Reklama

„Daj mamie buzi, ostatni raz”. Historia Błaszczykowskiego mocna jak zawsze, dokument „Kuba” – średni

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

23 lutego 2024, 15:29 • 5 min czytania 16 komentarzy

Nigdy wcześniej najtragiczniejsza część życia Jakuba Błaszczykowskiego nie została pokazana tak dosadnie i emocjonalnie, jak w dokumencie „Kuba”, który zaserwowała nam platforma Amazon. Jednak sam film w wielu momentach jest po prostu przeciętny. Gigantyczny potencjał, jaki niesie ze sobą dzieciństwo, dorastanie i kariera jednego z najlepszych graczy reprezentacji tego stulecia, nie został w pełni wykorzystany. Dostajemy o wiele lepszą produkcję niż ta o Robercie Lewandowskim, ale wciąż daleko jej do ideału.

„Daj mamie buzi, ostatni raz”. Historia Błaszczykowskiego mocna jak zawsze, dokument „Kuba” – średni

Chwilę po zakończeniu seansu rozmarzyłem się na temat alternatywnej rzeczywistości – wyobrażając sobie, że taki dokument kręci Asif Kapadia (autor takich produkcji, jak „Senna”, „Diego” czy „Amy”). Niewielu jest bowiem reżyserów w tym konkretnym gatunku, potrafiących połączyć ze sobą najważniejsze składniki: historię samą w sobie, archiwalne ujęcia, wypowiedzi głównych uczestników zdarzeń i wychwycenie tego czegoś nienazwanego, bliżej nieokreślonego, co sprawia, że oglądamy dzieło z zapartym tchem.

Idealnym tego przykładem jest dokument o morderstwie Johna Lennona, który nie tak dawno pojawił się na platformie Apple TV. Choć sama historia Lennona została opowiedziana już setki razy, tutaj dostaliśmy perfekcyjne kompendium – twórcy dotarli do każdego, kto miał cokolwiek wspólnego z głośnym zabójstwem gwiazdy The Beatles. Sposób realizacji, narracja, popychają ten serial do przodu w błyskawicznym tempie. Archiwa niemalże wtapiają się w tzw. „setki” kręcone w obecnych czasach. Tworzy to spójną całość.

„Kuba” odbiega od najwyższych standardów, za dużo tutaj niedoróbek, irytujących, małych rzeczy, jak pokraczne przebitki z pierwszych minut filmu, gdy autorzy odtwarzają rzut karny, zmarnowany przez Błaszczykowskiego w meczu z Portugalią na EURO 2016. Albo wtedy, gdy mali aktorzy, grający role Kuby i jego brata Dawida oglądają finał igrzysk olimpijskich w Barcelonie z udziałem Jerzego Brzęczka i komentarzem… Bożydara Iwanowa. Bardzo „Bożego” cenię zawodowo i lubię prywatnie, ale zabieg, w którym to on komentuje niemal wszystkie fragmenty meczów z życia bohatera filmu, jest po prostu dziwny. Domyślam się, że zaważyły kwestie licencyjne, jednak takie właśnie szczegóły decydują o całości.

Ten film jest najlepszy wtedy, gdy po prostu mówi Kuba. Trochę jakbyśmy byli świadkami jego terapii. Kiedy jest facetem z krwi i kości, człowiekiem po przejściach, ojcem, mężem, wnuczkiem fantastycznej babci Feli, która uratowała mu życie, wzmacniając po tragicznej śmierci mamy. To ona przymykała oko na występki chłopca, będące następstwem rodzinnej traumy. „Wszystko mam po tobie” – mówi Kuba i jest w tym czysta miłość.

Reklama

Rodzina Błaszczykowskiego to jego największa moc. Dom – naturalne schronienie. Spełnienie marzeń mamy – która zanim zginęła z ręki ojca, z całego serca pragnęła, by Kuba został piłkarzem – materializuje się w magiczny sposób, gdy jej syn podbija Dortmund, buduje swoją pozycję w reprezentacji, czy wraca na stare śmieci po EURO 2016 z myślą, że zawiódł kraj, a spotyka się z olbrzymim wsparciem ludzi.

Film nie wyjaśni wam ważnych kwestii, nad którymi debaty toczyły przez lata w mediach – na przykład skomplikowanych relacji z Robertem Lewandowskim. Łukasz Piszczek mówi o samcach alfa, Błaszczykowski o dużym ego ich samych w tamtym czasie. Być może się po prostu nie polubili, albo pokłócili o coś, co dziś, z perspektywy dorosłych facetów, nie jest już warte uwagi, opowiedzenia publice.

Podobnie ma się rzecz z opaską kapitańską w kadrze. Mam wrażenie, że brakuje tutaj konkretów. Kuba chce coś powiedzieć o Zbigniewie Bońku, o Adamie Nawałce, może o Lewym. Ale nie mówi nic. Boniek milczy, w filmie go nie ma, bo nie chciał w nim wystąpić.

Była gwiazda Wisły Kraków i BVB ma świadomość trudności własnego charakteru. „Kuba Błaszczykowski jako trener nie poradziłby sobie z Kubą Błaszczykowskim piłkarzem” – rzuca.

Siłą filmu są postaci, które w nim występują – byli koledzy Błaszczykowskiego z boiska, m.in. Marco Reus, ale show jak zawsze kradnie Jurgen Klopp, opowiadający ze swadą o czasach wspólnej pracy z Polakiem. Niemiec przypomina historię o tym, jak Mario Goetze chwilowo wygryzł Kubę ze składu i polski pomocnik natychmiast opowiedział dziennikarzom w ojczyźnie, że musi zastanowić się nad zmianą klubu. – Jeśli uznasz, że będzie grał Goetze, to będzie grał Goetze. Ja się tylko przyglądam – wspomina tamtą sytuację Niemiec. Doskonale wiedział, jak to podziała na piłkarza.

W karierze Kuby dużo jest symboliki, choćby sam fakt jego transferu do Borussii Dortmund, uśpionego giganta, odradzającego się pod wodzą Kloppa i z udziałem trzech Polaków, próbujących zmienić nasz wizerunek za zachodnią granicą.

Reklama

Najpiękniejsza w tym filmie jest według mnie relacja Kuby z jego żoną. Agata dzień po dniu, rok po roku, uczy się docierać do zamkniętego w sobie chłopaka. Dzieli z nim trudne chwile podczas początków w Dortmundzie, wciela się w rolę mamy, wspiera go w czasie kontuzji i po porażkach. On i Kuba jako jedność są uroczymi ludźmi, którzy nikogo nie udają. To rzadkie w świecie piłki na takim poziomie, nie chcę być niemiły i podawać przykładów na kontrze. Życie Kuby to morze wylanych łez. Najtrudniejsza chwilą jest bez wątpienia ta, kiedy w dniu pogrzebu matki słyszy: „Daj mamie buzi, ostatni raz”.

Tamte chwile na zawsze go naznaczają. Mieszanką gniewu i melancholii. Być może dlatego lubi, gdy pada deszcz, wtedy rozmawia w myślach z mamą.

Z godną podziwu dojrzałością opowiada o ojcu, swoim wielkim wzorcu z dzieciństwa, człowieku chorobliwie ambitnym i mającym problemy z alkoholem. Wybacza mu finalnie, nie chce go już piętnować, karmić się nienawiścią („Może teraz piją gdzieś z mamą kawę?”). Widać, że pragnie pamiętać coś dobrego przez mgłę tamtej tragedii. Być może wyciąga nawet bardzo śmiały wniosek: agresja, jaka rodzi się wówczas w małym chłopcu, pozwala mu zrobić tak wielką karierę.

To chyba największa wartość filmu – pokazanie, jak może zmienić się perspektywa, gdy człowiek dojrzewa. I że nawet najciemniejsze moce w naszym życiu nie muszą nas wchłonąć i przemielić. A czasem dają nawet siłę, by zrobić więcej niż inni.

PRZEMYSŁAW RUDZKI

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

16 komentarzy

Loading...