Każdy, kto gra na maszynach, w pokera czy też obstawia mecze, marzy o tym, żeby wygrać kiedyś kwotę pozwalającą na dostatnie życie. Na świecie jest kilka osób, którym rzeczywiście się to udało, ale Tony Bloom jest przykładem wyjątkowym. Oto historia nie tylko właściciela Brighton & Hove Albion, ale przede wszystkim wybitnie uzdolnionego człowieka, który z uprawiania hazardu uczynił swój zawód, wprowadzając na zupełnie inny poziom analizę zakładów bukmacherskich. I to wszystko przekłada teraz na grunt piłkarski, a efekty przerastają chyba nawet jego własne wyobrażenia.
Brighton & Hove Albion kojarzy się wszystkim jako jeden z najlepiej zarządzanych klubów na świecie. Ogromne wrażenie robi to, jak Mewy radzą sobie w napchanej pieniędzmi Premier League, pokazując piękny futbol i regularnie grając na nosie tym najsilniejszym. Imponujące jest przede wszystkim to, jak ten mały klub z południa Anglii potrafi robić interesy, ile zarabia na nieoczywistych zawodnikach. Tylko w ostatnim letnim okienku transferowym Brighton zgarnęło niemal 300 milionów funtów (!) na sprzedaży trzech piłkarzy – Moisesa Caicedo, Alexisa Mac Allistera i Roberta Sancheza, których wcześniej sprowadzało za marne grosze z najróżniejszych dalekich zakątków świata.
Jednocześnie Mewy potrafią osiągać świetne wyniki sportowe. W poprzednim sezonie zajęły szóste miejsce w Premier League i awansowały do Ligi Europy, co było zdecydowanie największym sukcesem w historii klubu. Przemiał zawodników nie wpływa więc w zasadzie w ogóle na to, jak radzi sobie pierwsza drużyna, ponieważ ci, którzy odchodzą, są natychmiastowo zastępowani przez kolejnych, równie jakościowych. A to wszystko pod czujnym okiem niezwykle utalentowanych menedżerów – do niedawna Grahama Pottera, a obecnie Roberto De Zerbiego, czyli również kandydatów nieoczywistych, którzy dopiero dzięki Brighton wypłynęli na szerokie wody.
Brighton jest więc klubem działającym dokładnie w taki sposób, w jaki chciałoby działać wiele klubów w Europie – kupować tanio, sprzedawać drogo, jednocześnie osiągając sukcesy. Po prostu działać rozsądnie.
A to wszystko nie byłoby możliwe bez rozsądnego właściciela.
Historia Tony’ego Blooma, właściciela Brighton & Hove Albion
–
Spis treści
Hazardzista zawodowy
Właśnie – rozsądek. To słowo towarzyszy Tony’emu Bloomowi w zasadzie od zawsze, jeszcze od czasów, kiedy nawet nie marzył o tym, że kiedykolwiek przyjdzie mu realnie rządzić w ukochanym klubie. Jest to dość zaskakujące, bo właściciel Brighton jest zawodowym hazardzistą, a przecież z czym, jak z czym, ale akurat z rozsądkiem hazard się nie kojarzy.
Bloom nie jest jednak typowym przykładem hazardzisty, bo jak już było wspomniane, jest on hazardzistą zawodowym, o ile w ogóle można to tak nazwać. Anglik zwyczajnie dorobił się gigantycznego majątku na wszelkiego rodzaju ryzykownych grach, ale nie tylko dlatego, że miał sporo szczęścia, ale przede wszystkim dlatego, że miał plan, był konsekwentny i – no właśnie – rozsądny.
Często jest wręcz nazywany “najrozsądniejszym hazardzistą świata”, bo wprowadził analizę tego, w co ma inwestować swoje własne pieniądze na zupełnie inny poziom. Mowa tutaj głównie o zakładach bukmacherskich, ale nie tylko. Bloom lubuje się także w grze w pokera, a zaczynał od najzwyklejszych automatów do gier. A zaczęło się to, kiedy miał zaledwie… 8 lat.
Bloom tak naprawdę był związany z hazardem odkąd się urodził, a to wszystko dzięki dziadkowi Harry’emu – handlarzowi samochodów i hotelarzowi, który przeniósł się do Brighton ze wschodniego Londynu po zakończeniu drugiej wojny światowej. Senior rodu oprócz tego, że był całkiem sprawnym biznesmenem, to przede wszystkim kochał kasyna. Kiedy urodził się Tony, dziadek był znaną lokalnej społeczności personą, która całymi dniami przesiadywała na wybrzeżu i rywalizowała z innymi – oczywiście z sukcesami. A obecny właściciel Mew jako dziecko wszystkiemu się uważnie przyglądał.
– Od ósmego lub dziewiątego roku życia chodziłem z przyjaciółmi do salonów gier na West Street i bawiłem się za kieszonkowe w automatach z owocami – opowiadał Bloom w rozmowie z The Athletic przed kilkoma laty. Niedługo później zaczął na poważnie interesować się bukmacherką, ale tam już było zdecydowanie trudniej, bo nie wystarczyło wrzucić paru groszy do maszyny, która nie była w stanie zweryfikować wieku gracza. Tony załatwił więc sobie fałszywy dowód tożsamości. Lubował się przede wszystkim w wyścigach psów i koni, dokładnie tak samo, jak dziadek, który był miłośnikiem chartów i sam kilka posiadał.
Genialny matematyk
Tony z czasem zaczął wygrywać większe kwoty, ale nie na tyle duże, żeby pozwoliło mu to na utrzymywanie się z hazardu. Dlatego też zgodnie z wolą rodziny najpierw podjął naukę w St Christopher’s Prep School – najlepszej w Brighton – a następnie studiował na prestiżowej uczelni Lancing College, gdzie czesne wynosiło ponad 20 tysięcy funtów.
Bloom od zawsze kochał liczby i tak zostało mu do dziś. Matematyka nie sprawiała mu żadnego problemu, więc taki też kierunek ukończył na uniwersytecie w Manchesterze, a stamtąd trafił do pracy za biurkiem jako księgowy w firmie E&Y. To jednak nie sprawiało mu żadnej satysfakcji. Był stworzony do czegoś innego, skazany na hazard. Marzył o tym, aby wykorzystać swoje umiejętności i żyć dostatnio z podejmowania ryzyka. Nie chciał spędzić reszty życia za biurkiem.
Przełomem w jego życiu był 2006 rok, kiedy to założył syndykat bukmacherski o nazwie Starlizard. Jest to jego perła w koronie, która pozwoliła i wciąż pozwala mu zarabiać miliony funtów. A on sam jest… jej największym klientem.
Starlizard jest bowiem firmą, która zajmuje się analizą zakładów bukmacherskich. Na podstawie statystyk, zdobytych informacji i zaawansowanych algorytmów komputerowych 160 osób ocenia, na co warto postawić. Skupiają się one głównie na piłce nożnej, ale także m.in. na krykiecie. Schemat działania jest prosty – klienci, czyli przede wszystkim sam Bloom, który oficjalnie nie piastuje w firmie żadnego stanowiska, dostają szczegółowe raporty, ile postawić na konkretny zakład i w ten sposób inwestują swoje pieniądze.
Według nieoficjalnych danych Starlizard generuje rocznie nawet 20 milionów funtów zysku, z czego oczywiście większość trafia do kieszeni Blooma. Ten jednak chętnie zaprasza do inwestowania inne podmioty, głównie innych biznesmenów, przyjaciół z wypchanymi portfelami, ale pod jednym warunkiem – wejście tylko “na grubo”, czyli z kwotami zaczynającymi się od dwóch milionów funtów.
Żeby tego typu biznes się udał, wymaga on przede wszystkim dyscypliny wśród pracowników i akurat na to Bloom może liczyć. Ma ogromne wymagania, ale jednocześnie jego analitycy nie mogą narzekać na zarobki. Firma płaci im nawet po 40 tysięcy funtów miesięcznie i to nie licząc premii, które brytyjski miliarder wypłaca im za każdy wygrany przez niego zakład. Oni nie mogą z kolei sam obstawiać analizowanych zakładów, a nawet… posiadać mediów społecznościowych.
– Pod uwagę brany jest każdy aspekt piłki nożnej, jaki tylko przychodzi na myśl. Chyba dlatego są tacy dobrzy w tym, co robią. Pogoda, morale, wszyscy powiązani z klubem zostaną przeanalizowani pod mikroskopem. To jest naprawdę imponujące – tak wspominał pracę dla Starlizard jeden z byłych analityków. Nic nie jest pozostawione przypadkowi, stąd wysoka skuteczność.
Starlizard skupia się głównie na Premier League, ale oczywiście nie tylko. Analizowane są także niszowe ligi, jak australijska czy turecka. Nigdy natomiast nie wykorzystują własnych analiz Brighton do obstawiania – ani za pieniądze Blooma, ani żadnego innego klienta.
Król handicapu azjatyckiego
Do założenia Starlizarda i osiągnięcia sukcesu nie doszło jednak tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, a raczej na podstawie wcześniejszych doświadczeń Blooma. Znów – z rozsądkiem. Zanim Anglik wystartował ze swoim flagowym projektem, miał jeszcze kilka ciekawych epizodów zawodowych, które doprowadziły go do miejsca, w którym znajduje się obecnie.
Jak można się było domyślić już wcześniej, choćby po tym, do jakich szkół uczęszczał Bloom, pochodził on z bogatej rodziny, więc miał za co obstawiać, a każde potknięcie nie stanowiło dla niego dramatu. Faktem jest jednak to, że potykał się rzadko. Do dziś wspomina, że największą przegraną w jego życiu była strata 5 tysięcy funtów postawionych na zwycięstwo Anglii z Indiami Zachodnimi w meczu krykieta w połowie lat 90. Z dzisiejszej perspektywy były to marne drobne.
Bloom był na tyle dobry, że zwrócił na niego uwagę jeden z najbardziej znanych bukmacherów na świecie – Victor Chandler, właściciel m.in. firmy BetVictor. Brytyjski miliarder uznał wówczas, że takiego asa lepiej mieć przy sobie i postanowił wykorzystać jego umiejętności, kiedy firma wchodziła na rynek azjatycki.
Obecny właściciel Brighton specjalizował się w tzw. handicapie azjatyckim i był odpowiedzialny za tworzenie korzystnych linii firmy. Zwiedził w tym czasie kawałek świata – przez kilka lat mieszkał w Bangkoku, a następnie na Gibraltarze. W międzyczasie myślał nad własnymi biznesami, inwestując w każdym z tych miejsc w nieruchomości, które do dziś są dla niego ważnym źródłem dochodu.
Był na tyle dobry w swoim fachu, że do tej pory w branży krąży legenda na temat tego, jak namawiał pracowników firmy BetVictor, aby ci stawiali sporo na wysokie zwycięstwo Francji w finale mistrzostw świata w 1998 roku. Z perspektywy przeciętnego widza, trudno było wówczas podejrzewać, że Zidane i spółka wygrają wyraźnie, spodziewano się raczej wyrównanej rywalizacji. Bloom miał jednak wszystko wyliczone – Trójkolorowi ograli pewnie Brazylię 3:0, kilku kolegów z pracy dorobiło się fortuny dzięki Tony’emu. Sporo zarobił też sam Chandler.
REPREZENTANCI FRANCJI PO WYGRANYM FINALE MŚ 1998
Tony “The Lizard” Bloom
W pewnym momencie Bloom stał się zbyt duży na to, żeby pracować na Chandlera. W 2002 roku wystartował więc z własną firmą bukmacherską PremierBet, specjalizującą się w zakładach online – oczywiście z szeroką linią handicapu azjatyckiego. Zrobił to w przeddzień mundialu w Korei i Japonii, więc projekt ten po prostu był skazany na sukces.
Trzy lata później sprzedał PremierBet za 1,2 mln funtów.
W międzyczasie Bloom działał na jeszcze innym, niezwykle ważnym dla niego polu, które dało mu rozpoznawalność na całym świecie. Mianowicie — grał w pokera. I oczywiście – z sukcesami.
Według różnych szacunków Bloom dorobił się na pokerze ponad trzech milionów funtów. Według portalu PokerNews.com znajduje się wśród 20 najlepszych pokerzystów na świecie, a oprócz grania w karty na żywo sporo zarobił także na tworzeniu stron internetowych z pokerem online. Dorobił się pseudonimu “The Lizard”, czyli “Jaszczurka”, a to dlatego, że w trakcie rozgrywki zawsze zachowuje zimną krew, nie daje się ponieść emocjom, nie da się nic z niego wyczytać.
I tak – właśnie stąd wzięła się nazwa jego firmy — Starlizard.
Człowiek z Brighton
Dziś majątek Blooma jest wyceniany na nieco ponad miliard funtów, z czego zdecydowana większość to pieniądze pochodzące z wygranych w zakładach bukmacherskich. Dla przeciętnego człowieka są to niewyobrażalne sumy, ale umówmy się – z perspektywy pozostałych właścicieli klubów Premier League nie robi ona większego wrażenia. Szef Brighton znajduje się gdzieś na samym końcu klasyfikacji, tuż obok swojego byłego znajomego — Matthew Benhama, właściciela Brentford.
Dlaczego byłego? Dlatego, że Benham był niegdyś pracownikiem Blooma, ale w końcu postanowił odejść na swoje i założył własną firmę analityczną Smartodds. Rozstanie obu panów nie było jednak polubowne i dziś nie darzą się specjalną sympatią. Regularnie wyjaśniają jednak swoje niesnaski przy pomocy własnych drużyn piłkarskich, które mają okazję mierzyć się ze sobą w Premier League.
MATTHEW BENHAM
Jednak pomimo tego, że Bloom nie należy do najbogatszych właścicieli, to z pewnością jest jednym z najbardziej cenionych i takich, którym kibice najbardziej ufają. W rankingu zaufania, stworzonym w poprzednim sezonie, zajął drugie miejsce, ustępując tylko właścicielowi Leicester City. Wiadomo jednak, że Lisów w Premier League już nie ma, więc niewykluczone, że tym razem 53-latek zostałby liderem. I nikt nie byłby tym specjalnie zaskoczony.
Tony Bloom jest bowiem człowiekiem, który bardzo się zasłużył nie tylko samemu klubowi, ale w ogóle całej lokalnej społeczności Brighton. Regularnie angażuje się w działalność charytatywną. Założył kilka fundacji, składających się na Bloom Foundation, w tym tę najważniejszą dla siebie odnogę – Overcoming Multiple Sclerosis, pomagającą osobom, które zmagają się ze stwardnieniem rozsianym. Jest to dla niego wyjątkowo ważne, ponieważ na tę chorobę cierpi jego żona – Linda. Bloom wsławił się również tym, jak przez lata pomagał lokalnej społeczności żydowskiej, której sam jest członkiem — m.in. ufundował budowę synagogi w Hove.
Anonimowy dobroczyńca
Mimo wszystko najbardziej w oczy rzuca się to, czego Bloom dokonał w samym klubie. Trafił do niego w 2009 roku, przejmując 75 procent akcji od legendarnego prezesa Dicka Knighta i inwestując 93 miliony funtów w budowę nowego stadionu, która w tamtym momencie była poważnie zagrożona. Realnie obecny właściciel pomagał klubowi sporo wcześniej, ale mało kto w ogóle o tym wiedział. Kiedy zaczął inwestować więcej w kryzysowej sytuacji klubu, media donosiły o tym, że pieniądze pochodzą od… znanego DJ-a Fatboya Slima, który również jest zagorzałym kibicem Brighton, a obecnie ma nawet niewielkie udziały w klubie. W dodatku w końcówce lat 90. logo jego wytwórni Skint Records widniało na koszulkach meczowych. Tym razem to jednak nie on był tajemniczym dobroczyńcą.
Bloom kibicował Brighton od dziecka, a wszystko oczywiście znów przez dziadka Harry’ego, który był bardzo blisko związany z klubem, a w latach 70. przez krótki czas był nawet jego wiceprezesem. Co ciekawe, zmarł na zawał serca w autobusie wiozącym drużynę na mecz ze Stoke City.
Tony kochał więc Brighton całym sercem, szczególnie że jako bardzo młody człowiek stał się świadkiem tych najgorszych scen, kiedy Mewy były naprawdę na skraju upadku, niemal spadając na czwarty poziom rozgrywkowy. Po latach postanowił więc, że wprowadzi klub na sam szczyt i w zasadzie, jak niemal wszystko w jego życiu, udało mu się.
Nie była to łatwa droga, ale w końcu udało się: w sezonie 2016/17, po 34 latach, Brighton & Hove Albion zarządzane przez Tony’ego Blooma wywalczyło awans do Premier League. A to przecież był tylko początek tej niezwykłej historii, która wciąż się toczy. Właściciel nie osiadł bowiem na laurach, a stawiał sobie poprzeczkę coraz wyżej.
Nie silił się na sentymentalność i już po jednym sezonie pożegnał trenera, który dał mu awans, czyli Chrisa Hughtona i zastąpił go obiecującym Grahamem Potterem ze Swansea City. Jednocześnie stworzył być może najlepszą sieć skautów w całej Premier League. Nie największą, ale prawdopodobnie najskuteczniejszą, potrafiącą wyciągać zawodników w zasadzie znikąd, o których inne kluby nawet nie słyszały, a niedługo później płaciły za nich nawet po 100 milionów funtów.
CHRIS HUGHTON
A wszystko to opiera się oczywiście na głębokiej analizie i schematach znanych z firmy Starlizard. Skauting Brighton wykorzystuje bowiem to, co dzieje się w firmie Blooma – korzysta ze wszelkich raportów, analiz i na tej podstawie wypatruje zawodników w najdalszych zakątkach świata. Nic nie jest pozostawiane przypadkowi, każdy zawodnik jest prześwietlany pod każdym możliwym kątem.
Twórca piłkarskiego imperium
W pewnym momencie Brighton okazało się za ciasne, więc Bloom postanowił rozszerzyć swoje piłkarskie imperium kupując zasłużony belgijski klub Royale Union Saint-Gilloise, w którym mieli się ogrywać zawodnicy przygotowywani do gry w barwach Mew. Ostatecznie skończyło się tak wielkim sukcesem, że przerósł on nawet samego właściciela.
Unioniści błyskawicznie wrócili bowiem na najwyższy poziom rozgrywkowy, czego nie potrafili dokonać od 48 lat, a to nie wszystko. Jako beniaminek w sezonie 2021/22 zdobyli wicemistrzostwo, a rok później zajęli trzecie miejsce w lidze. Są absolutnym fenomenem w Belgii, grają w europejskich pucharach. W sezonie 2022/23 dotarli nawet do ćwierćfinału Ligi Europy, gdzie zatrzymał ich dopiero Bayer Leverkusen.
Niezwykłe osiągnięcia obu klubów zmusiły Tony’ego Blooma do tego, że musiał sprzedać część udziałów Royale Union Saint-Gilloise, ponieważ przepisy UEFA nie pozwalały na grę w tych samych rozgrywkach obu jego zespołów. Każdy właściciel chciałby mieć taki zawrót głowy.
Tony Bloom to niewątpliwie człowiek-instytucja. Ktoś, kto tworzy historię – najpierw własną, absolutnie niezwykłą, następnie historię Brighton & Hove Albion, za co został niedawno nawet uhonorowany Orderem Imperium Brytyjskiego. A gdzieś w tle pisze się kolejna, tym razem belgijska historia. Jeżeli Anglik okaże się w tym wszystkim tak samo skuteczny, jak w hazardzie, to najlepsze jeszcze przed nim.
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
- Xabi Alonso – dlaczego kibice Liverpoolu chcą tylko jego?
- Dinozaur, morderca i browar. Historie z Maidstone
- Zastał Liverpool sponiewierany, zostawi potężny. Dziedzictwo Juergena Kloppa
- Od sortowni śmieci przez Las Vegas do kadry. Jacob Mendy i uśmiech Gambii [REPORTAŻ]
- Wyrzucili go z domu, bo był gejem. Został zawodowym piłkarzem. Marzenie Richarda Kone
Fot. Newpix