Reklama

Kądzior: Chcemy mieć taką rundę jak Śląsk i Jagiellonia jesienią [WYWIAD]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

02 lutego 2024, 11:36 • 12 min czytania 0 komentarzy

Damian Kądzior przez ostatnie półtora roku tylko momentami był gwiazdą Ekstraklasy, bo ciągle dręczyły go problemy zdrowotne. To już jednak za nim. Dziś skrzydłowy Piasta Gliwice jest naładowany energią i wiosną liczy na eksplozję formy – swojej i drużyny. Rozmawiamy z nim o genezie jego kontuzji, wysokich oczekiwaniach na drugą część sezonu, jesiennych remisach, sztuce rzutów wolnych i reprezentacyjnych nadziejach. Zapraszamy. 

Kądzior: Chcemy mieć taką rundę jak Śląsk i Jagiellonia jesienią [WYWIAD]

Rok 2023 spisałeś na straty?

Aż tak drastycznie bym tego nie określił, ale na pewno żałuję w większości straconej rundy wiosennej. Nie mogłem pomagać zespołowi, który i tak beze mnie bardzo dobrze sobie poradził. Po zabiegu miałem pauzować 6-8 tygodni, czyli nie jakoś niesamowicie długo, ale że chodziło o obie nogi, na początku naprawdę trudno było mi wrócić do odpowiedniej formy fizycznej, a nowy sezon już się zaczynał. Ogólnie za mną ciężki rok, zwłaszcza że wcześniej nie byłem przyzwyczajony do dłuższych przerw. Mówimy o mojej drugiej operacji w życiu, pierwszą miałem jako 18-latek. Widocznie tako było mi pisane.

Cieszę się, że te perypetie już za mną i zdrowotnie wyszedłem na prostą. Na upartego prawdopodobnie mógłbym się z tym bujać do końca kariery. Zaczęło mi to jednak na tyle doskwierać, że chciałem zrobić porządek już teraz, mieć spokój i wydłużyć sobie granie o jakiś czas.

Jeśli się nie mylę, problemy z kostkami nawarstwiały się od dawna. W zasadzie od lata 2022 pewne sprawy się za tobą ciągną. 

Reklama

Dlatego to wszystko było trudne do przetrawienia. Jak mówiłem, poza tą jedną operacją za młodu, bardzo długo omijałem kontuzje, nawet naciągnięcie mięśnia się nie zdarzało. Jedyne nieprzyjemne zdarzenia dotyczyły okresu w Dinamie Zagrzeb, gdy miałem złamany nos, a potem niegroźnie skręconą kostkę. Chodziło raptem o 4-5 meczów przerwy.

Problemy, o których mówimy, zaczęły się jeszcze na wypożyczeniu w Alanyasporze, wiosną 2021 roku. W wyjazdowym spotkaniu z Trabzonsporem po raz pierwszy poważniej uszkodziłem kostkę i po godzinie zszedłem. Od tamtej pory ta kontuzja dawała o sobie znać. Pierwszy sezon w Piaście jeszcze był bez większych przygód, dopiero pod koniec noga się odezwała i czułem, że coś się dzieje. Grałem na środkach przeciwbólowych. Latem, gdy trwała ta saga transferowa z Lechem, straciłem dwa miesiące. Po drodze jeszcze w nodze przyplątała się infekcja. Nie mogłem trenować, pozostawała mi praca na siłowni. Sporo czasu zajęło postawienie diagnozy, a gdy masz wirusa w swoim ciele, całościowo jesteś osłabiony.

Sezon zacząłem po opuszczonych przygotowaniach i od 2. kolejki graniem dochodziłem do formy. Niby byłem zdrowy, ale kostki ciągle się odzywały, zwłaszcza dzień po meczu. W pewnym sensie trochę się zużyły po tylu latach na boisku. Zimą, gdy już drużynę przejął Aleksandar Vuković, dobrze się czułem, fajnie wyglądałem na obozie, zaliczyłem kilka występów na początku rundy, ale bodajże w piątym spotkaniu na Cracovii niefortunnie stanąłem rywalowi na stopie i znów skręciłem kostkę. Przez kilka tygodni jeszcze próbowałem z tym grać. Doszliśmy jednak do wniosku, że jeśli ciągle mam się męczyć i za każdym razem wychodzić na murawę z bólem, to zaczyna mijać się to z celem. W takich okolicznościach radość z grania zanika. Lepiej było iść pod nóż i wrócić w pełni zdrowym. Powrót zajął dużej niż sądziłem, ale dziś mogę znów cieszyć się piłką. Od tamtej pory nie opuściłem ani jednego treningu, a pod koniec rundy jesiennej zacząłem już zbliżać się do swojego optymalnego poziomu. Wiosnę zaczynam z czystą głową.

Po tym feralnym meczu z Trabzonsporem opuściłeś zaledwie dwie kolejki. Nic nie zwiastowało późniejszych przejść.

Nie oszukujmy się: poziom opieki medycznej w Turcji jest znacznie niższy niż w Polsce. Doleczyłem się na tyle, żeby móc grać, a że wtedy doszła przerwa reprezentacyjna, wyszedł prawie miesiąc pauzy. Nie ukrywam, że mi też bardzo zależało, żeby się pokazać, bo przez pół roku w Eibarze zaliczałem epizody. Idąc do Alanyasporu ciągle miałem z tyłu głowy powrót do kadry, a wtedy już wiedziałem, że klub raczej mnie nie wykupi z Hiszpanii, Eibar oczekiwał zbyt dużej kwoty. Do końca sezonu chciałem wycisnąć jak najwięcej, ale później już „czułem” te kostki i najczęściej wchodziłem z ławki.

Reklama

Skoro wszystkie kłopoty minęły, wiosna będzie twoja?

Liczę na to. Naprawdę ostro przepracowaliśmy zimę. Podobnie zresztą było rok temu i w drugiej rundzie punktowaliśmy znakomicie. Jak mówiłem, już końcówka tamtego roku była dla mnie światełkiem w tunelu. Zaczynałem czuć, że to jest to i mimo już ponad trzydziestu lat na karku, ciągle mam w sobie wiele entuzjazmu. Teraz chcę iść za ciosem, żeby dawać Piastowi to, czego ode mnie oczekuje i ja sam od siebie oczekuję. Mamy mocny skład, dobrego trenera i wierzę, że wiosna będzie nasza z moim istotnym udziałem.

Za jesień jesteście największym kuriozum Ekstraklasy. Jako system funkcjonowaliście świetnie: piąty expected goals dla bramek zdobytych – a długo był pierwszy – i najniższy w lidze dla bramek straconych, tyle że byliście ekstremalnie nieskuteczni. Macie 11 goli „na minusie”. Rzadko można mówić o jednej przyczynie rozczarowujących wyników jakiegoś zespołu, ale w waszym przypadku chyba właśnie tak jest.

Sami się zastanawialiśmy, dlaczego marnujemy aż tyle sytuacji. Wiosną chcemy tak samo dobrze bronić, utrzymywać kompakt w tyłach i jednocześnie być znacznie konkretniejsi pod bramką rywali. Wrócił Kamil Wilczek. Długo pauzował i może potrzebować trochę czasu na powrót do pełni formy, ale zimowe przygotowania przepracował normalnie. Mówimy o zawodniku z dużą jakością. Przypadkiem nie strzela się ponad stu goli w Danii, on wciąż to ma. W klubie też cały czas mówi się o przyjściu jeszcze jednego napastnika. Nie ma co ukrywać, że z tą pozycją był największy problem. Trener szukał różnych rozwiązań, na „dziewiątce” grali Jorge Felix czy Michael Ameyaw, a to nie są typowi łowcy goli. Chyba nawet Grzesiu Tomasiewicz raz zagrał w takiej roli. Można gdybać, że zdrowy Kamil zdobyłby z pięć bramek i zamiast na dziewiątym miejscu bylibyśmy na szóstym.

Jeśli zachowamy pozytywy z poprzedniej rundy i zaczniemy wykorzystywać swoje sytuacje, to standardowo Piast zostanie rewelacją wiosny. Jestem tu trzeci sezon, w dwóch poprzednich zajmowaliśmy piąte miejsce, które koniec końców niby było dobre, ale pucharowej przygody nam nie dawało. A jest u nas wielu doświadczonych zawodników, którzy chcieliby jeszcze coś takiego przeżyć.

Z osiemnastu meczów aż 12 zremisowaliście. Jak długo nazywanie was królami remisów mogło być przedmiotem żartów, a od kiedy już głównie wkurzało?

Trudno wskazać jeden moment. Najgorsze w tym wszystkim było to, że o ile prawie nie przegrywaliśmy, o tyle po większości remisów czuliśmy, że zasługiwaliśmy na więcej. Na palcach jednej ręki policzę remisy, w których byliśmy gorsi od przeciwnika. Na myśl przychodzi mi wyjazdowe 0:0 w Zabrzu, gdy to Górnik był stroną przeważającą i ewentualnie domowe 0:0 z Koroną Kielce. Paradoksalnie na Lechu skromnie wygraliśmy, a z przebiegu gry to gospodarze wypracowali znacznie więcej szans. Trudno się nie irytować, gdy kolejny raz słyszysz ostatni gwizdek, zmarnowałeś kilka świetnych okazji i zabierasz tylko punkt. Zaczynasz się zastanawiać, co jest nie tak.

Tutaj szacunek dla starszyzny drużyny, że nie pozwalała tego rozpamiętywać. Siedzieliśmy i mówiliśmy sobie, że czasu nie cofniemy, ale za tydzień jest następny mecz i chcemy go wygrać. Wreszcie nadeszło przełamanie i… akurat skończyła się runda.

Wizerunkowo zaszkodził wam przede wszystkim mecz z ŁKS-em. Zobaczyliśmy wtedy mistrzostwa świata w nieodowożeniu wyniku. Po czymś takim przeżyłeś jeden z najbardziej gorących szatniowych momentów w karierze?

Niesamowicie ten remis bolał. Do doliczonego czasu pierwszej połowy rozgrywaliśmy taki mecz, że trener na odprawie stwierdziłby, że dokładnie o to mu chodzi. Praktycznie wszystko nam wychodziło. Wreszcie byliśmy skuteczni, a w tyłach na nic nie pozwalaliśmy. Miażdżyliśmy ŁKS. Potem doszło do tej nieodpowiedzialnej akcji z Alexem Katranisem w polu karnym, ale nadal uważam, że mimo gry w osłabieniu, nie mieliśmy prawa roztrwonić dwubramkowej przewagi.

W szatni się pompowaliśmy, że rozgrywamy zajebisty mecz, strzelamy jeszcze jednego gola i zamykamy sprawę. W następnej kolejce na Jagiellonii, która moim zdaniem jesienią prezentowała najlepszy futbol w Ekstraklasie, też 20 minut musieliśmy radzić sobie w dziesiątkę i bramki nie straciliśmy. W Łodzi jednak daliśmy się tak zepchnąć, że ŁKS w końcówce powinien wygrać, choć wcześniej mieliśmy swoją szansę na 4:2, Patryk Dziczek mógł trafić z piątego metra. Niestety został zablokowany.

Kończysz taki mecz i co masz sobie powiedzieć? Wszyscy są okropnie wkurzeni, punkty znów uciekły. Trener nic nie krzyczał, widział, że i tak ten wynik nas boli. Takie chwile na pewno dużo uczą. Nigdy wcześniej nie wystąpiłem w spotkaniu, w którym mój zespół nie wygrałby przy trzech bramkach przewagi. Do tej pory najbardziej bolesny był mecz Dinama Zagrzeb z Szachtarem w Lidze Mistrzów. W doliczonym czasie wszedłem przy stanie 3:1, a skończyło się na 3:3.

Wiem, że generalnie razem zwyciężacie i razem przegrywacie, ale jak szatnia podchodzi do zawodnika, który zawalił praktycznie wygrany mecz? Gdyby nie idiotyczny rzut karny i czerwona kartka Katranisa, ŁKS na 99 procent nawet by nie pomyślał, że jeszcze może powalczyć.

Bardziej byliśmy wkurzeni na całość, niż na na samego Katranisa. Nawet przy 3:1 w dziesiątkę powinniśmy wygrać, popełniliśmy inne błędy. Nie było sensu „siadać” na jednego zawodnika, to by tylko dolało oliwy do ognia. Trzeba było podać mu rękę, bo za tydzień ktoś inny może tego potrzebować. Między innymi to jest siła naszej szatni. Jesteśmy fajną, zgraną ekipą.

Jeśli dobrze pamiętam, Alex chyba od razu po meczu wszystkich przeprosił. Może to zabrzmi jak farmazon, ale właśnie tak podszedł do tego Kuba Czerwiński. Mówił, że okej, Alex popełnił duży błąd, jednak we wcześniejszych kolejkach inni też zawalali. Również na wyższym poziomie zdarzają się takie rzeczy. Wiedzieliśmy, że Alex jest naszym podstawowym zawodnikiem, ogólnie wiele nam pomógł. Uważam, że należy do czołówki lewych obrońców Ekstraklasy i szkoda, że prawdopodobnie lada dzień już go z nami nie będzie.

Piast w ostatnich pięciu latach zawsze kończył w czołowej szóstce, ale tym razem będzie to wyjątkowo trudne zadanie. Legia, Raków i Lech celują w mistrzostwo, Pogoń co najmniej w podium, a Śląsk i Jagiellonia są tak wysoko, że nie wzruszą ramionami, gdyby nie udało się wejść do pucharów. Aby wyprzedzić kogoś z tego grona, musielibyście rozegrać kapitalne pół roku.

Jesteśmy tego świadomi. Sytuacja jest trochę inna niż roku temu, gdy zaczynaliśmy drugą rundę z jeszcze niższego pułapu. Pamiętam, że na pierwszym treningu po urlopach trener Vuković wywiesił nam tabelę, w której mieliśmy 16 punktów i znajdowaliśmy się w strefie spadkowej. Skończyliśmy na piątym miejscu z pięćdziesięcioma trzema punktami, wiosną byliśmy najlepszą drużyną ligi.

Teraz nasz punkt wyjścia jest lepszy, ale zgadzam się, że czołówka naprawdę wysoko zawiesiła poprzeczkę. We Wrocławiu i Białymstoku musieliby zaliczyć bardzo słabą rundę, żeby wypaść poza top 4. Czeka nas trudne zadanie, ale jakiś cel musimy sobie postawić, aby dojechać jak najwyżej. Z poprzedniej wiosny wycisnęliśmy praktycznie maksimum i chcielibyśmy to powtórzyć. Chcemy zagrać taką rundę, jaką jesienią miały Jaga i Śląsk. Zaczynamy od derbów z Górnikiem Zabrze, wygrana może nas napędzić. Gdy widzisz, że odskoczyłeś od dołu tabeli, pewność drużyny rośnie, zawodnicy chętniej ryzykują na boisku.

W tym sezonie Ekstraklasy znajdujesz się w bardzo elitarnym gronie. Domyślasz się, o czym mowa?

Hmmmm…. Mam najwięcej wejść z ławki rezerwowych?

Nie. Jesteś jednym z trzech zawodników, którzy strzelili gola z rzutu wolnego. Odnosi się wrażenie, że ta sztuka w ostatnich latach trochę zanika. Z czego twoim zdaniem się to bierze? Bartłomiej Wdowik z pięcioma bramkami zdobytymi w ten sposób ośmiesza konkurencję.

Mimo że uważam się za czołówkę ligi jeśli chodzi o wykonywanie stałych fragmentów gry, to jestem pełen podziwu dla wyczynów Bartka. Co chłopak strzelał, to wpadało, często w naprawdę przepiękny sposób. Ma fajnie ułożoną lewą nogę. Dziewięć goli obrońcy po jednej rundzie musi robić wrażenie. Jasne, trochę szczęścia też miał, bo raz pomógł mu rykoszet – mnie ze Stalą również – a raz bramkarz Cracovii dał się przelobować.

Wracając do twojego pytania. Jesienią miałem 2-3 okazje, żeby strzelać ze stałego fragmentu z realną szansą na gola. Czasami zależy to od możliwości drużyny. W Wigrach Suwałki zaliczyłem sezon z bodajże trzema bramkami z wolnych, okazji do takich uderzeń było znacznie więcej. Osobną kwestią jest fakt, że ten element trzeba ciągle doskonalić. W dzisiejszym futbolu czasu na dodatkowe rzeczy jest coraz mniej, plany treningowe są bardzo napięte, dominuje przygotowanie fizyczne. A jeśli nawet przez kilka tygodni tego nie ćwiczysz, szybko to zanika i jest małe prawdopodobieństwo, że jak już będzie szansa, to raptem ci wpadnie.

Gdy wracałem do gry po kontuzji, wolałem nie obciążać dodatkowo stopy, ale pewnie czucie piłki było nieco mniejsze. Kiedy jestem w Białymstoku na urlopie, lubię wyjść sobie z tatą na trening i uderzyć 50-60 razy z rzutów wolnych. W sezonie po zajęciach oddasz kilka strzałów i tyle. I nie chodzi tu tylko o Ekstraklasę, to chyba trend globalny. Jeśli w najlepszych ligach ciągle grasz co trzy dni, żyjesz w rytmie regeneracja-mecz. Może raz w tygodniu normalnie potrenujesz. Już nie ma takich speców jak Juninho Pernambucano. Trochę szkoda, bo wydaje mi się, że jeśli przyłożysz się do tego aspektu gry i go doszlifujesz, to możesz nim rozstrzygać losy meczów.

Masz jeszcze nadzieje reprezentacyjne? Michał Probierz poważa Ekstraklasę, chętnie powołuje z niej piłkarzy, sytuacja zmieniła się na korzyść ligowców.

W okresie leczenia kontuzji już nawet w myślach nie rozważałem tematu kadry. A ogólnie nie zajmuje mi to głowy, nie wstaję rano z nastawieniem, że muszę zapracować na powołanie. Ale warto marzyć. W tym roku wróciłem do rozpisywania sobie celów, to mnie napędzało przez całą karierę, dlatego wierzę, że każdy ma szansę. Co nie znaczy, że nawet super forma zapewni mi powrót do reprezentacji. Pomijając Kamila Grosickiego, mój PESEL jest trochę inny od ligowców jeżdżących na zgrupowania. Przykład Kamila pokazuje jednak, że można. Ciągle ma w sobie iskrę i selekcjoner nie zagląda mu w metrykę. Szacunek dla Michała Probierza, że docenia zawodników z Ekstraklasy i gdy już trafiają do reprezentacji, odgrywają w niej jakąś rolę. Za Fernando Santosa było o to trudniej.

Wiem, że w pierwszym sezonie w Piaście trener Michniewicz rozmawiał o mnie z Waldemarem Fornalikiem, więc kto wie? Najpierw jednak muszę nawiązać do tych czasów i znów być najlepszą wersją siebie.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O PIAŚCIE GLIWICE:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...