Reklama

Cztery cnoty główne i Widzew Łódź

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

14 marca 2024, 12:56 • 10 min czytania 18 komentarzy

Cykl życia odrodzonego po upadku Widzewa Łódź jest znany bardzo dobrze. Całkiem niezłe wyniki jesienią, niewytłumaczalna zadyszka na wiosnę i, bez względu na ostateczny rezultat zmagań, zaniepokojenie kibiców. Potem okienko transferowe i kto by nie przyszedł, ten jest zły, za słaby, zbyt darmowy i na domiar złego prawonożny, a ma ewidentnie dwie lewe nogi. Wszystko jest be, a na pewno mogłoby być cacy. Potem zaczyna się nowy sezon, wszystko wygląda nieco lepiej niż na papierze, wyniki są niezłe, za chwilę jednak wiosenna zadyszka… Czy w tym roku Widzew przełamał swoją rutynę? Na razie wiele wskazuje na to, że przełamie.

Cztery cnoty główne i Widzew Łódź

Nie rozwodząc się za bardzo nad potencjalnymi powodami powstania tego śmiesznego „cyklu Widzewa”, przejdźmy od razu do momentu, w którym sprawdzamy, w jaki sposób Widzew mógł wreszcie opuścić to błędne koło. Łodzianie nie zdobyli tej wiosny jeszcze tylu punktów, co w rundzie rewanżowej poprzedniego sezonu, ale przed nimi 10 spotkań i tylko 3 oczka do wyrównania wyniku sprzed roku. Jasne, mogą nagle wszystko przegrać, ale gdy patrzy się na podopiecznych Daniela Myśliwca… po prostu nic tego nie zwiastuje. Powody są różne, a podstaw pewnej solidności łodzian należy szukać trochę głębiej, bo fundament pod te małe sukcesy został wkopany dawno temu.

Roztropność

Ani jacyś starzy wyjadacze, ani nawet żadni amerykańscy naukowcy z NASA — nikt nie jest w stanie dać komukolwiek w Widzewie niezawodnej recepty na radzenie sobie z presją środowiska. W Polsce jest wiele wymagających grup kibiców, ale w Łodzi mają gagatków spragnionych sukcesów i, co chyba najgorsze, ze trzy pokolenia kibiców pamiętających te największe mecze w historii klubu. Ligę Mistrzów, mistrzostwo Polski. Trudno komukolwiek wytłumaczyć, że klub już od wielu lat nie jest tym wielkim i kiedy Legia, Lech czy nawet Pogoń budowały w Ekstraklasie swoją pozycję w polskiej piłce, to Widzew jeździł po większych i mniejszych mieścinach, walcząc za rywalami, którzy do tej pory mogli pomarzyć o grze przeciwko takiej drużynie. Trochę jak stary gwiazdor disco polo, który dorabia do emerytury na kolejnych festynach i świętach cebuli czy innego ziemniaka. W zestawieniu z idolem młodzieży, który zapełnia kilkudziesięciotysięczne stadiony.

W takich realiach rodziły się marzenia. O awansie co rok. O szybkim wskoczeniu z powrotem na poziom Ekstraklasy. O kolejnych wielkich meczach z Legią. Ludzie, nawet o europejskich pucharach! Wraz z nierealnymi celami pojawiały się zbyt gwałtowne ruchy władz i w efekcie kolejne zawody.

Ostatnio więcej w tym wszystkim roztropności.

Reklama

Choć raz na pół roku słyszy się, że ruchy Widzewa na rynku transferowym pozostawiają wiele do życzenia, to trudno powiedzieć, żeby kadra łodzian nie była w ostatnich dwóch latach z każdą rundą coraz mocniejsza, a w najgorszym wypadku tak samo jakościowa. Czerwono-biało-czerwoni jedzą małą łyżeczką, ale i cały czas trzymają rękę na pulsie, gotowi skorzystać z okazji. Jak w przypadku Pawłowskiego, jak w przypadku Gikiewicza. Nawet w kwestii transferu Ravasa, bo jak uczy nas w Misiu Stanisław Bareja, awaria też jest przecież jakąś okazją.

Nie mają jednak nic z raptusów i starają się spokojnie piąć po kolejnych szczebelkach, powoli i z każdym krokiem uważnie zerkając pod nogi. Rozszerzają sztab szkoleniowy, systematycznie podnoszą jakość pierwszego zespołu i komfort pracy zawodników i trenerów. Do tego zatrudniają speców od spraw wszelakich, stale budując w klubie struktury, których przez lata nie było i często nadal nie ma. Widzew ostatnich kilku lat jest jak resztki kina Pokój, które jeszcze niedawno stały w pobliżu stadionu. Ładna fasada i to, czego nie widać na pierwszy rzut oka — pustka w środku, która dopiero powoli się wypełnia. Na budowę klubu, jakim chce być Widzew, potrzeba jeszcze trochę czasu.

Sprawiedliwość

Za roztropnością musi iść jednak coś więcej. Ona sama niewiele da, jeśli nie umiesz podejmować decyzji zgodnych z tym, co się dzieje w klubie i wokół klubu. Doskonałym pokazem rzadko spotykanej w Ekstraklasie sprawiedliwości było rozstanie Widzewa z trenerem Januszem Niedźwiedziem. Z kim na ten temat nie porozmawiasz, to powie ci, że nastąpiło wtedy, kiedy nastąpić powinno — i mowa tu przede wszystkim o ludziach, którzy byli bardzo blisko całej sprawy, z różnych jej stron. Niedawny szkoleniowiec łodzian pożegnał się z klubem dokładnie w momencie, w którym władze Widzewa mogły stanąć przed nim i jasno zakomunikować, że dano mu czas na wyjście z kryzysu i dano mu pewne środki, które mogły drużynę naprowadzić na właściwe tory. Nie zostawiono go samego sobie po kilku porażkach.

Tak działa właśnie sprawiedliwość. W polskiej piłce przyzwyczailiśmy się, że gdy trener przegra kilka spotkań, to nagle siedzi na gorącym stołku i jak tylko prezes jego klubu powie, że nie ma tematu zwolnienia, to należy się tego zwolnienia spodziewać. Widzew, choć zespół wiosną ubiegłego roku wyglądał tragicznie, potrafił powstrzymać pokusę i zamiast podejmować pod wpływem coraz bardziej poirytowanych kibiców nerwowe ruchy, zachował się fair wobec człowieka, który wprowadził klub z powrotem do Ekstraklasy. Janusz Niedźwiedź dał Widzewowi naprawdę dużo i zasłużył sobie na uczciwość. Tak, jak zasłużył na zwolnienie.

Tylko jasne stawianie sprawy i nazywanie rzeczy po imieniu może sprawić, że klub będzie parł do przodu i z każdym rokiem będzie stawiał kolejne kroki ku utraconej świetności sprzed ponad dwóch dekad. Trzeba porażkę nazywać porażką, błąd błędem, ale i cieszyć się z nawet mniejszego zwycięstwa, choćby ktoś uparcie przekonywał, że nic ono nie znaczy. Czarne musi być czarne, ale białe niech pozostaje białe. Tego też Widzew zdaje się powoli uczyć i to też wkrótce da owoce. Chyba że akurat chodzi o krążące w środowisku żarty z drobnych urazów w ekipie czterokrotnych mistrzów Polski, które oznaczały zwykle pauzę zawodnika na jakieś dwa czy trzy miesiące.

Reklama

Umiarkowanie

To cnota, której wokół klubu zdecydowanie brakuje, a w samym klubie pewnie nie znajdzie się nikt na tyle szalony, by stanąć przed kibicami i otwarcie przyznać, że Widzew jest w tym momencie na poziomie, co najwyżej, ligowych średniaków. A tak po prawdzie, to i tam go jeszcze nie ma. Ktoś zaraz podniesie wielkie larum, że jak to, że piękna historia, kibice, wyprzedany stadion, wspaniała otoczka. No nie — Widzew jest wielką marką i skupia wokół siebie wielką społeczność, ale klubem nadal jest raczkującym. Bo dopiero co upadł.

Inne przykłady? Pogoń po upadku sprawnie wróciła do Ekstraklasy, ale i potrzebowała czasu, żeby zacząć walczyć o najwyższe cele. Dokładnie ośmiu sezonów w elicie. ŁKS zastosował taktykę jedzenia dużą łyżeczką i po awansie na najwyższy poziom rozgrywkowy zagrał va banque, po to, tylko żeby z hukiem zlecieć do pierwszej ligi. Teraz znów awansował i znów szoruje po dnie. I jeszcze Ruch Chorzów, który ekspresowo wrócił do Ekstraklasy i zimą postanowił zainwestować w utrzymanie. Trudno wróżyć Niebieskim sukces, bo też nie chcieli jeść małą łyżeczką i wiele wskazuje na to, że podzielą los ŁKS-u.

Widzew musi trochę na przekór historii i presji społecznej zachowywać umiar. Łatwo mówić to komuś, kto nigdy nie widział na oczy łodzian grających w Lidze Mistrzów czy walczących o mistrzostwo Polski. Jest jednak całe pokolenie, dla którego największym sukcesem Widzewa jest… awans do Ekstraklasy dwa sezony z rzędu. Na takich ludziach i tak nie zrobi wrażenia opowieść o wspaniałych wyczynach Widzewiaków sprzed lat, bo nigdy tego nie widzieli i nigdy tego nie przeżyli.

Pokolenie zdjętej klątwy. Wygrana z Legią to dla Widzewa zamknięcie pewnego etapu [CZYTAJ]

Z tym też trzeba umieć się mierzyć. Karmienie się sukcesami sprzed kilku dekad i popartą tylko historycznymi dokonaniami megalomanią nie jest receptą na sukces w teraźniejszości. Nie ma co nawoływać do zerwania z piękną przeszłością, ale Wielki Widzew jest wielkim problemem Zwykłego Widzewa. I choć o znakomitych sukcesach należy pamiętać, to nie należy do nich przyrównywać wyników z ostatnich lat. Bo te zawsze wypadną na tle meczów w Europie i walki o mistrzostwo Polski blado.

Klub nie może zarządzać historią, ale może robić wokół wiele zamieszania, które odwraca uwagę od takich wyjątkowo nietrafionych porównań. Widzew stara się więc bardzo, by zająć kibiców czymś więcej niż drużyną piłkarską i daje im mnóstwo różnych tematów do dyskusji w Internecie, na trybunach czy w domowym zaciszu. Wokół dzieje się tak wiele, że wielka historia nie jest wiodącym, a tylko jednym z tematów interesujących sympatyków czerwono-biało-czerwonych.

A to czasem bardzo pomaga tonować nastroje. I daje choćby minimalny komfort w zarządzaniu tym otoczonym wieloma mitami klubem.

Męstwo

Cecha, którą przypisuje się Widzewowi od lat. Podstawa tego wyświechtanego i przemielonego przez tysiące języków w Polsce widzewskiego charakteru. A to nie jest tak, że każdy piłkarz, który przychodzi do tego jednego klubu, nagle staje się bardzo odważny, nieustępliwy, nagle gra do końca, a wcześniej nie grał do końca. Faktycznie jest jednak tak, że Widzew ma z założenia grać ładną dla oka piłkę i dążyć do dominacji na boisku. To może zabrzmieć trochę śmiesznie, ale jest to wręcz wpisane w strategię rozwoju klubu — narzucanie stylu gry rywalowi, ofensywne nastawienie, zdobywanie przestrzeni, szybkie i krótkie podania. Ktoś na to patrzy i nie wierzy własnym oczom, a Widzew swój plan funkcjonowania klubu rozpisał już jakiś rok temu i zrobił to od razu na pięć lat do przodu.

Ów plan to oczywiście nawet nie połowa sukcesu, ale co jeśli oni go faktycznie zrealizują? Model gry, który ma się podobać kibicom, ma budzić podziw rywali i rozpalać serca najmłodszych, a w dodatku jeszcze przynosić ligowe punkty i jak największe sukcesy brzmi w Polsce jak utopia, choć trudno nie zauważyć, że w Łodzi mają odwagę, by do niej dążyć. Może gryzie się to trochę z roztropnością, ale w klubie zapewniają, że i wdrażanie takiej filozofii jest robione z głową i powolutku.

Zaczęło się w sumie już z przyjściem Niedźwiedzia, które zresztą zbiegło się ze zmianami w strukturze właścicielskiej klubu. Do tej pory trudno było wskazać jeden konkretny kierunek, w którym zmierzał zespół z Łodzi, ale względna stabilizacja i ograniczenie liczby osób mających wpływ na decyzje dotyczące rozwoju Widzewa sprawiły, że teraz jest tam jakby trochę spokojniej. W klubie wyraźnie powiedziano sobie, że trzeba stawiać na nowoczesną piłkę i odważnych trenerów, którzy potrafią być butni i chcą pokazać się światu. Lubią grać w określony sposób, nie bardzo chcą się dostosowywać do rywala, są młodzi i pełni zapału.

Na boisku objawia się to często właśnie odwagą. Część spotkań niezbyt się Widzewowi udaje, ale coraz częściej oglądamy drużynę, która potrafi zagrać tak, jak chciała. Drużynę, po której widać, że zrealizowała swój plan na mecz. Albo chociaż fragment meczu.

Może i źle się to zestarzeje, ale wygląda na to, że zbliżamy się nieuchronnie do chwili, w której Widzew po raz pierwszy od bardzo dawna skompletuje wszystkie cztery z głównych cnót. Ten spokój, który nieśmiało ogarnia klub, to nie tylko brak presji wynikający z doraźnych sukcesów, z pokonania Lecha, Legii czy dwukrotnego triumfu w derbach — to też efekt dobrych dwóch czy trzech sezonów stabilizacji, o którą w Łodzi było bardzo trudno. To efekt zdrowych fundamentów, dobrego zarządzania finansami i wkrótce, miejmy nadzieję, przykład tego, że warto budować klub na ustalonych i przemyślanych zasadach funkcjonowania, które nie będą się zmieniać wraz z przypływem emocji.

Takich zasadach, które wszyscy chwalimy, ale tylko do momentu, w którym nasza ulubiona drużyna wygrywa mecz. Bo jak akurat przegrywa, to wszystko jest be, a na pewno mogłoby być cacy.

Pierwszym dowodem słuszności obranego kierunku rozwoju Widzewa będzie przełamanie wiosennej klątwy, która ciąży nad tą drużyną już od dobrych kilku lat. Powtarzające się rok w rok kiepskie rundy rewanżowe to coś, co po prostu trudno wytłumaczyć i co najzwyczajniej w świecie wymyka się racjonalnym ocenom. To też pewnie wypadkowa wielu różnych sił, które działały symultanicznie, ale pozbawione odpowiedniej koordynacji ciągnęły klub w różne strony. Jeśli udało się je okiełznać, to w kolejnych dziesięciu spotkaniach zobaczymy Widzew grający na wiosnę niezłą piłkę i punktujący na miarę swoich możliwości. Jeśli nie, to pozostaje myśleć, że to już tylko kwestia czasu.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
0
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna
Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
7
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Ekstraklasa

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
0
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna
Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
7
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Komentarze

18 komentarzy

Loading...