Raków meczem z Puszczą miał wjechać na autostradę – w kolejnych spotkaniach z trzema beniaminkami i Koroną po prostu trzeba zapunktować za dwanaście, jeśli myśli się o mistrzostwie Polski. Ale być może ekipa Szwargi ma mistrzostwo w czterech literach, bo już pierwszy egzamin ją rozłożył.
A przecież początek tego egzaminu wyglądał tak, jakby wykładowca wyszedł na kawę i zostawił odpowiedzi rozpisane na tablicy. Puszcza nie dość, że od 21. minuty grała w dziesiątkę, to jeszcze strzeliła sobie samobója. Pięknie przedłużył Serafin do Craciuna, który równie efektownie załadował barkiem i za takie kombinacje Puszczę cenimy, ale niekoniecznie pod bramką Zycha.
Co zaś z czerwienią Revenco? Mołdawianin zaatakował Berggrena pod kolano, ale nie miał wyprostowanej nogi i cofał się z tym atakiem. No, ale dolary przeciwko orzechom, że w analizach usłyszymy o sędzim, „który się broni” i tak dalej. Może tak, a może wystarczyłaby w tym przypadku żółty kartonik. Z drugiej strony – wiedzieć, że gwiżdże Sylwestrzak i tak się podłożyć… To przecież jasne, że ten arbiter kocha kartki, rozdawałby je obudzony w środku nocy i przy okazji różnych uroczystości jest najszczęśliwszy – bo może wręczyć kartonik – więc zalecana byłaby jakakolwiek ostrożność, żeby go nie sprowokować.
Revenco o tym totalnie zapomniał.
I tutaj należy zadać fundamentalne pytanie: czego, do cholery, potrzebuje jeszcze Raków, żeby wygrać mecz na wyjeździe? Rywal w dziesiątkę, rywal sam sobie ładuje. Panowie, co jeszcze ten przeciwnik ma zrobić? Zejść z boiska? W ogóle nie wchodzić na murawę? Wtedy dacie radę, czy wciąż maksimum remis?
Raków miał wszystkie karty w swoich rękach. Mógł rozłożyć Puszczę jeszcze przed przerwą i w drugiej części kontrolować sprawę. Ale nie – przez 45 minut mistrz Polski nie był w stanie strzelić gola beniaminkowi własnymi nogami, tylko – to się już chyba nazywa futbol szwargowy – klepał po obwodzie bez większego celu.
Dobrze, swoją sytuację miał Drachal, ale to naprawdę za mało przy takim stanie sił. W polu karnym Puszczy się nie paliło, absolutnie, to była ledwie jedna zapalniczka z ostatnim tchnieniem gazu.
A skoro tak – to Rakowowi szybko zaczęło się palić… przy dupie.
Po pierwsze dlatego, że z boiska po przerwie wyleciał Tudor. Tu bez złośliwości – dwie żółte kartki jak najbardziej do pokazania, ta druga wręcz oczywista: Chorwat jest spóźniony, robi stempel, zatem od widzenia.
Po drugie – jak już częstochowianie przy dziesięciu na dziesięciu wzięli się do grania (bo w ataku pozycyjnym nie potrafią), to piłka nie chciała wpaść do siatki. Koczerhin w słupek, Nowak w słupek.
Po trzecie – im bliżej było końca meczu, tym bardziej Raków panikował, że Puszcza coś wciśnie. Rozumiecie to? Zaczęło się od czerwonej kartki i samobója, a kończyło na tym, że – podkreślmy – mistrz Polski rozpaczliwie kopał piłkę przed siebie, bo wściekły beniaminek chciał wyrównać.
Raz się goście uratowali, kiedy Jean Carlos wybijał piłkę z linii, ale potem nie było już czego zbierać. Racovitan ewidentnie zagrywał piłkę ręką przy wślizgu (co za idiotyczna interwencja, matko jedyna) i Sylwestrzak musiał wskazać na wapno. A jedenastkę pewnie wykorzystał Sołowiej.
Chyba nie da się w taki sposób wygrać mistrzostwa. „Chyba”, bo tempo w tym roku jest – delikatnie mówiąc – umiarkowane, ale Raków co rusz wkłada sobie kij w szprychy. Już widzi liderów na horyzoncie, ale nie, trzeba wstąpić na stację po kawkę. Jeszcze jeden zakręt i już ich mamy, ale nie, zatrzymajmy się, zróbmy zdjęcie, ładny widok.
W ten sposób nie da się gonić, bo przede wszystkim trzeba w końcu coś wygrać na wyjeździe. Skoro nie udało się dziś, to już naprawdę nie wiadomo, kiedy ma się udać.
Może Korona będzie tak miła i strzeli sobie trzy samobóje, zagra w ósemkę. Ale i wtedy pewnie będzie 3:3.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Jaga znowu liderem! Śląsk nie miał nic do powiedzenia w meczu na szczycie
- Rocha niczym Crouch. Vusković mógł się poczuć jak w Premier League!
- Ofensywna potęga w Białymstoku. Jagiellonia idzie z prędkością Wisły Kraków 07/08
Fot. newspix.pl