I Girona, i Real Sociedad przed spotkaniem wyglądały na ekipy, które rzucą się na siebie od pierwszej minuty. Obie drużyny na tym etapie sezonu miały sobie bowiem coś do udowodnienia. Baskowie chcieli dowieść, że potrafią z powodzeniem rywalizować z najmocniejszymi przeciwnikami w lidze, a Girona pragnęła potwierdzić, że niezmiennie do tego grona należy.
Jaka Girona w tym sezonie jest, wie każdy. Michel ze swoją drużyną wykręca absolutnie nieprawdopodobny wynik. Cholera, przed sezonem zastanawialiśmy się, czy to ekipa na środek tabeli, a teraz kalkulujemy szanse mistrzowskie! Oczywiście, trzeba nieco tonować nastroje. Wydawało się, że niedawny spadek formy w wykonaniu wicelidera mógł być zwiastunem chudszych dla Katalończyków czasów – chodzi tu przede wszystkim o pożegnanie się z Pucharem Króla za sprawą Mallorki czy remis z Almerią.
Dzisiejszy mecz miał to ostatecznie rozstrzygnąć czy Girona jest pełnoprawną ekipą z topu?
Mecz dwóch połów
Zobaczyliśmy to rozstrzygnięcie. Sociedad może i w tym sezonie gra piękną (zachwycającą?) piłkę, ale co z tego, skoro naprzeciw niego grała tak brutalnie wyrachowana Girona. Niespodziewany czarny koń rozgrywek naprawdę od pierwszych minut gry wyglądał tak, jakby chciał chwycić swojego przeciwnika za jaja i już nie puszczać.
Nawet jeżeli potem opadł z sił.
Początek spotkania pokazywał tę dominację najlepiej. Girona w tym czasie zwyczajnie robiła co chciała. Real nie miał nic do powiedzenia, zwłaszcza przy tak dysponowanym Savio. Brazylijski skrzydłowy regularnie nękał linie defensywną Realu Sociedad wrzutkami z głębi pola. W zdobyciu bramki nie pomógł, wydaje się, że to efekt znakomitej gry defensywnej podopiecznych Imanola Alguacila. Naprawdę nieźle neutralizowali kolejne ataki ekipy gospodarzy, czym nie pozwalali Savio na wykorzystanie wielu innych możliwości. Tylko że Sociedad nie mógł tej przewagi w defensywie przekuć na żadną sensowną akcję w ataku, w przeciwieństwie Girony, która nieustannie bywała w okolicach pola karnego gości.
Oddajmy jednak sprawiedliwość Baskom. Bywały dziś w pierwszej części spotkania momenty, w których tętno wiecznie podekscytowanego Michela i tak szybowało w górę. Tutaj trzeba wspomnieć zwłaszcza o jednej sytuacji – strzale Turrientesa z 28. minuty, którego Gazzaniga nie był w stanie czysto obronić. Doprowadziło to do naprawdę groźnej sytuacji na korzyść Realu Sociedad. Girona po spotkaniu powinna wysłać Oyarzabalowi kwiaty, bo ten nie był w stanie dobiec do zrykoszetowanej futbolówki.
Nie może to jednak zaburzać generalnego obrazu pierwszej połowy. Powtórzmy: Girona robiła co chciała. Zwłaszcza trzeba tu wyróżnić jej wybitne skrzydła. O aktywnym Savio już wspominaliśmy, ale koniecznie trzeba tu wspomnieć o Cyhankowie. Ukrainiec w tym sezonie jest kluczowym zawodnikiem wicelidera LaLiga. I to było widać podczas pierwszych 45 minut. Portu dziś nie był jednak w stanie wykorzystać żadnego ze znakomitych zagrać swojego partnera z zespołu.
W drugiej połowie siła Girony wyraźnie spadła. A zazwyczaj przecież to fragmenty po przerwie są domeną tej drużyny. Tym razem jednak musieli pogodzić się z dominacją Realu Sociedad. Jasne, Baskowie mieli takie same problemy z finalizacją akcji – ale to nie na nich w tym spotkaniu spoczywała presja bycia faworytem. Wystarczała im sprawna gra z kontry. Naprawę sprawna, skoro Girona regularnie była spychana do defensywy.
Zabiło to mecz, nie ma co ukrywać.
Tylko że Baskom to na rękę. Remis z faworytem oznacza z ich perspektywy utrzymanie 6. pozycji w tabeli LaLiga. Może i celują wyżej, tylko że od awansów w tabeli mają starcia ze słabszymi ekipami. Dziś w San Sebastian mają zatem powody do satysfakcji. Zasłużonej, bo Michel otrzymał w drugiej połowie lekcję taktyki.
Girona 0:0 Real Sociedad
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ LIDZE:
- Hazard: Real to trochę nadęty klub
- Dlaczego Granada stała się tak polskim klubem
- Ancelotti: Ustawiona liga? Nie zniżam się do tego poziomu
Fot. Twitter