Reklama

Guardiola vs. Klopp? Ostatni taniec dopiero przed nimi. I to nie w duecie

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

16 marca 2024, 08:51 • 11 min czytania 2 komentarze

Niewykluczone, że w poprzedni weekend obejrzeliśmy ostatnie bezpośrednie starcie Pepa Guardioli i Jurgena Kloppa. A przynajmniej to boiskowe. Trudno bowiem uznać to spotkanie sprzed kilku dni za ich ostatni wspólny taniec. W najbliższych tygodniach czeka ich przecież jeszcze bardziej emocjonująca rywalizacja, być może najciekawsza, odkąd los połączył ze sobą tę dwójkę. W dodatku najprawdopodobniej dołączy do nich w tym wszystkim jeszcze jedna wybitna jednostka. A w zasadzie to już dołączyła.

Guardiola vs. Klopp? Ostatni taniec dopiero przed nimi. I to nie w duecie

Można sobie było wyobrazić lepsze zwieńczenie tej pięknej historii, w której dwaj bohaterowie, rywalizujący ze sobą na śmierć i życie, ale jednocześnie darzący się wzajemnym szacunkiem, podporządkowują sobie najpotężniejszą ligę piłkarską na świecie. Pep Guardiola i Jurgen Klopp przyzwyczaili nas do fajerwerków i w zasadzie je dostaliśmy, ale remis 1:1 i tak pozostawia pewien niedosyt. Wszyscy liczyliśmy przecież na to, że ktoś po takim starciu będzie przeżywał życiowy dramat, a ktoś będzie w euforii. Tego właśnie chceliśmy: dodatkowej dawki emocji.

I pomimo tego, że dostaliśmy ich nieco mniej, a w to niedzielne popołudnie na Anfield padły zaledwie dwie bramki, było to przynajmniej prawdopodobnie najlepsze widowisko w tym sezonie, zważywszy na poziom, jaki zaprezentowały oba zespoły. Liverpool i Manchester City przyzwyczaiły nas do tego, że kiedy wychodzą wspólnie na murawę, to wiadomo, że za chwilę będziemy świadkami piłkarskiego spektaklu z najwyższej półki. Można było się obawiać, że tym razem będzie inaczej, ze względu na plagę kontuzji, która dotknęła The Reds, ale szybko przekonaliśmy się, że nic bardziej mylnego.

Ekipa Jurgena Kloppa zagrała koncertowo, przynajmniej w drugiej połowie. Jeszcze chyba nigdy Manchester City Pepa Guardioli nie był aż tak przyparty do muru. Nie będzie przesadą, jeśli pokusimy się o stwierdzenie, że druga połowa tego meczu to było najlepsze 45 minut Liverpoolu za kadencji niemieckiego szkoleniowca. On sam jest zresztą podobnego zdania, a nawet idzie o krok dalej. – To, jak graliśmy, to, że byliśmy w stanie to zrobić przeciwko nim… było jednym z najlepszych momentów w mojej karierze trenerskiej – przyznał 56-latek na pomeczowej konferencji prasowej.

Mimo wszystko, The Citizens mogli też rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść za sprawą przebojowego Jeremy’ego Doku, którego chytry strzał w drugiej połowie zatrzymał się na słupku bramki Kellehera. Należy jednak pamiętać, że ten sam zawodnik mógł chwilę później także pogrążyć swój zespół, ponieważ w ostatnich sekundach spotkania powalił na ziemię Alexisa Mac Allistera we własnym polu karnym i to ciosem, którego nie powstydziłby się sam Bruce Lee. Sędziowie w Anglii mają jednak w zwyczaju reagować na przewinienia zawodników tylko wtedy, kiedy akurat najdzie ich na to ochota. I w tym przypadku akurat ich nie naszła. Ani sędziego głównego Michaela Olivera, ani sędziów drzemiących sobie przed monitorami systemu VAR.

Reklama

Remis był jednak raczej uczciwym rozstrzygnięciem, pierwsza połowa należała bowiem zdecydowanie do Manchesteru City.

Klopp i Guardiola to nie Ferguson i Wenger

Remis jest też uczciwy ze względu na całokształt rywalizacji Guardioli i Kloppa. My mogliśmy sobie liczyć na inne zwieńczenie tej historii, ale skoro była ona aż tak wyrównana, to i ostatni ich mecz (przynajmniej w najbliższym czasie) musiał się w ten sposób skończyć.

Niedzielne starcie na Anfield było 30. pojedynkiem Pepa Guardioli i Jurgena Kloppa. Niemiec wygrał 12 z nich, Hiszpan 11, siedem razy padł remis. Nie mówimy tutaj oczywiście tylko o rywalizacji Manchesteru City i Liverpoolu, bo przecież obaj trenerzy wcześniej mierzyli się ze sobą także w Niemczech, jako trenerzy Bayernu Monachium i Borussii Dortmund. Z dzisiejszej perspektywy można to jednak sklasyfikować jako drobny epizod. Zdecydowana większość tej historii rozegrała się w Anglii.

Obaj menedżerowie są też swoimi ulubionymi rywalami. Z nikim nie mierzyli się częściej. W przypadku Guardioli, to tuż za Kloppem jest Mourinho, z którym Hiszpan mierzył się 25 razy. W przypadku Niemca, drugim przeciwnikiem, z którym mierzył się najczęściej, jest Dieter Hecking – miało to miejsce 21 razy.

Był najlepszym rywalem, jakiego miałem w swoim życiu jako menedżer. Premier League będzie za nim tęsknić, za jego charyzmatyczną osobowością i sposobem gry jego drużyny. Życzę mu wszystkiego najlepszego. Piłka nożna potrzebuje menedżerów i osobowości takich jak on – mówił Guardiola po pucharowym meczu z Tottenhamem (1:0), kiedy to został zapytany o decyzję Niemca o opuszczeniu Liverpoolu wraz z końcem sezonu.

Reklama

Klopp nie pozostał mu dłużny. – Pep jest najlepszym trenerem na świecie. Za mojego życia jest po prostu wybitnym menedżerem. Sposób, w jaki wpłynął na futbol… Zdobył wiele trofeów, ale zachowuje się, jakby nigdy nic nie zdobył… To jego ciągłe pragnienie zwyciężania jest niesamowite. Widzę doskonałość. Pep na pewno taki jest – powiedział Niemiec tuż przed ostatnim starciem z The Citizens.

Ta dwójka od zawsze darzyła się ogromnym szacunkiem. Nigdy nie było pomiędzy nimi złej krwi. Trudno powiedzieć, że byli przyjaciółmi, ale z pewnością łączyła ich wyjątkowa więź, która napędzała obu do ciągłego rozwoju. Z perspektywy przeciętnego kibica może się to wydawać mało atrakcyjne. Fani w końcu kochają trenerskie wojny i Premier League trochę ich do tego przyzwyczaiła. Pamiętamy przecież choćby tę ostatnią rywalizację trenerskich gigantów w Anglii, czyli Sir Alexa Fergusona zwalczającego Arsene’a Wengera. Tam leciały wióry, padały ostre słowa. Tutaj było więcej piątek i czułych uścisków.

Spoglądając na tę rywalizację z zewnątrz, należy odnotować, że jeżeli chodzi o bezpośrednie starcia, to niewiele lepszy jest Klopp. Ma o jeden skalp więcej. Jednak nie można przejść obojętnie obok tej niewątpliwie najważniejszej statystyki, a więc liczby zdobytych trofeów. Tutaj Guardiola bije Niemca na głowę, a przecież to właśnie przede wszystkim zapadnie w pamięci kibiców. Patrząc tylko na mistrzostwa, zarówno Niemiec, jak i Anglii, w okresie, kiedy obaj pracowali w tym samym kraju, Hiszpan zdobył ich aż siedem (5x Premier League, 2x Bundesligę), a jego rywal zaledwie jedno (1x Premier League). Różnica jest więc kolosalna.

Podwójna motywacja na pożegnanie

Dlatego też ta odsłona rywalizacji Guardioli i Kloppa jest wyjątkowa. Wszystko zaczyna się oczywiście od tego, że Niemiec żegna się z Liverpoolem, więc zwyczajnie chciałby zebrać tych trofeów jak najwięcej. Jedno już ma, bo pod koniec lutego po raz kolejny udało mu się pokonać Chelsea w finale Pucharu Ligi Angielskiej. Ale nie ma się co oszukiwać, dla fanów The Reds najważniejsze jest mistrzostwo. 56-latek ściągnął z Liverpoolu klątwę, przywracając mu tytuł po 30 latach, ale to wciąż trochę mało.

Klopp będzie chciał też nie tylko zadbać o swoje i tak już zacne dziedzictwo na Anfield, ale też choć trochę skrócić dystans dzielący go pod tym względem od Guardioli. Bilans dwa do pięciu w tytułach mistrzowskich w Anglii wciąż wygląda kiepsko, ale znacznie lepiej, niż jeden do pięciu. Po latach nikt nie będzie przecież pamiętał o tym, że niemiecki menedżer dwukrotnie przegrał walkę o tytuł zaledwie punktem. To pozostanie już tylko elementem najgorszych koszmarów jego samego i fanów The Reds.

Niemiec zrobi więc wszystko, żeby sięgnąć w tym sezonie po tytuł mistrzowski. Niewątpliwie może liczyć na swoich zawodników, którzy od momentu, kiedy ogłosił rezygnację, grają ewidentnie z podwójną motywacją. Wielu się zastanawiało, jak to wpłynie na morale zespołu, ale odpowiedź jest jednoznaczna. Nie da się nie odnieść wrażenia, że gdyby nie ta cała sytuacja, to przy takich problemach kadrowych, jakie mają The Reds, już dawno mogliby odpaść z walki o mistrzostwo. A tak? Liverpool od 26 stycznia, czyli dnia, w którym ogłoszono decyzję Kloppa, zanotował 10 zwycięstw, raz zremisował (z City 1:1) i tylko raz przegrał (z Arsenalem 1:3). Zdobył 38 bramek, tracąc przy tym zaledwie 12.

Trener może też liczyć na ogromne wsparcie kibiców. Oni również, odkąd Klopp złamał im serca, informując o odejściu, są podwójnie zaangażowani we wspieranie zespołu. Atmosfera na Anfield zawsze jest świetna, ale obecnie to wszystko wygląda jakoś magiczniej. Fani, podobnie jak piłkarze, są gotowi pójść za Niemca w ogień. I on chce im się za to odwdzięczyć.

Do tańca trzeba… trojga

W tej dyskusji na temat Kloppa i jego rywalizacji z Guardiolą zapomina się wciąż o jednym niezwykle ważnym fakcie – liderem Premier League jest obecnie… Arsenal. Co by nie mówić, to drużyna Mikela Artety ma teraz wszystko w swoich rękach. Jeśli wygra wszystkie mecze do końca sezonu, to prawdopodobnie będzie się cieszyła z pierwszego od 20 lat i czasów The Invincibles, mistrzostwa. „Prawdopodobnie”, bo Kanonierzy mają obecnie dokładnie taki sam dorobek punktowy, jak Liverpool, ale przewodzą tabeli, ponieważ mają nieco lepszy bilans bramkowy. Manchester City czai się tuż za nimi, mając zaledwie punkt mniej.

Wszystko wskazuje więc na to, że w tym sezonie po raz pierwszy od dawna nie będziemy mieli wyścigu dwóch drużyn, a trzech. Od sezonu 2017/18 tylko dwa razy zdarzyło się tak, że o mistrzostwo nie walczył jedynie Liverpool i Manchester City. Miało to miejsce w sezonie 2020/21, z tą jednak różnicą, że wtedy do tej dwójki nikt nie dołączył. Po prostu zdziesiątkowani kontuzjami The Reds wypisali się z wyścigu i ostatecznie zajęli trzecią lokatę. Ekipa Guardioli sięgnęła po mistrzostwo w zasadzie bez walki, z 12-punktową przewagą nad drugim Manchesterem United.

Drugi przypadek to poprzedni sezon. Tym razem Liverpool poniósł totalną klęskę, nie mieszcząc się nawet w pierwszej czwórce i wypadając poza Ligę Mistrzów. Ich miejsce obok City zajął wówczas właśnie Arsenal. Do pewnego momentu oba zespoły szły łeb w łeb, ale na koniec u Kanonierów wyszedł brak doświadczenia. Guardiola ograł ich na ostatniej prostej i to walcząc jednocześnie w Lidze Mistrzów, którą zresztą również wygrał. Arteta mógł poczuć się jak Klopp, choć tu w grę wchodziło pięć punktów, a nie jeden.

Teraz wiele wyjaśni się prawdopodobnie od razu po przerwie reprezentacyjnej. W sobotę 30 marca Manchester City podejmie Arsenal i będzie to ostatni w tym sezonie epizod bezpośredniej rywalizacji tej trójki na poziomie Premier League. Co ciekawe, to właśnie drużyna Mikela Artety jest najlepsza w starciach z tymi najgroźniejszymi rywalami. W pierwszym meczu z The Citizens wygrali 1:0 po golu Martinellego w samej końcówce.

Z kolei z Liverpoolem najpierw zremisowali na Anfield 1:1 w dość kontrowersyjnych okolicznościach. To był właśnie ten mecz, w którym Martin Odegaard popisał się zagraniem rodem z NBA we własnym polu karnym, ale sędziowie i tym razem udali, że tego nie widzą. Dopiero później PGMOL wysłał kolejne już przeprosiny do Merseyside. Zupełnie inaczej było w potyczce na Emirates przed kilkoma tygodniami. Tam Kanonierzy zwyczajnie byli lepsi, wygrali pewnie 3:1 i można odnieść wrażenie, że to właśnie od tamtego momentu znajdują się na fali wznoszącej.

Zdecydować może kalendarz

Z perspektywy widza chyba nie można było sobie wyobrazić lepszego zakończenia ery Kloppa w Premier League. Wiadomo, że Guardiola i Arteta pozostaną na posterunku, ale bez Niemca to nie będzie już to samo. Być może kolejny menedżer Liverpoolu zapisze się w historii najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii i napisze równie piękną historię co „The Normal One”. Wykluczyć tego nie można. Szczególnie że jeśli tym następcą Kloppa zostanie Xabi Alonso, a wszyscy widzimy, co jego Bayer Leverkusen wyczynia w Bundeslidze.

Niewykluczone więc, że Anglia pożegna Kloppa i jego rywalizację z Guardiolą nieco rozszerzonym wyścigiem o mistrzostwo Anglii. Jeśli Arsenal zdoła pokonać City za dwa tygodnie, będzie w bardzo komfortowej sytuacji, przede wszystkim pod względem mentalnym. Jeśli wygra City, to można być pewnym, że Pep będzie wiedział, jak to wykorzystać. Klopp będzie się przyglądał i skupiał na swojej robocie, a to w tym sezonie wychodzi mu nad wyraz dobrze. To, co udało mu się zbudować w ostatnich latach, poniekąd samo go teraz niesie.

Liverpool ma na pewno tę przewagę nad pozostałą dwójką, że nie gra w Lidze Mistrzów. Oczywiście, The Reds grają w Lidze Europy, ale to jest coś zupełnie innego. Nie chodzi tu nawet o sam prestiż rozgrywek, bo bez względu na to, Klopp będzie się starał sięgnąć po to trofeum, ale po prostu o poziom. W 1/8 finału jego ekipa rozniosła Spartę Praga tak, że aż żal było patrzeć. Teraz powinno być nieco trudniej, bo na ich drodze stanie Atalanta, ale powiedzmy sobie szczerze, to również nie jest rywal, który powinien Niemcowi i spółce sprawić jakieś większe problemy.

Gra w Lidze Mistrzów z pewnością będzie ogromnym problemem dla Arsenalu, który awansował w tym tygodniu do ćwierćfinału tych rozgrywek po raz pierwszy od 14 lat. W ramach ciekawostki należy wspomnieć, że wtedy, w 2010 roku, na tym etapie Kanonierzy zostali wyrzuceni przez FC Barcelonę, prowadzoną przez… Pepa Guardiolę. Tym razem przyjdzie im się zmierzyć z Bayernem Monachium, który w tym roku przeżywa spory kryzys, ale akurat ostatnio zdaje się wracać na swój optymalny poziom i niewykluczone, że do dwumeczu z londyńczykami rozkręci się na dobre. A ani Arteta, ani jego zawodnicy, nie mają absolutnie doświadczenia w grze w tych rozgrywkach. Nie mówiąc już o łączeniu jej z walką o mistrzostwo.

Najlepszy sezon w historii?

Można więc to podsumować w ten sposób – Arsenal obecnie gra najlepiej w piłkę, Manchester City ma najwięcej doświadczenia w walce o mistrzostwo, a Liverpool ma największą swobodę, nazwijmy to kalendarzową. Co okaże się kluczowe, dowiemy się dopiero na koniec sezonu. Ale obserwowanie tego przez najbliższe tygodnie, będzie niezwykle ekscytujące.

Na koniec angielskiej ścieżki Kloppa przyszło nam przyłączyć do jego duetu tworzonego z Guardiolą jeszcze Mikela Artetę. Kto wie, niewykluczone, że Liverpool trochę spuści z tonu, przebudowując się pod wodzą nowego menedżera i za kilka lat być może będziemy mówić o wielkiej rywalizacji Guardioli z Artetą. Może to właśnie Bask będzie tym, który wyprzedzi Niemca pod względem liczby starć z Pepem? To już w ogóle byłaby niezwykła historia. W końcu nie zapominajmy, że przed objęciem posady na Emirates, Arteta był… asystentem Guardioli w Manchesterze City.

Panie Klopp, Panie Guardiola i teraz także Panie Arteta – sprawcie, żebyśmy końcówkę tego sezonu w Premier League wspominali latami. Tak, jak będziemy wspominać rywalizację City i Liverpoolu.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

2 komentarze

Loading...