Walcząca o mistrzostwo Polski Legia Warszawa w jednym okienku traci dwóch podstawowych, kluczowych zawodników. Szanse zmalały, kibice bez cienia wątpliwości stwierdzają: biała flaga. Walcząca o mistrzostwo Polski Legia Warszawa w jednym okienku zarabia ponad dziesięć milionów euro. Zielony Excel, świetny interes. Odejście Ernesta Muciego trzeba oceniać dwojako, inaczej się nie da.
Legia Warszawa miała sprzedać zimą Bartosza Slisza, którego odejścia nie dało się już przeciągnąć w czasie, załatać dziurę po nim i ruszyć do gonitwy za Śląskiem Wrocław. O odejściu Ernesta Muciego co prawda plotkowano tu i tam, raz bardziej abstrakcyjnie — albańskie media sugerowały, że Fulham był skłonny wyłożyć za niego 20 milionów euro — raz zaś całkiem sensownie — informacje o zainteresowaniu Besiktasu i ofertach rzędu sześciu milionów euro krążyły już od paru tygodni.
Wszyscy jednak zapewniali: Muci zostaje z nami. Mamy przed sobą fazę pucharową Ligi Konferencji, jest Euro 2024, na które Albańczyk z pewnością pojedzie. Są więc pieniądze do podniesienia z boiska (także dzięki rekompensatom z UEFA występ na mistrzowskim turnieju), jest szansa na potencjalny wzrost wartości i wysoki transfer latem.
W ostatnim dniu tureckiego okna transferowego plan Legii runął jednak w gruzach. Besiktas wjechał z konkretną kwotą, Muciego opędzlowano.
Legia Warszawa straciła Ernesta Muciego
Według oficjalnego komunikatu Besiktasu, turecki klub zapłacił za Ernesta Muciego dziesięć milionów euro. Legia Warszawa dzięki temu dołączyła do Lecha Poznań i Pogoni Szczecin na liście polskich drużyn, które zdołały sprzedać zawodnika za taką lub większą sumę. Dodatkowo stołeczny zespół zapewnił sobie dziesięć procent od kolejnego transferu.
Legia Warszawa ubiła na Erneście Mucim jeden z lepszych interesów w historii. Gdy jej akademia niedomaga, nie produkuje talentów przebijających się do pierwszej drużyny — nie licząc bramkarzy — i przynoszących jej wielkie zyski (jeśli już przynoszą, to komuś innemu), pokazała, że skauting też się opłaca. Radosław Kucharski wynalazł w Albanii chłopaka, który po wydaniu 500 tysięcy euro, przyniósł, szacunkowo, prawie dwadzieścia razy tyle.
Nie, nie przykryje to milionów przepalonych na Lirima Kastratiego czy Ihora Charatina przez tego samego dyrektora sportowego, ale Kucharski raz jeszcze udowodnił, że ocena potencjału piłkarza jest jego największym atutem.
Słuszny jest też kierunek pozyskiwania zawodników z mniej oczywistych kierunków. Polska przespała moment, żeby być tranzytem dla słowackich talentów, gdy Legia Warszawa sprzedała Ondreja Dudę. Dziś Słowacy nie potrzebują pośrednika, swoje gwiazdki sprzedają sami. Wciąż jednak wiele osób powtarza, że Ekstraklasa przyciąga uwagę skautów. Jest rynkiem atrakcyjnym. Na pewno dla takich krajów, jak Albania, którym ciężko promować talenty w lokalnej lidze. Niedawno ichniejsi eksperci przekonywali mnie, że sąsiednie Kosowo zdołało zbudować silniejsze rozgrywki, więc można się domyślić, o jakim poziomie mówimy.
Dla Ernesta Muciego ścieżka prowadząca do większej piłki przez Legię Warszawa była atrakcyjnym, najlepszym wyborem. Przychodził jako zawodnik świetny technicznie, z brakami fizycznymi, może też taktycznymi. Okrzepł na tyle, że rok temu zaserwował nam pięć bramek i sześć asysty, wyrósł na kluczową postać drużyny. Przez trzy lata w stolicy Polski rozwinął się do miana zawodnika czarującego nie tylko ligę, ale i Europę. Bramki z Aston Villą i Austrią Wiedeń były dla klubu cenne, były też dowodem jakości i potwierdzeniem wspomnianego już rozwoju.
Kluczowe podania i asysty Ernesta Muciego.
Wyróżniał się błyskotliwością, zaangażowaniem w ofensywę. Na tle zawodników grających na swojej pozycji zdecydowanie częściej decydował się na strzały. Był przy tym uniwersalny, bo rok wcześniej sprawdzał się w pressingu tak dobrze, że wyprzedzał pod tym względem większość ligowców.
Piłkarsko – wielka strata dla ligi, Legii. Nawet jeśli nie zawsze był opcją numer jeden, to głównie z powodu rotacji, nie widzimisię trenera. Dawno już przestał być talentem z niestabilną formą.
Finansowo? A, to już inna bajka.
Czy polskie kluby potrafią budować?
W przypadku polskich klubów często mówimy o ofertach nie do odrzucenia, które po prostu trzeba było przyjąć, niezależnie od tego, jak bardzo boli. Rozumiem w pełni, że gdy Legii Warszawa Besiktas rzuca osiem czy dziewięć milionów euro, a Ernest Muci mówi: słuchajcie, wolałbym tam odejść, to można machnąć ręką.
Zastanawiam się jednak: jak to jest, że akurat u nas mocarstwowe ambicje zwykle zaliczają takie zderzenie z rzeczywistością? Jesteśmy w niezbyt szczęśliwym miejscu piłkarskiego łańcucha pokarmowego, to na pewno. Zerkam jednak na Bodo/Glimt, robię to tym chętniej, bo odwiedziłem Norwegów i zobaczyłem, jak działają. A działają tak, że gdy za Alberta Gronbaeka wpłynęły oferty rzędu 10 milionów euro, nie tylko je odrzucono, ale też przedłużono kontrakt z zawodnikiem. Bo Bodo/Glimt chce walczyć o Ligę Mistrzów i budować swoją siłę.
Żeby nie było, że to przykład jednorazowy, anegdotyczny. Gdy rok temu Feyenoord dawał im siedem milionów za Hugo Vetlesena, manewr był taki sam. Przedłużenie, pół roku później transfer za wyższą kwotę (dziewięć baniek).
W międzyczasie Bodo/Glimt zarabia na innych, oczywiście. Zarabia i inwestuje kwoty, które w przypadku polskich klubów są abstrakcyjne. Pięć najdroższych zakupów klubu przebija najwyższy transfer przychodzący w historii Legii Warszawa. Na rynku wewnętrznym potrafią wydać 2,3 mln euro; 1,55 mln euro; 1,1 mln euro. Wszystko w ostatnich latach, podczas gdy w Polsce w top pięć wewnętrznych transferów wciąż są dwa zakupy Bogusława Cupiała i jeden Janusza Wojciechowskiego.
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Przypomnijmy: w 2017 roku Bodo/Glimt było norweskim drugoligowcem, po awansie nikt nie spodziewał się, że nagle wskoczy do czołówki i zachwieje ligową konkurencją. Nie, nie stoi za nimi wielki inwestor. Są klubem z niewielkiego miasteczka z zepchniętego na margines regionu kraju, który remontuje siedzibę i stary, malutki stadion. W tak krótkim czasie zbudowali jednak politykę transferową i stabilność, której naszym klubom brakuje.
Jak to możliwe, że gdy Glimt mówi, że chce zagrać w Lidze Mistrzów, to po prostu zatrzymuje najlepszych zawodników, inwestuje w nowych (latem mają wydać 4-5 mln euro na wykup Jensa-Pettera Hauge), a gdy u nas Legia Warszawa chce odzyskać tytuł mistrzowski, traci zimą dwóch kluczowych piłkarzy, bo nie może oprzeć się ofertom?
Biorę pod uwagę okoliczności poboczne — wygasający wkrótce kontrakt Bartosza Slisza, równie krótką (półtora roku) umowę Ernesta Muciego. Kończąca się umowa jest jednak następstwem wielu różnych wypadkowych. To nie tak, że ktoś budzi się z dnia na dzień i okazuje się, że trzeba kogoś sprzedać, bo zaraz będzie do wzięcia za darmo. Jeśli Legia nie była w stanie powiedzieć: dzięki, ale mamy przed sobą ważny okres i jeśli chcecie naszego kluczowego piłkarza, wróćcie za pół roku, to nawet mimo rekordowych zysków, jest to w jakimś stopniu porażka.
Legia Warszawa zarobiła, więc może wydawać
Na koniec zgodzę się jednak, że Legia Warszawa zrobiła świetny interes, sprzedając Ernesta Muciego z wielokrotną przebitką względem tego, za ile Albańczyka kupiono. Jak zwykle w tym momencie z nadzieją wzdycham ku temu, że zarobione pieniądze nie pozostaną jedynie krzykliwym nagłówkiem “Rekordowa sprzedaż Legii!”, jak to zwykle u nas bywa. Kacper Kozłowski był rekordową sprzedażą Pogoni Szczecin, a parę lat później zastanawiamy się, czy Portowcy polepią budżet. Lech Poznań też nie wychodzi z założenia, że co zarobi to wyda i biznes się kręci.
Nasze kluby licytują się na to, kto dzierży rekord sprzedażowy, ale gdy przychodzi do walki o miano najdroższego zakupu, chętni nagle się wyłamują, wykruszają. Zawsze znajdzie się wytłumaczenie, że ktoś może, a my nie.
Jakiś czas temu przeprowadziłem dużą analizę transferów we wszystkich ligach świata, szukając lig, w których sięga się do kieszeni tak strachliwie i tak niechętnie, jak w Polsce. Od tamtej pory Lech Poznań przebił rekord Legii Warszawa, kupując Aliego Gholizadeha, ale nadal nie przekroczyliśmy bariery dwóch milionów euro. Oznacza to, że wyprzedzamy pod tym względem Słowację, Łotwę, Słowenię, Azerbejdżan, Litwę, Finlandię – możemy tak wyliczać kolejne, coraz słabsze, ligi w Europie. Bo te, do których aspirujemy, się z naszych zakupów śmieją.
Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
Slavia i Sparta Praga pieniądze zbliżone do naszych rekordów wydają na rynku wewnętrznym. Gdy wyściubiają nos poza Czechy, mówimy już o ośmiu (Sparta) czy sześciu (Slavia) transferach powyżej dwóch milionów euro. Legia Warszawa zastąpiła Bartosza Slisza Qendrimem Zybą, którego wypożyczono z opcją wykupu za pół miliona euro. Może okazać się to strzałem podobnym do wyszperania Ernesta Muciego, nie przeczę. Ściągnięto go długo po tym, jak Slisz odszedł, co jest problemem na teraz, ale w perspektywie czasu może się spłacić. Niemniej widzę też, że Sparta w tym samym czasie wykłada 2,2 miliona euro na Markusa Solbakkena, reprezentanta Norwegii. Czy nasze kluby byłoby stać na takie ryzyko?
Mamy idealną okazję, żeby się o tym przekonać. Ernest Muci został sprzedany, więc zamiast nad tym rozpaczać, lepiej zastanowić się nad tym, co dalej. Czy mimo tego, że Legia nie zakładała tego ruchu, ma już gotowy plan? Pierwsze wieści z rynku mówią o tym, że w Warszawie zaczęli mocno rozglądać się za dostępnymi opcjami. Nie wyklucza to rzecz jasna posiadania rankingów i zestawień, ale nie ukrywajmy: moment jest trudny, początek lutego, zimowe okno, to wszystko komplikuje zadania. Tymczasem trzeba poszukać kogoś podobnego do Ernesta Muciego: młodego, z potencjałem sprzedażowym, jednocześnie wystarczająco dobrego “na już”. I jak widać, nie jest tak, że dziś Albańczyka sprzedano, a jutro powitamy w Warszawie jego następcę.
Jeśli Legia chce dokonać skoku jakościowego, owy rekord sprzedażowy po prostu musi zamienić na jakościowe inwestycje w kadrę. Wiąże się to z ryzykiem, bo wydawać trzeba mądrze, nie na Ihorów Charatinów i Lirimów Kastratich, ale nasz futbol cierpi na brak ryzyka. Zwykle mówiliśmy o tym w kontekście młodych talentów, uczonych asekuracyjnej gry, ale odnosi się to do rynku transferowego. Wieczne jechanie na poszukiwaniu okazji i oszczędzaniu wcale nie prowadzi do dobrobytu. Inni odkryli to już dawno temu.
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:
- Kapuadi: Chcieli mnie złamać, ale nie złamali (WYWIAD)
- Portret piłkarza świadomego. Patryk Sokołowski o Legii, rozwoju i inwestycjach [WYWIAD]
- Z cheerleadera stał się piłkarzem. Ryoya Morishita ma podbić Ekstraklasę
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK