Reklama

Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 marca 2024, 22:21 • 5 min czytania 1 komentarz

Jeśli ktokolwiek drżał o wynik przed dzisiejszym starciem Jastrzębskiego Węgla z mistrzem Turcji, Zaaritem Bankasim, to już po pierwszym secie mógł stwierdzić, że nie ma się czego obawiać. Polska ekipa rozegrała bowiem znakomite spotkanie i w trzech setach wygrała pierwszy mecz półfinału Ligi Mistrzów. W rewanżu, który za tydzień w Ankarze, Jastrzębskiemu do awansu do wielkiego finału wystarczą tylko dwa wygrane sety.

Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Wbrew historii i po historię

Na przestrzeni ostatnich lat ekipa ze Śląska miała do Ligi Mistrzów pecha. A to rozgrywki przerwano z powodu koronawirusa, gdy jastrzębianie zdawali się nakręcać. A to ich samych zdziesiątkował wirus i nie mogli rozgrywać spotkań. W sezonie 2021/2022 trafili za to w półfinale na ZAKS-ę Kędzierzyn-Koźle i obrońcy tytułu okazali się lepsi. Podobnie jak w ubiegłorocznym finale, pierwszym z udziałem dwóch polskich klubów, gdy kędzierzynianie triumfowali po tie-breaku. Jastrzębski po prostu nie mógł dołożyć najważniejszego trofeum do swojej kolekcji, choć w tym czasie dwukrotnie triumfował w PlusLidze.

Ale w tym sezonie ZAKS-y w rywalizacji w Europie już nie ma. Nękana kontuzjami odpadła w play-offie o ćwierćfinał z innym tureckim klubem, Halkbankiem Ankara.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Reklama

W tej sytuacji to Jastrzębski został jedynym polskim zespołem, który wciąż walczy o triumf w Lidze Mistrzów i utrzymanie polskiej serii – w końcu ostatnie trzy edycje tych rozgrywek wygrywali kędzierzynianie. Na szali jest też zresztą inny, historyczny wyczyn – Puchar Challenge, trzecie co do ważności europejskie rozgrywki, wygrał już bowiem Projekt Warszawa. W Pucharze CEV – drugich w kolejności – o krok od tego jest Asseco Resovia. Gdyby Jastrzębski triumfował w Lidze Mistrzów, najpewniej oznaczałoby to trzy polskie zwycięstwa w europejskich rozgrywkach. I to byłby wynik doskonały, lepszego osiągnąć się po prostu nie da.

Do tego jednak  – patrząc na sytuację sprzed 20:30 – jastrzębianom pozostawały trzy mecze. Dzisiejszy był niezwykle istotny. Bo grany u siebie, z „napędem” w postaci własnych kibiców. Wysoka wygrana – do zera lub jednego seta – była tu kluczowa. Gdyby taki wynik udało się osiągnąć, do awansu do finału zostałby nie cały mecz, a tylko dwa sety – tyle wystarczyłoby ugrać w rewanżu.

Doskonała siatkówka

Pierwsze dwa sety? Demolka. Jastrzębski grał doskonałe zawody, a goście z Turcji właściwie nie wiedzieli, jak przeciwstawić się siatkówce prezentowanej przez polską ekipę. Nie przeszkodził im też w żadnym stopniu uraz Rafała Szymury, jednego z podstawowych przyjmujących, który ostatecznie znalazł się w kwadracie dla rezerwowych, a na jego pozycji wyszedł Marko Sedlacek. Z drugiej strony Ziraat grał bez najważniejszego atakującego – Matthew Andersona.

I kto wie, może to, że Amerykanin nie był w pełni sił, faktycznie im przeszkodził. Ale patrząc na pierwsze dwa sety, mamy spore wątpliwości, czy i z nim w składzie daliby sobie radę.

CZYTAJ TEŻ: TOMASZ FORNAL: CHCĘ BYĆ SOBĄ. NIE INTERESUJE MNIE, CO POMYŚLĄ INNI [WYWIAD]

Jastrzębski bowiem nie zwlekał ani chwili i od razu narzucił swoje warunki gry. Już na samym początku spotkania gospodarze zanotowali serię sześciu zdobytych punktów z rzędu i wyszedł na prowadzenie 11:4. Rywale byli za to bardzo nieskuteczni, często się mylili, nie potrafili złapać rytmu. A mistrzowie Polski? Zdawali się bezbłędni. Regularnie powiększali przewagę, szaleli zwłaszcza Tomek Fornal i Jean Patry, który został później wybrany MVP spotkania. Ostatecznie gospodarze zakończyli seta triumfem do 13 oczek.

Reklama

Druga partia nie była aż takim nokautem, ale ogólny przebieg miała podobny, bo gdy Jastrzębski w końcu odskoczył – na 9:6 po blokach Fornala – to już tego prowadzenia nie oddał. Ba, wkrótce zanotował serię czterech oczek z rzędu, pomogli też pomyłkami rywale i zrobiło się 15:9. I to właściwie był koniec emocji w tym secie. Gospodarze spokojnie kontrolowali wydarzenia na parkiecie, a sprawę zamknął Fornal kolejnym punktowym blokiem. Było już 2:0 i wydawało się, że wszystko zakończy się bardzo szybko.

Nerwówka na koniec

I w sumie się zakończyło, bo mecz faktycznie trwał tylko trzy sety. Ale w trzeciej partii siatkarze Jastrzębskiego jakby nieco się rozluźnili, z kolei poziom swojej gry podnieśli goście. To oni wyszli na prowadzenie na początku seta i uzyskali nawet cztery oczka przewagi (10:6). Szybko jednak tę przewagę stracili, bo polska ekipa nie pozwoliła sobie na dłuższą chwilę dekoncentracji. Gra się wyrównała, wynik też, a potem to Jastrzębski uzyskał trzy oczka przewagi i prowadził 19:16.

Można by pomyśleć, że zaraz nastąpi koniec. Ale jednak trzeba było na niego chwilę poczekać.

Siatkarze ze Śląska po raz pierwszy w tym meczu nie wykorzystali bowiem wypracowanej przewagi. Przy stanie 24:22 siatkarze Ziraatu najpierw wygrali akcję przy serwisie jastrzębian, a potem szczęśliwy as serwisowy – gdy piłka przetoczyła się po taśmie tuż za siatkę – dał im wyrównanie. Ba, po chwili mieli nawet trzy piłki setowe, ale nie wykorzystali ani jednej z nich. Jastrzębski za to mecz odwrócił za sprawą świetnego serwisu Norberta Hubera, a kilka chwil później – zepsutego ataku Benniego Tuinstry. Wynik trzeciego seta ostatecznie brzmiał 30:28. Trzeba było zagrać na przewagi, ale nikt nie narzekał na to, że nie udało się zamknąć meczu szybciej.

Kluczowe dziś było po prostu zwycięstwo. A że udało się wygrać do zera (choć nawet jeden stracony set nic by tu nie zmienił), to w rewanżu siatkarzom Jastrzębia wystarczą dwa zwycięskie sety do awansu do wielkiego finału. Lub – gdyby niespodziewanie przegrali gładko – triumf w dodatkowym, złotym secie. Cel na dziś został więc przez gospodarzy wypełniony w stu procentach. Teraz pozostały im jeszcze dwa inne.

Najpierw awansować do finału. A potem go wygrać.

Jastrzębski Węgiel – Ziraat Bankasi 3:0 (25:13, 25:18, 30:28)

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

1 komentarz

Loading...