Wczorajszy występ w starciu z Atletico Madryt był być może najlepszym meczem Roberta Lewandowskiego w barwach Barcelony. I nie chodzi tu tylko o gola oraz dwie asysty. Kapitan reprezentacji Polski wreszcie zagrał tak, jak powinien grać zawsze. Był drapieżnym, nieustępliwym snajperem, który dominuje nad defensorami, zamiast szukać szczęścia daleko od pola karnego rywala i wikłać się w dryblingi w środkowej strefie boiska. Już od kilku tygodni można było zresztą zaobserwować u Lewego zwyżkę formy. Trudno o lepsze wieści przed barażami.
Lewandowski wysyła wyraźny sygnał, że wciąż stać go jeszcze na grę na absolutnie topowym poziomie.
Koszmarna passa
Najpierw była zmarnowana jedenastka w starciu z Almerią, a niedługo potem czerwona kartka obejrzana w meczu z Osasuną. Jednak w listopadzie 2022 roku wciąż jeszcze zakładano, że to po prostu splot niefortunnych zdarzeń, najzwyklejszy zbieg okoliczności. No bo niby dlaczego ktoś miałby wówczas przypuszczać, że przed Robertem Lewandowskim wielomiesięczny dołek formy? Polak miał przecież za sobą znakomite wejście do Barcelony po transferze z Bayernu Monachium. Zdobywał mnóstwo bramek, a jego nazwisko nadal pojawiało się na czołowych miejscach wszelakich rankingów najlepszych piłkarzy świata. Tylko że po mistrzostwach świata w Katarze napastnik Blaugrany już nie powrócił na właściwe tory. Siłą rozpędu sięgnął wprawdzie po tytuł króla strzelców hiszpańskiej ekstraklasy, a Barcelona wywalczyła mistrzostwo kraju kosztem Realu Madryt, lecz im dalej w las, tym częściej Lewy rozczarowywał. Przechodził obok kolejnych meczów.
Prawdziwie koszmarna okazała się w jego wykonaniu runda jesienna w hiszpańskiej ekstraklasie.
Na początku ligowej kampanii Lewandowski dość regularnie trafiał do siatki, ale już wtedy można było dostrzec, że jego wpływ na grę zespołu jest niewystarczający. A później zabrakło również goli. Między siódmą a dwudziestą kolejką La Ligi kapitan reprezentacji Polski pokonał bramkarzy w zaledwie dwóch ligowych starciach – zapisał na swoim koncie dublet w konfrontacji z Deportivo Alaves i jednego gola w spotkaniu (zresztą przegranym) z Gironą. Do tego dodajmy nędzną skuteczność w fazie grupowej Ligi Mistrzów (jedna bramka w pięciu występach), trochę kłopotów zdrowotnych oraz klęskę reprezentacji Polski w eliminacjach do Euro 2024.
Rok w kryzysie. Czas przywyknąć do słabszej wersji Lewandowskiego? [ANALIZA]
Co tu dużo gadać, Lewandowski rozczarowywał na wszystkich frontach. Polak mógł się oczywiście bronić – wskazywać, że przyszło mu grać w nie najlepiej funkcjonujących drużynach, bo przecież kadra znalazła się w totalnej rozsypce, a i Barcelona pod wodzą Xaviego nie przypominała dobrze naoliwionej maszyny. Tylko że Lewy nie sprawdzał się jako lider – nie czynił na murawie nic, co mogłoby zainspirować obie te ekipy do osiągania lepszych rezultatów.
Wręcz przeciwnie. Jeśli chodzi o jego występy w Barcelonie, wprost porażająca stała się liczba prostych błędów technicznych napastnika. Kiedy Lewandowski zabierał się za uczestnictwo w konstruowaniu ataków pozycyjnych Blaugrany, kończyło się to na ogół albo kiksem, albo niedokładnym podaniem, albo fatalnym dryblingiem. Co gorsza, Lewy zatracił także instynkt zabójcy w polu karnym. Normą stały się w jego wykonaniu spotkania, w których współczynnik spodziewanych goli był u niego wyższy od rzeczywistej liczby trafień do siatki. Szczytem wszystkiego była listopadowa konfrontacja “Dumy Katalonii” z Atletico Madryt.
Gole? Zero. Współczynnik xG? 1,64.
Postawa w meczach z topowymi przeciwnikami – czy to na hiszpańskim podwórku, czy to w Europie – stała się zresztą kolejnym kamykiem do ogródka Lewandowskiego, który po przeprowadzce na Camp Nou trafiał do siatki głównie w spotkaniach ze słabeuszami i średniakami, natomiast rozczarowywał w tych starciach, gdzie akurat najmocniej oczekiwano od niego zrobienia różnicy, czyli na przykład w “Klasykach” albo właśnie w potyczkach z Atletico.
Powrót do formy
Biorąc pod uwagę wiek Lewandowskiego, który w sierpniu tego roku będzie obchodził 36. urodziny, można się było zastanawiać, czy nie obserwujemy właśnie jego ostatnich podrygów na topowym poziomie w europejskim futbolu. Czy nie jest przypadkiem tak, że przed Lewym już tylko odcinanie kuponów w Stanach Zjednoczonych lub Arabii Saudyjskiej, albo przeprowadzka do klubu ze Starego Kontynentu, ale o mniejszych ambicjach od Barcelony. Reprezentant Polski zapewniał jednak uparcie w kolejnych wywiadach, że rozpoznał źródła swojej kiepskiej dyspozycji i wcielił w życie – jeśli można to tak ująć – plan naprawczy.
– Wiem, z czego wynikała moja gorsza forma, to było parę czynników – przyznał wczoraj na antenie Eleven Sports. – W mojej karierze zdarzały się takie momenty, raczej rzadkie i krótkie, głównym powodem było słabe poczucie fizyczne. Od tego roku zmieniłem podejście. Trenuję typowo pod siebie, indywidualnie, na miarę potrzeb. Czuję się pewniej, przede wszystkim dobrze fizycznie. A jak człowiek czuje się dobrze fizycznie, to reszta przychodzi łatwiej.
Cokolwiek Lewy zmienił w swoim podejściu – zadziałało. Jak legendarne wyprawy treningowe Adama Małysza do Ramsau.
W pierwszej połowie stycznia Lewandowski dwukrotnie trafił do siatki w Superpucharze Hiszpanii – najpierw w wygranym meczu półfinałowym z Osasuną, później w wysoko przegranym finale z Realem (1:4). Na naprawdę wysokie obroty Polak wskoczył jednak dopiero w lutym.
- Deportivo Alaves 1:3 FC Barcelona – gol
- FC Barcelona 3:3 Granada CF – gol
- Celta Vigo 1:2 FC Barcelona – dwa gole
- SSC Napoli 1:1 FC Barcelona – gol
- FC Barcelona 4:0 Getafe FC
- Athletic Bilbao 0:0 FC Barcelona
- FC Barcelona 1:0 RCD Mallorca – asysta
- FC Barcelona 3:1 SSC Napoli – gol
- Atletico Madryt 0:3 FC Barcelona – gol i dwie asysty
Siedem trafień oraz trzy asysty na przestrzeni niespełna dwóch miesięcy. To naprawdę kozacki dorobek, bo przecież Duma Katalonii jako całość wciąż nie jest maszynką do zdobywania goli i ma mnóstwo problemów w grze ofensywnej. Wreszcie mamy do czynienia ze starym, dobrym Lewandowskim.
Kapitan reprezentacji Polski znowu zaczął regularnie wpisywać się na listę strzelców i dorzucać do kolekcji cenne asysty. Wydatnie przyczynił się do awansu Blaugrany do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a także zanotował kilka solidnych, a niekiedy wręcz świetnych występów na hiszpańskim podwórku. Warto zresztą zwrócić uwagę, że po dwudziestu dziewięciu kolejkach Polak jest numerem jeden w klasyfikacji kanadyjskiej La Ligi z trzynastoma golami i ośmioma asystami. A wczorajszy występ w konfrontacji z Atletico Madryt spokojnie może uchodzić za najlepszy mecz w jego wykonaniu na arenie klubowej od czasu rozstania z Bayernem Monachium.
To w końcu był ten Lewy, który nie szuka na murawie kwadratowych jaj, ale koncentruje się na standardowych zadaniach wysuniętego napastnika. Jest konkretny w swoich boiskowych poczynaniach, jest potworem w starciach fizycznych, gra wewnątrz szesnastki rywala lub w jej okolicach i tam nie boi się podjąć ryzyka.
Zwróćcie zresztą uwagę na te liczby:
- 40 kontaktów z piłką, 6 prób dryblingu (3 skuteczne), 21 podań (19 celnych), 11 pojedynków (6 skutecznych), 7 strat,
- 35 kontaktów z piłką, 0 prób dryblingu, 21 podań (10 celnych), 15 strat.
Gdybyście mieli na podstawie tych wyjętych z kontekstu statystyk (z portalu SofaScore) ocenić, w którym spotkaniu Lewandowski został bohaterem, pewnie wskazalibyście na pierwszy mecz, prawda? Tymczasem ta pierwsza linijka dotyczy akurat jesiennego spotkania z Atletico. Jako się bowiem rzekło, wczoraj Lewy nie cudował, nie bawił się w rozgrywającego czy dryblera. Zaprezentował natomiast to, co w u niego zawsze było najcenniejsze – nieprawdopodobny ciąg na bramkę i godną podziwu nieustępliwość w szukaniu sobie przestrzeni między obrońcami Atletico. Wtedy liczba strat czy niecelnych podań schodzi na dalszy plan. Zresztą, jak na ironię, akurat we wczorajszym starciu Lewandowski zanotował dwie asysty przy zaledwie dziesięciu piłkach dokładnie dogranych do partnerów.
Takiego Roberta potrzebuje zespół. Drapieżnego snajpera, a nie nieudolnego, cofającego się zbyt często playmakera.
Co dalej?
Oczywiście trudno dziś przewidywać, jak długo uda się Polakowi utrzymać lepszą dyspozycję. Czy będzie to kilka tygodni, kilka miesięcy, a może już po przerwie na kadrę Lewandowski powróci do przeciętnej formy? Tego nie zgadniemy. Pewne jest natomiast, że Lewy wciąż ma w tym sezonie o co grać. Wprawdzie Katalończycy są już praktycznie bez szans w rywalizacji o mistrzostwo kraju, no i polegli też w Copa del Rey, ale dalej mogą marzyć o sprawieniu sensacji w Champions League, gdzie Lewandowskiemu coraz mniej brakuje do osiągnięcia magicznej bariery 100 trafień. W tej chwili ma on na swoim koncie 94 gole. No i Polak jak najbardziej może celować w drugie z rzędu Trofeo Pichichi – wywalczenie go na pewno wpłynie pozytywnie na postrzeganie jego pobytu na Camp Nou w ujęciu historycznym.
Dla nas najważniejsze jest jednak to, że Robert Lewandowski przyjeżdża na zgrupowanie kadry naładowany pozytywnymi emocjami. Rozpędzony, ponownie skuteczny, znów podziwiany. Z poczuciem, że wszystko się zgadza zarówno jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, jak i skuteczność pod bramką. Pewny siebie.
Taki Lewy wielokrotnie już robił różnicę w meczach biało-czerwonych. I oby zrobił także w barażach.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Lewy rządzi na Metropolitano! Reaktywacja polskiego napastnika przed barażami
- Bayern, Chelsea i Stal Rzeszów. Jak pierwszoligowiec inwestuje w analizę danych?
- Lewandowski zdradza sekret formy. „Zmieniłem podejście”
- Król strzelców zaczyna się odkręcać? [KOZACY I BADZIEWIACY]
- Legia ma indywidualności, ale czy ma drużynę? [KOMENTARZ]
fot. NewsPix.pl