reprezentacji Polski, ale takim, by jego kandydatura w kontekście żadnego klubu w Polsce nie brzmiała groteskowo. Gdyby dziś Lech, Pogoń, czy nawet Raków – co do Legii mam wątpliwości, to trochę inny przypadek – ogłosiły, że od nowego sezonu ich trenerem będzie Brosz, może nie wywołałoby to w tych miejscach dzikich tańców radości, ale zmasowanych protestów też nie. Raczej każdy widziałby w tym jakąś logikę.
Należy to uznać za jego sukces, bo przecież nigdy nie prowadził klubu, w którym walka o mistrzostwo Polski czy o puchary byłaby naturalnym celem. Nie ma w dorobku trofeów. Nie skończył Ekstraklasy wyżej niż na 4. miejscu. A jednak praca, jaką wykonuje, zwykle w niełatwych okolicznościach, zapewnia mu szacunek. Mimo że jako 50-latek i trener z karuzeli – prowadził w końcu w Ekstraklasie już cztery kluby – nie pasuje do popularnego aktualnie profilu trenera z jeszcze ciepłą licencją UEFA Pro i spędzającego wieczory na oglądaniu Brighton Roberto De Zerbiego. Kilku jego rówieśników uchodzi już na rynku za lekko niemodnych. Brosz modny nie był nigdy, ale stopniowo zdobył uznanie nie tylko na Śląsku.
W tym sensie ze zdziwieniem przyjęto, że na powrót do pracy po trzech latach nieobecności w klubowej piłce wybrał akurat Bruk-Bet Termalicę Nieciecza. W ciągu sezonów, które minęły od jego rozstania z Górnikiem Zabrze, nie próżnował, tylko wzbogacał warsztat o zupełnie nowe doświadczenia. I znów pokazał, że potrafi. Budowana przez niego od zera reprezentacja do lat 19 po ponad dwóch dekadach pojechała na mistrzostwa Europy, na które kwalifikowało się tylko osiem drużyn. Walkę o półfinał przegrał z Włochami, późniejszymi triumfatorami, tylko gorszym bilansem bramkowym. W zbudowanej przez niego drużynie grali zawodnicy, których kariery naprawdę nieźle rokują także w piłce seniorskiej, jak Kacper Urbański z Bolonii, Tomasz Pieńko z Zagłębia Lubin czy Oliwier Zych z Puszczy Niepołomice. Pracy w PZPN-ie nie kontynuował ze względu na rozbieżności co do dalszej wizji. Brosz chciał z tymi zawodnikami pracować dalej, już w wyższej kategorii, przygotowując długofalowy plan awansu na Igrzyska Olimpijskie. Federacja wolała, by pozostał w tej kategorii wiekowej i znów zbudował ją od zera, niejako powtarzając pracę, którą wykonał przez wcześniejsze lata. Po półtora roku zakończył więc zbieranie doświadczeń w roli selekcjonera.
WIĘCEJ NIŻ TYLKO TRWANIE
Brosz pewnie mógłby pracować w Ekstraklasie. Jesienią przymierzano go do Ruchu Chorzów, niewykluczone, że byłby w jakiejś perspektywie ciekawym kandydatem dla Cracovii oraz innych klubów z podobnej półki. Raczej prędzej niż później miałby możliwość wskoczenia do najwyższej ligi. Przyglądając się jego pracy w różnych miejscach, można jednak podejrzewać, że Brosz nie chciałby wszystkich rzeczy ciągle przerabiać od nowa. Większość jego kariery upłynęła na pracy w klubach miejskich – Piaście, Koronie i Górniku. Podbeskidzie za jego czasów formalnie nie należało do miasta, ale gminne spółki już wtedy zaliczały się do jego najważniejszych sponsorów. A to oznacza pewną specyfikę. Cykl od wyborów do wyborów, długie i skomplikowane procesy decyzyjne, ciągłe wyszarpywanie każdej złotówki, sprzedawanie najlepszych zawodników i powtarzanie budowy zespołu od początku. Bez większych ambicji sportowych, z ambicją spokojnego trwania w Ekstraklasie.
50-latek to trener projektowy, długodystansowiec. Zdecydowanie nie ktoś, kogo interesuje tylko tkwienie w jednym miejscu. Jeśli zajął czwarte miejsce, kombinuje, jak powalczyć o drugie, by potem mieć dobrą pozycję wyjściową do gry o pierwsze. Godzi się, że pewne rzeczy muszą potrwać, czasem nawet lata, ba, sam o tym przekonuje. Ale do dobrej pracy potrzebuje perspektywy, że gdzieś tam na końcu jest budowa wielkiego Górnika, wielkiego Piasta, wielkiej Korony. Jeśli zaczyna wyczuwać, że w danym miejscu jest jedynym, który tego naprawdę chce, a wszystkich pozostałych interesuje zajęcie ósmego miejsca, skasowanie pieniędzy z praw telewizyjnych, sprzedanie najlepszego zawodnika i za rok zajęcie ponownie ósmego miejsca, to przestaje być jego miejsce. Dlatego podejrzewam, że bardziej od obecnej pozycji danego klubu, nawet od ligi, w której gra, interesują go perspektywy. Gdzie właściciele chcą być za rok, dwa, pięć lat? Jakimi sposobami chcą tam dojść? Jak realne są te plany? Jeśli odpowiedzi go satysfakcjonują, jest w stanie zejść w hierarchii ligowej. I podejrzewam, że właśnie dlatego zdecydował się na Bruk-Bet.
Objęcie klubu z Niecieczy, do tego dołującego aktualnie w I lidze, po pięciu latach w Górniku Zabrze i udanej pracy z reprezentacją U-19, można odbierać jako krok w tył. Jeśli jednak odciąć się na moment od nazw klubów, liczby kibiców, od tego, co wniosły do polskiego futbolu oraz naturalnie od ich aktualnego miejsca w klubowej hierarchii, nie będzie już takie oczywiste, że to krok w tył. Nagle bowiem Brosz znalazł się w prywatnym klubie, prowadzonym przez bardzo bogatych i żywo zainteresowanych jego losami właścicieli, gdzie problem pieniędzy, przynajmniej w skali polskiego rynku, praktycznie nie istnieje. W którym budżet zależy od potrzeb. Jeśli trener zdoła do nich przekonać szefów, zostaną spełnione. Ścieżki decyzyjne są skrócone do minimum. Nie ma struktur, działu sportowego, prezesa. Jest jedna rodzina, z której członkami trzeba się dogadać. Nielicznym się to udawało, jasne. Ale wciąż to jedna rodzina Witkowskich, a nie koterie, przez które trzeba się przebijać w różnych klubach.
WIĘCEJ NIŻ TRENER
W każdym klubie, w którym pracował, Brosz lubił być kimś więcej niż trenerem. Kimś, kto nie tylko ustali skład i taktykę na mecz, ale też dobierze zawodników, zadba o warunki treningowe, zainteresuje się akademią. Wszędzie chciał pracować jak menedżer w angielskim stylu. Nie wszędzie było to możliwe, nie wszędzie dobrze odbierane. W Niecieczy natomiast z reguły takie właśnie jest oczekiwanie wobec trenera. By on i jego sztab byli działem sportowym. Dawali sportowe know-how, bo niczego innego właściciele nie potrzebują.
W Bielsku-Białej, gdy prezes mówił, że nie uda się załatwić pieniędzy na zgrupowanie, Brosz szedł bezpośrednio do sponsorów i zgrupowanie zwykle się odbywało. Szatnia pierwszej drużyny w bazie treningowej w Dankowicach, do dziś służąca Podbeskidziu, to pozostałość jego starań u innego ze sponsorów. Dział sportowy miał być jego działką, gdy ktoś próbował w nią ingerować, różnie w niektórych klubach bywało. Ale z pracownikami z innych działów, prezesami, sponsorami, ludźmi z miasta, zwykle potrafił się dogadać na tyle, by dział sportowy miał najlepsze warunki z możliwych. Dlatego raczej można być optymistą co do jego ułożenia kontaktów z rodziną Witkowskich, co będzie absolutnie kluczowe dla powodzenia jego misji w Małopolsce.
Wydaje się przy tym, że Brosz pasuje do tego klubu także po ludzku. Jego nastawienie na organiczną pracę u podstaw trafia tam na podatny grunt. Pierwszy raz będzie miał możliwość pracy w klubie, w którym do bazy treningowej trudno mieć wielkie zastrzeżenia. Na pewno znajdzie aspekty, w których można by ją poprawić, zorganizować lepiej, ale to, że w ogóle będzie miał gdzie pracować, już jest awansem w porównaniu do kilku poprzednich jego klubów. Nieciecza też, od zawsze, budowana jest inaczej niż choćby Wieczysta Kraków. Oczywiście, że musi przepłacać, by dobrzy zawodnicy chcieli się przenieść na wieś pod Tarnowem, ale przynajmniej od jakiegoś czasu jednak starają się tam budować w miarę młode kadry.
LUDZKA PŁASZCZYZNA
W obecnej za weterana można uznać jedynie Artema Putiwcewa, poza nim jest w kadrze jeszcze tylko dwóch 30-latków. Drużyna jest mocno polska, bez wielkich nazwisk, z ledwie pięcioma obcokrajowcami. Skromny, pracowity i unikający gwiazdorstwa Brosz raczej powinien przypaść do gustu właścicielom. Nawet ci nie do końca mu przychylni mówią o nim „wilk w owczej skórze”, mimowolnie przyznając, że trener wie, kiedy schować kły. Jego naturalna ostrożność w kontaktach z mediami akurat w tym miejscu raczej będzie traktowana jako atut niż wada. Zwłaszcza że właściciele też się nią odznaczają. Bruk-Bet był dla niektórych trenerów trudnym pracodawcą, ale tym, którzy tam pasowali, udawało się wytrwać na stanowisku całkiem długo. Typowy dla Brosza projekt przynajmniej dwu, a może i trzy-czteroletni jest więc jak najbardziej realny.
Ze strony klubu zgarnięcie tego trenera z rynku to natomiast wysłanie w Polskę sygnału, że Witkowskim nie wygasa entuzjazm do budowania w Niecieczy klubu na ekstraklasowym poziomie. Nie ma wątpliwości, że nie zatrudnili Brosza z myślą o spokojnym trwaniu w środku tabeli I ligi, lecz planują po raz trzeci szturmować z nim Ekstraklasę, tyle że na stabilniejszych niż dotąd sportowych podstawach. Ten sezon raczej jest pod tym względem stracony – w dziesięć kolejek Bruk-Bet nie tylko musiałby nadrobić dziesięć punktów do GKS-u Katowice, zajmującego miejsce dające grę w barażach, ale też jednocześnie wyprzedzić pięć innych drużyn, które dziś są przed nim.
Na pewno jednak Brosz nie zacznie od wywieszenia białej flagi. Sam przecież jest autorem jednej z najbardziej spektakularnych pogoni w dziejach zaplecza Ekstraklasy. Pracując w Zabrzu, tracił do miejsca dającego awans trzy punkty mniej niż obecnie, ale miał do wyprzedzenia jeszcze więcej drużyn, a do końca sezonu pozostawało pięć kolejek. Skoro wtedy się udało, dziś też spróbuje najpierw działać doraźnie. Według twitterowych wyliczeń Piotra Klimka próg, który powinien dać miejsce barażowe, to 54 punkty. Dla Niecieczy oznacza to konieczność osiągnięcia 25 punktów na 30 możliwych. Prawdopodobieństwo załapania się do baraży kształtuje się na poziomie dwóch procent, a awansu do Ekstraklasy pół procenta. To pokazuje, że najbliższe dziesięć kolejek raczej jednak da trenerowi odpowiedzi w kontekście przyszłego sezonu, a nie pozwoli uratować ten.
Brosz podpisał na razie dość krótki kontrakt, do czerwca 2025. Można zakładać, że zgodnie z ustaleniami najpóźniej wtedy zespół ma powrócić do Ekstraklasy. Doświadczony trener postara się więc o wywalczenie piątego awansu w karierze. Polonię Bytom wprowadzał po latach niebytu na zaplecze Ekstraklasy, z Koszarawą Żywiec pierwszy raz w dziejach wszedł na trzeci szczebel rozgrywkowy, Piasta i Górnika wprowadzał do Ekstraklasy, a na boisku wywalczył też awans z Podbeskidziem – zajął drugie miejsce przy czterech awansujących drużynach, o braku promocji zadecydowało sześć ujemnych punktów, z którymi zaczynał sezon jego zespół.
Są więc powody, by sądzić, że Bruk-Bet najpóźniej w przyszłym sezonie będzie bardzo poważnym kandydatem do awansu. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wygląda, że Brosz wszędzie musi zaczynać pracę od tego samego punktu, pod pewnymi względami trafił teraz do klubu, którego zawsze szukał. Z bogatym właścicielem, szerokimi kompetencjami powierzanymi trenerowi, dobrym zapleczem treningowym i ambicją jak najszybszego marszu możliwie jak najwyżej, bez wielkiego liczenia się z kosztami. Całkiem możliwe, że mecz z Podbeskidziem Bielsko-Biała, w którym wypromował się do Ekstraklasy jako 36-latek, dość niepozornie rozpocznie całkiem ciekawą kartę zarówno w dziejach Bruk-Betu Termaliki, jak i w życiorysie trenera.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Drodzy piłkarze reprezentacji – nie bierzcie premii za awans!
- Wyścig o scudetto rozstrzygnięty w ulewie, czyli włoska wersja „meczu na wodzie”
- Przepis o młodzieżowcu. Opieszałość PZPN i apel dyrektorów: zmiany nie na ostatnią chwilę
Fot. Newspix