Jeśli w dniu ostatniego ligowego zwycięstwa Ruchu Chorzów twoja partnerka powiedziała ci, że spodziewacie się dziecka, to prawdopodobnie znajdziesz się na sali porodowej jeszcze w tym miesiącu. To absurdalne porównanie obrazuje, jak długo przyszło nam czekać na zwycięstwo „Niebieskich”. Aż do dziś! Nie zamierzamy pompować balonika, to nie tak, że 14-krotny mistrz Polski włącza się nagle na poważnie w walkę o utrzymanie. Wreszcie się jednak przełamał. Zgarnął punkty. Zagrał koncertowo. Piast wyglądał z kolei jak drużyna duchów, a nie drużyna piłkarska.
28 lipca – to właśnie wtedy beniaminek z Chorzowa opędzlował innego beniaminka, ŁKS. Miało to miejsce dokładnie w drugiej kolejce. Od ostatniej wygranej tego klubu minęło więc dokładnie…
216 dni.
7 miesięcy i 4 dni.
31 tygodnie.
5209 godzin.
312 540 minut.
Żeby jeszcze dobitniej odczuć, ile wody w Wiśle zdążyło upłynąć, sprawdziliśmy, o czym pisaliśmy tamtego dnia na naszym portalu. Byliśmy dzień po premierowej bramce Sonny’ego Kittela, tej z dystansu Karabachem. Wszyscy jak jeden mąż sądziliśmy – przyjechał do nas prawdziwy kozak! W „Przeglądzie Sportowym” ukazał się felieton Radosława Kałużnego, autor tonował w nim zapędy wszystkich, którzy chcieli powoływać nowy nabytek Rakowa do reprezentacji Polski. „Gdyby był tak wybitnym zawodnikiem, przenosiny do Rakowa nie wchodziłyby przecież w grę”, pisał “Tata”, co pachniało wtedy lekką kontrowersją.
Caye Quintana rozwiązał kontrakt ze Śląskiem. Nową umowę podpisał z kolei Karol Borys. Wszyscy myśleli, że zostanie w WKS-ie jeszcze na kilka rund, okrzepnie, wypromuje się, da zarobić ogromne pieniądze. Tymczasem zdążył wyjechać z ligi, a “Niebiescy” dalej nie mieli na swoim koncie wygranej. Pogoń miała przed sobą jeszcze trzy mecze w pucharach. Stipica jeszcze wtedy nie złapał odklejki. Ruch zdążył zakontraktować od tamtego czasu jedenastu piłkarzy. Ba! Dwóch z nich zdążył już nawet pożegnać.
No co wam mamy powiedzieć? Szmat czasu. Na całe szczęście dla Ruchu (i dla ligi, która będzie ciekawsza) drużyna ta nie dostawała oklepu za oklepem, raczej swoje mecze remisowała, a więc udawało jej się jakoś ciułać punkty (ślamazarnie, ale jednak). W efekcie dziś, po drugim zwycięstwu w lidze, chorzowianie mają do bezpiecznego miejsca tylko cztery punkty straty. Oczywiście, piętnasta Korona rozegrała o dwa mecze mniej, więc ta strata pewnie jeszcze wzrośnie, ale ogólnie to jest pozycja wyjściowa, z której można coś jeszcze ugrać. Gdyby Janusz Niedźwiedź okazał się kimś takim jak Czesław Michniewicz w Podbeskidziu przed laty…
Kompletnie nie rozumiemy, co stało się w tym meczu z Piastem Gliwice. Ariel Mosór wyznawał po meczu przed kamerą C+, że jeszcze nigdy nie czuł się na boisku tak bezradny. „Mecz się zaczął i mecz się skończył, przeszliśmy bokiem, nikt nie zagrał nawet na średnim poziomie”, mówił przepełniony rozgoryczeniem obrońca. Piast naprawdę wyglądał tak, jakby przeszedł dziś obok meczu, co jest trochę szokujące, bo jeszcze w tym tygodniu upokorzył Raków w Pucharze Polski. Nie wykreował dziś akcji bramkowych, co więcej – nie wykreował też zalążków akcji bramkowych. Jeśli kogoś chwalić, to tylko Szymańskiego, który może i puścił trzy gole, ale przynajmniej obronił karnego, ewentualnie Czerwińskiego, który w pierwszej połowie grał naprawdę ofiarnie.
A więc tak jak przed chwilą przeczytaliście – Ruch nie dość, że wygrał 3:0, to miał jeszcze zmarnowany rzut karny, miał też nieprawidłowo uznanego gola, to on grał w piłkę, miał inicjatywę, czuł radość z obecności na boisku. Nie podłamał się po niestrzelonej jedenastce, która miała miejsce jeszcze przy wyniku 0:0. Nie postarał się Daniel Szczepan, który strzelił przewidywalnie, blisko środka, na wygodnej dla bramkarza wysokości, co ułatwiło interwencję Szymańskiemu. Napastnik później odkupił swoje winy – już przy wyniku 1:0 znowu podszedł do wapna, ponownie uderzył na siłę, ale tym razem w róg, dzięki czemu piłka zatrzepotała w siatce.
Oba karne z gatunku tych, których sędziowie nie lubią najbardziej. Z kilometra widać, że atakujący robi wszystko, żeby rywal go zahaczył, a gdy poczuje kontakt to upada teatralnie wrzeszcząc w niebogłosy. Tak było z Vlkanovą, który ponawijał na zamach Holubka, a później w niego wpadł, podobnie jak ze Szczepanem, w którego tor biegu wszedł Munoz. Oba karne z gatunku bardzo miękkich, ale sami są piłkarze Piasta winni. Jak to się ładnie mówi – dali pretekst.
Ale strzelanie rozpoczął Dadok, któremu podał przed pole karne Mosór (naprawdę miły gest). Ozdobą meczu jest bramka Sikory – mierzone uderzenie, takie akuratne, po długim, silne, techniczne. Niewiele mają w tym sezonie kbice Ruchu powodów do radości, więc podejrzewamy, że niektórzy będą odpalać to trafienie w zapętleniu aż do białego rana. I dobrze. Sporo wycierpieli. Należy im się chwila radości i iskra, który rozbudzi jeszcze w chorzowskiej ekipie nadzieję na jakiś heroiczny zryw w samej końcówce sezonu. Dobra wiadomość jest taka, że na kolejne zwycięstwo nie przyjdzie im zapewne czekać tak długo, jak na to piątkowe.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- To tylko na papierze było łatwe. Dlaczego Warcie nie udało się sprzedać Szmyta?
- Warta przynudzała, ale wygrała. Cracovia ciągle jest słaba i nijaka
- Dwa wyścigi w jednym. Tym razem nie tylko walka o mistrzostwo dostarczy emocji
Fot. newspix.pl