Interwencja Wojciecha Szczęsnego po dwóch godzinach balansowania na linie nad przepaścią nie sprawia, że Michał Probierz jest wielkim wygranym ostatnich miesięcy. Ciesząc się z ucieczki spod topora i wślizgnięcia się na kolejny turniej, musimy też sprawiedliwie rozdzielić zasługi. Przypomnieć choćby to, że gdyby nie wyniki jego poprzedników w Lidze Narodów, misja ratunkowa nowego selekcjonera zakończyłaby się nie w Cardiff, a na stadionie Narodowym, po kompromitacji z Mołdawią.
Michałowi Probierzowi trzeba oddać przede wszystkim to, że pozytywnie wpłynął na mentalność i pewność siebie zawodników. Słusznie wytknął im podczas jednej z odpraw:
– Skoro wy sami w siebie nie wierzycie, to jak inni mają w was wierzyć?
Nie jest jednak sztuką rzucić hasłem, niezbyt przecież odkrywczym. Sztuką jest sprawić, że adresaci tych słów faktycznie uwierzą. Polacy uwierzyli. Przed spotkaniem w Cardiff najbardziej bałem się tego, że Walijczycy zaprezentują ten cholernie nieprzyjemny wyspiarski futbol, pressując jak maszyny, nie zostawiając nawet skrawka miejsca na działanie.
Bałem się tego, bo w takich okolicznościach biało-czerwoni kapitulują, tracą kontrolę i opanowanie, pakują się w tarapaty. Tak było w Pradze, gdzie zanim przegraliśmy z Czechami, przegraliśmy ze strachem przed nimi. Na walijskiej ziemi tego nie było. Nawet gdy Moore z Johnsonem na nas szarżowali, pozostawaliśmy w szyku. Nie dopadli nas ani oni, ani nasz wielki włoski ciemiężyciel – Gianfranco Obsranco.
Probierzowi biję więc pokłon za mentalnego kopa, którego potrzebowaliśmy, żeby położyć fundamenty pod wynik. Oklaskiwać go można jednak tylko – i aż – za to, bo mimo zasłużonego celebrowania awansu (wszyscy jadą na EURO – powiedzcie to Haalandowi i Odegaardowi, młodszym odpowiednikom naszego duetu Lewandowski & Zieliński, których omija kolejny wielki turniej!), nie da się uciec od faktu, że do końca zależał on głównie od tego, czy Wojciech Szczęsny da radę dołożyć kolejną cegiełkę do swojego pomnika, czy też nie.
Po barażach na EURO. Gdyby nie Brzęczek i Michniewicz, Probierz przegrałby szansę już z Mołdawią
Będę przypominał to przy każdej okazji – Michał Probierz w Cardiff naprawiał też po sobie, nie tylko po Fernando Santosie. Owszem, zastał fuszerkę po poprzednim wykonawcy, jednak zabierając się za poprawki, najpierw sytuację pogorszył. Zmieniając nowego selekcjonera, myśleliśmy przecież o tym, żeby dać sobie ostatnią szansę na EURO, ale nie poprzez baraże, bo wciąż mogliśmy uniknąć nerwówki w dwóch dodatkowych meczach.
Mój redakcyjny kolega AbsurdB bardzo ciekawie i czytelnie wyłożył to, jak zmieniały się nasze szanse na awans za pomocą wykresu prezentującego ostatnie lata reprezentacji Polski. Wynika z niego wprost, że:
- Fernando Santos spartolił sprawę po całości, obniżając nasze szanse o 40% ALE
- to po remisie kadry Probierza z Mołdawią osiągnęliśmy najniższy punkt, nasze szanse spadły wtedy do ok. 30%
Czerwonym kółkiem na wykresie szans Polski w tych eliminacjach wskazałem moment, w którym Mateusz Borek powiedział o szansach na awans:
"Jesteśmy w dramatycznej sytuacji, w piwnicy. Nie będę wchodził w detale związane z furtką z Ligi Narodów"#WALPOL https://t.co/ucn9yuPrm9 pic.twitter.com/F2UzXulyis— AbsurDB (@DbAbsur) March 26, 2024
Michał Probierz często odwoływał się do poprzednika, który zostawił mu do ogarnięcia zapuszczone, zapomniane poletko, ale skoro tak, to powinien też cofnąć się do kadencji Jerzego Brzęczka i Czesława Michniewicza, bo to dzięki nim misja ratunkowa Probierza nie wykoleiła się po katastrofalnym występie na Stadionie Narodowym z Mołdawią.
Gdyby nie to, że Brzęczek zapewnił nam miejsce w barażach, a Michniewicz rozstawienie w nich, nie byłoby rywalizacji z Estonią i batalii w Cardiff. Już po drugim meczu nowego selekcjonera zastanawialibyśmy się, co z nim zrobić, skoro mistrzostwa i tak obejrzymy w domu. Probierz jest więc trochę jak zapaśnik, który dostał w cymbał w ćwierćfinale, ale trafił jeszcze do repasaży i na koniec cieszy się z medalu.
Niech wybrzmi i to, że zaczynaliśmy te eliminacje z 96% szansami na awans, a awans zaklepaliśmy na końcu, bo bramkarz wyciągnął rzut karny w ostatniej serii jedenastek.
Reprezentacja Polski to drużyna Wojciecha Szczęsnego. To on dał nam awans
Jeszcze raz zaznaczę, że na koniec sam fakt awansu mnie cieszy. Uśmiechałem się od ucha do ucha, gdy pod trybuną piłkarze i kibice wspólnie śpiewali hymn. Nie widzę problemu z tym, że po sieci zaczęły latać fotki z cygarami czy biletami do Niemiec. Nawet po tak żenujących eliminacjach, nawet gdy awansowaliśmy na turniej jako – dosłownie – ostatni zespół, nie widzę powodów, żeby nie okazywać z tego powodu radości.
Gdy awansowaliśmy z grupy mistrzostw świata mierził mnie styl, ale też nie widziałem sensu w zakładaniu szat pokutnych i przepraszaniu za to, że może i nam się udało, tyle że brzydko.
Dostrzegam poprawę naszej gry, uważam, że 0:0 w Walii było lepsze niż 0:0 z Meksykiem. Podzielam zdanie tych, którzy twierdzą, że nawet bez celnego strzału na bramkę da się zagrać względnie niezły mecz. Bo czy gdyby Jakub Kiwior skiksował tak, że trafiłby w ręce Danny’ego Warda, a nie w gołębia za bramką, coś by się zmieniło? Mieliśmy inny numer w rubryczce, obraz meczu byłby jednak taki sam.
Czyli niezły, solidny.
Widzę jednak, że jak Wojciech Szczęsny ratował nam tyłek w Katarze, tak robi to dalej. Coś w naszej drużynie drgnęło, ale nie na tyle, żeby nie patrzeć błagalnym wzrokiem w kierunku golkipera Juventusu, licząc na to, że znów będzie najlepiej dysponowanym Polakiem na boisku. Mniej więcej od dwóch lat jesteśmy drużyną Szczęsnego. Gdy coś nam wychodzi, to przeważnie dzięki niemu.
Przypisałbym większe zasługi Michałowi Probierzowi, gdybyśmy w Cardiff postawili nie kroczek, a solidnego susa do przodu. Poprawiliśmy grę w defensywie, ciut lepiej czujemy się z piłką przy nodze, niemniej w najważniejszych momentach nadal zbyt wiele zależy od naszych rywali. Nie ograniczamy ich szans na zwycięstwo na tyle, żeby spać spokojnie.
Nietrudno przecież wyobrazić sobie scenariusz, w którym to przykładowy Nicola Zalewski, a nie Daniel James myli się strzelając z jedenastu metrów i nawet te zapewnione przez Brzęczka i Michniewicza repasaże kończą się taką samą katastrofą, jak całe eliminacje. Rozumiem, że nie od razu Kraków zbudowano, jednak uważam, że licząc na to, że mecz w Cardiff rozstrzygniemy inaczej niż dzięki interwencji Wojciecha Szczęsnego w ostatniej serii rzutów karnych, nie oczekiwałem zbyt wiele.
Michał Probierz nie zasłużył na pomnik, ale na zaufanie już tak
W zasadzie oczekiwałem tylko tego, że skoro Cezary Kulesza zatrudnił Michała Probierza, żeby ten uratował eliminacje, to faktycznie uratuje je on, a nie Szczęsny i miks dokonań poprzednich selekcjonerów w Lidze Narodów.
Albo inaczej, żeby aż tak nie deprecjonować odbudowy mentalnej, bo gdybyśmy dalej byli tak zahukani, jak w eliminacjach, to Wojtek nie miałby pewnie czego bronić gdyż do jedenastek by nie doszło – głównie on. A gdy na chłodno rozpisuję zasługi, to nie umiem przypisać głównej roli aktorowi z Bytomia.
Rozumiem tych, którzy twierdzą, że trener najpierw miał uporządkować głowy kadrowiczów, żeby w końcu zaczęli wyglądać jak drużyna. Doceniam, że Probierz szuka rozwiązań i nowych możliwości, nawet jeśli czasami mi się one nie podobają. Widzę też, że oddanie zespołowi, o którym mówił, spłaca mu się z nawiązką. Tak przynajmniej odczytuję sygnały z wewnątrz i publiczne deklaracje kadrowiczów.
To przecież też nie tak, że oni, zmęczeni karuzelą selekcjonerską, zaakceptowaliby każdego. Zmęczenie odczuwali już przy Fernando Santosie, który nie rozbudził w nich na nowo wygaszonych chaosem pokładów energii.
Uważam jednak, że to nie moment i nie miejsce na budowanie Michałowi Probierzowi pomnika zasług, wychwalanie jego pracy i robienie z niego szefa, który posprzątał już cały bałagan. Podkreślanie tego, że jako jeden z dwóch trenerów reprezentacji Polski nie przegrał pierwszych sześciu spotkań nie brzmi już tak dobrze, gdy dodamy, że nawet jeśli w połowie z nich – tych najważniejszych – nie poległ, to też ich nie wygrał: remis z Mołdawią, remis z Czechami i remis z Walią.
Potrafię zaufać mu na tyle, żeby dać mu czas na spokojną pracę, bez czającego się gdzieś za plecami widma zwolnienia, ale oczekuję też, że na to zaufanie wciąż będzie pracował. W końcu za parę miesięcy Wojciecha Szczęsnego, który niesie nas wszystkich na plecach, w bramce już nie będzie. Bardzo nie chciałbym, żebyśmy wtedy obudzili się i odkryli, że przez naście miesięcy to głównie on odpowiadał za nasze wyniki.
Dlatego hold your horses, nie krążmy znów od ściany do ściany, nie budujmy Michałowi Probierzowi pomnika, zanim naprawdę na to nie zasłuży. Między czarnym i białym jest szarość, która wcale nie oznacza czegoś negatywnego. Probierz obecnie jest dla mnie właśnie tą szarością i nie jest to żadna złośliwość. Wolę to od robienia z niego geniusza tylko po to, żeby za parę miesięcy przestawić wajchę na nieudacznika, którego trzeba się pozbyć.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: