Na lotniskach na całym świecie spotkamy lokalne kąciki z pomysłami na szybki, banalny prezent. Wiecie, jak “Britain’s finest” to herbaty w pakiecie z ciastkami, a gdy wracamy z Turcji, zestaw słodyczy à la galaretki. Port lotniczy w Mediolanie pewnie ma na półkach makarony, oliwy i wina. Błąd. “Milan’s finest” to bez dwóch zdań rozpędzony Theo Hernandez, najlepiej od razu w pakiecie z Rafaelem Leao.
Mija już piąty roczek, od kiedy Theo wciela się w Lombardii w rolę rozpędzonej torpedy spod znaku Freciarossa, jak wołamy na tamtejszą kolej. Gdy Francuz po raz pierwszy natknął się na Napoli, obok niego piłkę kopał jeszcze Zlatan Ibrahimović, którego dziś kamery pokazują na trybunach, gdzie obserwuje Milan jako klubowy doradca. Można stwierdzić, że wiekowy Szwed nie jest miarodajnym przykładem wielkich przemian, natomiast jest ich rzecz jasna więcej.
Simon Kjaer, Davide Calabria, Rafael Leao i Matteo Gabbia to jedyne nazwiska, które pamiętają tamte czasy, przy czym tylko ten pierwszy towarzyszył Hernandezowi na placu od pierwszej minuty. Czasy się zmieniają, nie ma co ukrywać. Theo wciąż jednak bryluje; wciąż jest w komisjach.
Theo Hernandez nigdy nie zawodzi
Francuski obrońca podaje do kolegi z zespołu, odpala silniki i mknie w kierunku pola karnego Napoli. To moment, w którym każdy, kto choć trochę śledzi calcio, zdaje sobie sprawę z nadchodzących kłopotów. Kilka sekund, ledwie trzy dotknięcia futbolówki później, Theo stoi już oko w oko z Pierluigim Gollinim i otwiera wynik spotkania na San Siro. Futbol wydaje się bardzo prosty, gdy Hernandez bawi się w niego z Rafaelem Leao. Przeszkody jakby na chwilę znikają, tak jak i Theo zniknął z radaru Stanislava Lobotki, który przed mrugnięciem miał go plecami, a po nim — przed sobą, podczas celebracji szalenie istotnej bramki.
Dla przeciętnego kibica Milanu chwalenie Hernandeza jest już oczywistością; mecze, które przepchnął, urywając się rywalom w podobny sposób, można wymieniać i wymieniać. Nie tak łatwo jednak znaleźć receptę na tę z pozoru prostą broń. Prędkość i zwinność Theo dobrze oddaje sytuacja z drugiej części spotkania, kiedy Rafael Leao kopnął w jego kierunku kompletnego farfocla, złapał się za głowę, spodziewając się, że po niedokładnym zagraniu futbolówka opuści boisko, a Theo uwinął się w biegu, zawrócił, zgarnął ją i kontynuował akcję, jak gdyby nic się nie stało.
Owszem, zdarzały się momenty, kiedy nawet nadzwyczajne zdolności Francuza nie wystarczały, żeby uratować tyłek kolegów z drużyny, zwłaszcza że Leao bywał dziś irytująco niedokładny. Milanowi nie przeszkodziło to jednak w zdobyciu kompletu punktów, a koniec końców w kanadyjce Portugalczyk i tak dostawi sobie +1 za obsłużenie Hernandeza.
Bez Osimhena Napoli nie zagraża nikomu
Piotr Zieliński wrócił do składu Napoli, ale nie na ten powrót czeka populacja miasta leżącego u stóp Wezuwiusza. Tak, obecny sezon Partenopei wygląda jak przegląd wszystkich haseł powiązanych ze słowem “porażka” z wielkiego słownika synonimów, ale dopóki jeszcze obrońców przeciwnych drużyn nękał Victor Osimhen, nadzieje na korzystny wynik czasami się tliły. Od kiedy jedna z najlepszych dziewiątek Serie A przebywa na Pucharze Narodów Afryki, Napoli straciło ostatnie żądło.
Za nami trzecie z pięciu spotkań mistrzów Włoch w tym roku, w którym nie zdołali oni strzelić bramki. W tych, w których piłkarze w błękitnych koszulkach do siatki trafiali, gole zdobywali wszyscy, tylko nie snajperzy. Pomagali nawet rywale, konkretniej: Paweł Dawidowicz.
Uczciwie wspomnieć, że Giovanni Simeone wywalczył z Hellasem rzut karny, jednak dziś Matteo Gabbia wyglądał na jego tle jak Alessandro Nesta w prime time. Można się zastanawiać, jak bardzo jest to zasługa Gabbii, a ile dołożył sam Simeone. Gdy Argentyńczyk zawiódł Chwiczę Kwaracchelię, pudłując z bliska po jego znakomitym dryblingu, przez myśl od razu przeszło wszystkim jedno: Osimhen zrobiłby z tego bramkę, podałby Napoli tlen w trudnym momencie.
Bez tego południe Włoch mogło liczyć tylko na Gruzina. Wsparciem starał się być Matteo Politano, ale nic to. W najgroźniejszej okazji dla gości znów, jak z Hellasem, największą rolę odegrał przeciwnik. Milan bronił tak heroicznie, że Jan-Carlo Simić był o włos od wpakowania piłki do własnej bramki.
Uratował go słupek.
Plaga kontuzji w Milanie. Dziewiętnaście zmian przez urazy
O Simiciu wspomnieć warto z jeszcze jednego powodu. Osiemnastolatek jest bowiem symbolem tego, jak kruchym zdrowiem dysponują w tym sezonie Rossoneri. Pojawiał się na murawie czterokrotnie, ale szans dla utalentowanego zawodnika byłoby mniej, gdyby nie potrzeby chwili. Dwukrotnie bowiem zastępował kolegę, który narzekał na problemy zdrowotne. Milan kryzysu Napoli nie zazdrości, ale od dawna zmaga się z równie poważnym kłopotem. Problemem aktualnego mistrza są punkty, a poprzedniego — kontuzje.
Gdy w pierwszej połowie plac opuścił Davide Calabria, statystycy odnotowali siódmą wymuszoną urazem roszadę Milanu przed 45. minutą gry w tym sezonie. Dorzućmy do tego kolejne dwanaście w przerwie lub po niej (w tym, rzecz jasna, kolejną dzisiejszą, bo Ismaela Bennacera dopadły skurcze) i mamy obraz kompletnej pożogi.
Milan drepcze po piętach Juventusu, mógłby wyściubić jeszcze nos spoza najniższego stopnia podium i zagrać o wicemistrzostwo, ale z takim szpitalem w szatni będzie o to ciężko. Zwłaszcza że lada moment znów ruszy granie w Europie.
AC Milan – Napoli 1:0 (1:0)
Theo Hernandez 25′
WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:
- Metoda Lecce. Jak skautingiem młodzieżowym uratować klub
- Bilety na Milan? Mateusz Skoczylas ogarnie!
fot. Newspix