Rayo Vallecano potwierdziło w tym meczu opinię ekipy bardzo nieprzyjemnej dla tych największych, a Real Madryt, że ostatnio ma problem z drużynami zza miedzy. Wynik 1:1 może nie był sensacją, bo wiele wskazywało na to, że zespół z Vallecas postawi się Królewskim, ale na pewno bezradność Los Blancos była dość zaskakująca, zwłaszcza po laniu, jakie urządzili tydzień wcześniej wiceliderowi z Girony.
W ubiegłym sezonie rozpędzony Real właśnie na Estadio de Vallecas potknął się po raz pierwszy w tamtej kampanii, co było, jak się później okazało, pierwszą kostką domina prowadzącą do oddania mistrzostwa Barcelonie. Na Santiago Bernabeu zrobili jednak coś, co często jest udziałem ligowych potentatów. Sprowadzili z powrotem swojego wychowanka, który w tamtym meczu napsuł im tak wiele krwi. Fran Garcia, o ile faktycznie tym razem nie zrobił krzywdy Królewskim, to również nie potrafił tego zrobić swojej byłej drużynie.
Rayo świetnie zaczęło sezon, ale w ostatnim czasie punktowało na poziomie kompromitującym. Zaledwie cztery punkty w ośmiu meczach ligowych skłoniły władze klubu z Vallecas do zmiany szkoleniowca. W miejsce Francisco Rodrigueza postanowiły zatrudnić Inigo Pereza. Ten 35-letni były piłkarz Numancii i Osasuny swoją trenerską karierę rozpoczynał jako asystent w poprzednim sezonie właśnie w Rayo. Znał klub i zawodników, był bez pracy, więc mógł być spokojnie rozważany jako bardzo obiecująca opcja, żeby obudzić drużynę. Zespół z Vallecas więc, choć wydawał się rywalem łatwym, był też pewnym znakiem zapytania, co przy braku kontuzjowanego Bellinghama i kilku podstawowych piłkarzy, którym Carlo Ancelotti postanowił dać odpocząć i zostawił na ławce (Carvajal, Kroos, Rodrygo), mogło kibiców Królewskich nieco niepokoić.
Sprawdziło się to w jednej z pierwszych akcji meczu, ale problem Rayo polegał na tym, że kiedy zmarnowali swoją sytuację po fatalnym błędzie obrony Realu, to kontra, która poszła w drugą stronę, była zabójczo skuteczna. Trzy podania przetransportowały piłkę z własnego pola karnego do siatki w bramce przeciwników i przyniosły gola. Brahim Diaz, Fede Valverde i Joselu i 1:0 w 3. minucie. Takiej akcji za czasów Mourinho nie powstydziliby się Oezil, Benzema i CR7. Sędziowie przez chwilę nie pozwolili się cieszyć zawodnikom Królewskich, bo sprawdzali jeszcze ewentualnego spalonego, ale trafienie ostatecznie uznali.
Ósme trafienie Joselu w tym sezonie LaLiga! 💥⚽
📺 Mecz Realu z Rayo trwa w CANAL+ PREMIUM i CANAL+ online: https://t.co/P5UQXX9TxQ pic.twitter.com/Bcr6CimU5L
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 18, 2024
Real przez chwilę dominował, ale po kilkunastu minutach oddał pole drużynie z Vallecas. Efektem jednej z coraz bardziej koronkowych akcji gospodarzy był strzał zostawionego przed polem karnym Trejo i ręka Camavingi blokująca dostęp do bramki. Raul de Tomas, czyli popularny RDT, dostał szansę na uderzenie z jedenastu metrów i nie dał szans Łuninowi, wyrównując stan meczu. Napastnik ma na swoim koncie 40 goli w La Liga, ale w tym sezonie trafił po raz pierwszy. Na tle elektrycznych dziś defensywnych graczy Realu wyglądał za to jak król dryblingu.
Gracze Rayo dostali wiatru w żagle i konstruowali coraz składniejsze akcje, szczególnie lewą stroną, która pod nieobecność hegemona tej części boiska, Daniego Carvajala, w Realu prezentowała się bardzo niepewnie. Ogromnym zaskoczeniem, zwłaszcza po knockdownie na początku, było to że w pierwszej połowie to Rayo było stroną przeważającą i miało więcej celnych strzałów. Ale futbol ma to do siebie, że połowy są dwie.
A w drugiej połowie… niewiele się zmieniło. Real dalej był ospały, a Rayo co jakiś czas niepokoiło defensywę Królewskich. Czasem też defensywa Królewskich niepokoiła się sama, kiedy błędów Tchouameniego czy Camavingi nie potrafili wykorzystać De Tomas czy Alvaro Garcia. Kwadrans przed końcem cała wymieniona wcześniej trójka mająca odpoczywać, została wezwana przez Ancelottiego sygnałem SOS, aby ratować wynik. Oni też jednak niewiele wnieśli. Kroos uderzył wprawdzie efektownie z rzutu wolnego, ale Dimitrevski równie efektownie obronił. Do końca już Królewscy walili głową w mur, a w doliczonym czasie gry nerwów na wodzy nie utrzymał Carvajal. Po uderzeniu głową Pereza zobaczył czerwoną kartkę i osłabił drużynę w ostatnich minutach, podczas których jednak już sami Los Blancos nie wierzyli w odwrócenie losów spotkania.
Bohaterem tego spotkania trzeba chyba obwołać Inigo Pereza, który w swoim debiucie znakomicie przygotował drużynę, a tak funkcjonujące Rayo może jeszcze popsuć szyki innym faworytom. A Real? No cóż, nie miał dzisiaj paliwa w baku. Po intensywnym początku lutego, kiedy mierzył się w derbach z Atletico, wiceliderem z Girony, a na koniec z zawsze groźnym Lipskiem w Champions League, nie potrafił się zmobilizować na “małe derby” z drużyną z Vallecas. Warto dodać, że Los Blancos w tym sezonie w czterech ligowych meczach derbowych z Atletico i Rayo zdobyli jedynie trzy punkty na dwanaście możliwych, więc nie jest im łatwo z zespołami z Madrytu. Partido trampa, czyli mecz pułapka, nie zmienił jednak pozycji Królewskich w tabeli. Nadal mają przewagę nad rywalami, choć po tej kolejce zostawili sobie mniej miejsca na kolejne pomyłki.
Rayo Vallecano – Real Madryt 1:1 (1:1)
de Tomas 27 k – Joselu 3
WIĘCEJ NA WESZŁO:
-
- 50 goli Lewego dla Barcy. Media: Ma wszystko, co definiuje świetnego napastnika
- Dublet Lewandowskiego odczarował Balaidos. Znowu horror w meczu Barcelony
- Thiago Alcantara – genialny pechowiec czy ofiara La Masii?
- Historia pewnej butelki, dwóch kartek i SMS-a. Jak ostatnio ŁKS i Widzew walczyli o dominację w Łodzi
fot. Newspix