Reklama

Legia w piątek: straciła Muciego, zyskała trzy punkty

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

09 lutego 2024, 23:24 • 4 min czytania 26 komentarzy

Za nami dzień z Legią Warszawa i jednocześnie dzień ambiwalentnych uczuć dla kibiców tego klubu. Sprzedaż Ernesta Muciego w ostatniej chwili to jednocześnie dobra (kapitalna suma odstępnego!) i zła informacja (osłabienie się przed walką o mistrza i fazą pucharową LKE). Podobnie mecz na Stadionie Śląskim. Wynik jest pozytywny. Gra – taka sobie.

Legia w piątek: straciła Muciego, zyskała trzy punkty

Trochę się oburzaliśmy – jak to zwykle – że Ekstraklasa przygotowała dla nas paździerzowo zapowiadający się mecz Stali z Puszczą na powrót ligowych zmagań. Mówiliśmy, że w takich chwilach powinno się wyznaczać mecze pokroju Ruchu z Legią właśnie – bo mamy i drużynę z topu, i kibicowskie wydarzenie (36 tysięcy osób na trybunach!). Tymczasem ten pierwszy mecz okazał się o niebo lepszy niż to, co obejrzeliśmy dzisiaj na Stadionie Śląskim. Druga połowa jeszcze jakoś wyglądała. Ale pierwsza… Ludzie kochani, jak mawia Kowal.

Po 45 minutach odnotowaliśmy zero celnych strzałów, ale nie będziemy się ze względu na ten fakt wyzłośliwiać, uznajmy, że to sympatyczne pozdrowienie niedawno otworzonego kanału. Niecelne były cztery. Do wydarzenia pierwszej odsłony urosła żółta kartka Augustyniaka w drugiej minucie. Wracali do niej komentatorzy, dyskutowali o niej kibice, można było zastanowić się, czy piłkarz ustawiony dziś na defensywnym pomocniku nie wyleci zaraz z boiska (pracował na to). W końcu został zdjęty w przerwie. Za niego wszedł Kapustka, który dał naprawdę niezłą zmianę.

Wielu sympatyków Legii zawyrokowało, że Augustyniak nie nadaje się na tę pozycję. Może i tak, ale naszym zdaniem na definitywne oceny jeszcze za wcześnie. Po pierwsze – to przecież nominalnie defensywny pomocnik, a nie stoper. Kiedy zaliczał swój najlepszy czas w Ekstraklasie, jeszcze w barwach Miedzi Legnica, to w środku pola, a nie we własnym polu karnym. W lidze rosyjskiej, lepszej niż nasza, także grał raczej na defensywnym. Po drugie – oczywiście, dostał szybko żółtą kartkę, ale paradoksalnie należy go za to raczej pochwalić, a nie ganić. Naprawił błąd swojego kolegi z drużyny, który podał piłkę rywalom. Gdyby nie jego wejście, Ruch mógłby wyjść sam na sam. A wtedy moglibyśmy się oburzać: dlaczego on nie faulował, skoro mógł!

A więc to najważniejsze, co wydarzyło się w pierwszej połowie.

Reklama

W drugiej zaczęła grać Legia. Akcja bramkowa to klasa sama w sobie tego zespołu. Świetny odbiór Pankova (rywal się rozpędzał, ale ten wszystko przeczytał, włożył nogę w punkt), potem kapitalna otwierająca piłka od Wszołka, Kramer zrobił ruch, zgubił Sadloka, podał Gualowi, ten dołożył stopę tak, jak trzeba. Generalnie wszystko, co dobre, zaczynało się dziś od Wszołka, który…

  • wystawił piłkę dwóm kolegom z zespołu na raz – Morishita nie trafił w piłkę, Rosołek spudłował (choć minimalnie),
  • samemu spróbował postraszyć Stipicę i ten popisał się interwencją w swoim stylu (wymagającą dużego refleksu).

Legia nie musiała się dzisiaj więc napracować, żeby pokonać Ruch, który – przypomnijmy, bo to dość kuriozalne – swój ostatni mecz w Ekstraklasie wygrał w lipcu. Janusz Niedźwiedź nie dysponuje więc czarodziejską różdżką, ale dajmy mu popracować – trudniej wyobrazić sobie gorszego rywala na start, nawet, jeśli dzięki niemu pomaga ci z trybun tylu kibiców. To oczywiście temat na zupełnie inną dyskusję, ale zupełnie na marginesie zastanówmy się – czy jeśli na mecz „Niebieskich” w lutym potrafi przyjść 36 tysięcy osób, to czy na pewno ten klub potrzebuje stadionu na szesnaście tysięcy krzesełek? To trudna i niejednoznaczna sprawa, ale takie spotkanie jak to z Legią pokazują, że może niekoniecznie.

Boiskowe przesłanki, że uda się uratować ligę dla Chorzowa? Nowe nabytki. Żaden ze świeżaków nie zawiódł. Każdy wniósł coś swojego. Stipica? Wspomniana interwencja, a przy golu nie miał szans. Stępiński? Solidny. Vklanova? Wszędobylski, aktywny, dynamiczny, ogólnie będą z niego ludzie (sprawdźcie nasz wywiad, to ciekawa historia, gość niedawno grał w Lidze Mistrzów, a dziś walczy o utrzymanie w Chorzowie). Dadok? Chyba najlepszy w Ruchu. Gruzował Guala (choć przy golu dał się wyprzedzić), dał świetną prostopadłą piłkę (niemrawy Letniowski zaprzepaścił szansę), szkoda tylko, że przyszła mu do głowy dziwna symulka w polu karnym rywala.

Jakieś podrygi były. I nic więcej.

Reklama

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?
Polecane

Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Szymon Szczepanik
5
Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Komentarze

26 komentarzy

Loading...