Ruch Chorzów wiedział przed tym meczem prawie wszystko – jak chce grać, jak zepchnąć Górnika do defensywy, jak stwarzać zagrożenie. Niestety, niczym w klasycznej reklamie, „prawie” robi wielką różnicę, bo Niebiescy zapomnieli o jednym, ale za to istotnym punkcie przepisów futbolu – jeśli zawodnik drużyny przeciwnika biegnie z piłką, masz prawo mu ją przepisowo odebrać. No i to drobne niedopatrzenie kosztowało Ruch porażkę w derbach.
Pierwsza bramka gości polegała na tym, że Kapralik biegł, biegł, biegł, jeszcze trochę podbiegł i strzelił gola.
A drugie trafienie Górnika było sequelem, tyle że w innej obsadzie. Tym razem biegł, biegł, biegł i strzelał Kozuki. Prawdziwe kino akcji.
Dobra, jeszcze sztukę na 2:0 można jakoś zrozumieć, bo to czysta kontra po złym zagraniu Kozaka, ale bramka otwierająca wynik? Przecież to absurd. My rozumiemy, że Kapralik jest szybki, ale Ruch przeszkadzał mu z takim zaangażowaniem, że szybsza byłaby nawet babcia z zakupami. Brakowało tylko sygnalizacji rękoma: panie Kapraliku, zapraszamy tędy.
No nie – jeśli Ruch w taki sposób chce „bronić”, to niech już ogłosi, że interesują go wycieczki do Głogowa czy Pruszkowa. Kibice żyją nadzieją, że Ekstraklasę jeszcze uda się utrzymać, a potem widzą taki hobby futbol w obronie. Przecież nawet na orliku byłby za to opieprz.
Tak jak i dla bramkarza – przy pierwszym trafieniu daje przeciwnikowi szansę na poprawkę, odbijając przed siebie, przy drugim nie pilnuje krótkiego rogu. Ot, Stipica z najgorszych czasów w Pogoni.
I beniaminek może żałować, że dwukrotnie tak pokpił sprawę, bo poza tymi zawieszkami grał naprawdę dobrze, ba, nie jest wielkim ryzykiem stwierdzić, że był lepszy od Górnika. Słusznie komentatorzy przywoływali mecz z Widzewem, ponieważ w pierwszej połowie zabrzanie wyglądali tak jak w Łodzi, czyli w ogóle nie wyglądali – jakby strajkowali.
Ruch miał swoje okazje, gola powinni strzelić Letniowski i Szczepan, bramka Starzyńskiego została cofnięte przez VAR (słusznie) i czuło się, że jeśli ktoś jest bliższy otwarcia wyniku to Ruch.
A wtedy piłkę wziął Kapralik i pobiegł…
W drugiej części było podobnie (choć Górnik prezentował się już lepiej). Niemniej Ruch znów miał swoje okazje, na przykład Starzyński pomylił się z rzutu wolnego minimalnie i tym razem miało się wrażenie, że gospodarze mają niedaleko do remisu.
A wtedy piłkę wziął Kozuki i pobiegł…
Oczywiście fajnie, że Ruch mimo tego nie zwątpił i dalej walczył o swoje, strzelając nawet gola kontaktowego, ale cóż – za bramki kontaktowe nie płacą w punktach. Niebiescy naprawdę mogli tutaj myśleć o jakichś oczkach, ale raz, że popełnili juniorskie błędy w defensywie, a dwa – byli nieskuteczni. Może Novothny powinien dostać szansę wcześniej? Wszedł, zdobył bramkę, oddał trzy inne celne uderzenia, piłka go szukała, był pod grą. Niestety dla gospodarzy – na boisku spędził tylko osiemnaście minut.
Niedźwiedź szybciej wprowadził na przykłada Kozaka, któremu chyba nikt nie powiedział, że gra dziś dla Ruchu, bo wyglądał, jakby grał dla Górnika.
Zdecydowanie za dużo tych błędów i niedoróbek, jak na mecz z drużyną z czuba tabeli. Bo tak, tak, drodzy państwo, Górnik tym zwycięstwem wyprzedził – przynajmniej na chwilę – Legię. I kto mu zabroni marzyć o pucharach?
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE
- Wojciech Kuczok: Gdy Jojko wrzucił sobie piłkę do bramki, świat się dla mnie zawalił [WYWIAD]
- Trela: Święte barwy swe wznieś. Wszystkie kolory polskiego futbolu
- Stępiński: Już po dwóch dniach wiedziałem, że nie pogram u Daniela Myśliwca [WYWIAD]
Fot. Newspix