Osiem dni temu w Rijadzie w dostaliśmy kandydata do meczu sezonu i ofensywne show w derbach Madrytu zakończone zwycięstwem Realu 5:3. Na Estadio Civitas Metropolitano nie chcieli być gorsi, bo znowu oglądaliśmy dogrywkę, szalony rezultat 4:2 i wielki rewanż Atletico. Real odpada z Pucharu Króla na etapie 1/8 finału, a Antoine Griezmann odmienił oczekiwany scenariusz i dał chwile chwały swojej drużynie.
2024 rok poważnie obrodził nam w derby Madrytu, bo w ciągu trzech tygodni będziemy mogli trzykrotnie zobaczyć rywalizacje drużyn Diego Simeone i Carlo Ancelottiego. A póki co zawsze działo się sporo i zawsze padało mnóstwo bramek. W Superpucharze w Arabii Saudyjskiej górą był Real, po ośmiu dniach przyszedł czas na rewanż w Copa del Rey, a 4 lutego będą się punktować ponownie w lidze hiszpańskiej.
https://twitter.com/rfef/status/1748091626403070026
Początkowo nic nie zapowiadało takich fajerwerków jak Rijadzie, ale ostatecznie znów mieliśmy dramatyczne zmiany scenariusza oraz dodatkowe 30 minut grania. Pewnie dwie dogrywki w ciągu ośmiu dni nikomu w Madrycie nie były w smak, tym bardziej przy tak przepełnionym kalendarzu i podróżach, lecz to tylko dowodzi, jak bardzo obie strony nie chciały odpuszczać.
Zaczęło się od konkretnych błędów ludzkich: najpierw Antonio Rudiger, który wydawał się nieomylny, nie zdołał zablokować dośrodkowania Rodrigo de Paula, a w zasadzie to przypadkowo przedłużył podanie do jednego z odkryć tego sezonu Samuela Lino. Brazylijczyk pokazał, że mocno pracuje na szansę w drużynie Canarinhos w marcu.
https://twitter.com/rfef/status/1748093520949186650
W kolejnych minutach na chwilę ktoś „popsuł” obu bramkarzy będących zwykle ostoją spokoju, bo można powiedzieć, że panowie dali sobie po razie. Jan Oblak praktycznie wbił sobie futbolówkę do bramki, wyskakując niepewnie do górnej piłki przy stałym fragmencie gry. Następnie Andrij Łunin jakby chciał przedłużyć gasnącą debatę, czy jest zdecydowanie lepszy od Kepy Arrizabalagi, bo również nie popisał się przy akcji bramkowej Atleti na 2:1. Nie złapał piłki, która była w jego zasięgu, a Morata skorzystał z prezentu. Bramkarze wymienili się uprzejmościami, nie chcąc pozostawiać tego meczu bez wyrazu i dodając mu sporo pikanterii.
https://twitter.com/rfef/status/1748101362452205595
Cholo Simeone oglądał to spotkanie, biegał po swojej strefie i wymachiwał rękami do kibiców niczym dyrygent, by podkręcać atmosferę na Civitas Metropolitano i jeszcze bardziej uskrzydlać gospodarzy. Czuł znowu, że jego plan przyniósł korzyści i ma derby Madrytu w garści, ale w takich sytuacjach był w życiu już nie raz, nie dwa, a klasycznie Real robił swoje w końcówce. Wydawało się, że zbyt często już oglądaliśmy ten scenariusz i tylko kwestią czasu było włączenie planu „remontada Realu”. Postraszyli poprzeczkami Jude Bellingham czy Rodrygo, jednak klasycznie decydujące były zmiany…
Nie było bardziej symbolicznej sekwencji niż ta, którą obejrzeliśmy przed wyrównującą bramką Królewskich. Setka Alvaro Moraty, który miał wszystko w swoich nogach, aby zakończyć to spotkanie i dać gospodarzom 3:1… Hiszpan się myli, Łunin ratuje Los Blancos, rusza kontra i wajcha przekręca się zupełnie w drugim kierunku. W kilkadziesiąt sekund lądujemy z jednego pola karnego w drugim, a tam Joselu zamiast 1:3 daje 2:2 i dogrywkę. I to znów on zapowiadał się na kata Atleti, bo przecież w Superpucharze również jego wejście zmieniło oblicze gry. 10. gol w sezonie doświadczonego napastnika pokazał, jak udanym zakupem low-cost było ściągnięcie Joselu.
Oglądaliśmy derby Madrytu tyle razy, że widzieliśmy jak to musi się skończyć. Pytanie brzmiało: nie „czy Real strzeli”, tylko w której minucie wbije ostatnią bramkę praktycznie wygaszającą widowisko. Na przestrzeni lat robili to dziesiątki, może nawet setki razy. Zbyt często w pierwszym rzędzie oglądali to zawodnicy Cholo, by nie przeczuwać, czym może skutkować chwila nieuwagi.
Ale nie…
https://twitter.com/rfef/status/1748114458306617400
Nie tym razem. Gdy zastanawialiśmy się, czy bohaterem zostanie Joselu, czy może jednak Bellingham, sprawy w swoje ręce wziął maestro Antoine Griezmann. I strzelił takie golazo, że naprawdę: stadiony świata! Nie tylko prowadził cudownie i króciutko piłkę, zostawiając za sobą rozgrywającego własny mecz Viniciusa, ale na końcu wykończył to w taki sposób, jakbyśmy oglądali finisz z najlepszą kombinacją przycisków na PlayStation. Przecudowny atak na zwieńczenie konkretnego widowiska.
I to byłby idealny ostatni akcent, ale derby Madrytu zawsze serwują emocje do samego końca. Bellingham znów był o krok od wyrównania, lecz odgwizdali mu spalonego. Jan Oblak drżał przed stratą kolejnej bramki. Aż całą tytaniczną pracę przypieczętował na samym końcu Roro Riquelme, gdy jeszcze wrzucił 4:2 na tablicy rezultatów.
https://twitter.com/rfef/status/1748119889347256582
Naprawdę: derby Madrytu moglibyśmy oglądać bez końca, kiedy oferują takie szalone scenariusze i tyle bramek. Podzielili się dość uczciwie w ostatnich dniach – Superpuchar dla Realu Madryt, ćwierćfinał i perspektywy na coś większego w Pucharze Króla dla Atleti. Trzeci akt, którego już nie możemy się doczekać, na początku lutego. Najlepszą definicję derbów dostajemy w Madrycie. I cudownie, że z kapitalną atmosferą Metropolitano, a nie saudyjskimi gwizdami w losowych momentach.
ATLETICO MADRYT – REAL MADRYT 4:2 (1:1, 2:2)
Gole: Samuel Lino 39, Alvaro Morata 57, Griezmann 100, Riquelme 119 – Jan Oblak 45+1 samobój, Joselu 82.
WIĘCEJ O LIGACH W EUROPIE:
- Mają budżet 9 razy mniejszy niż pensja Lewego. I tak napędzili strachu Barcelonie
- Nieobliczalny na boisku i poza nim. Wszystkie wybryki Victora Osimhena
- Brighton, Al-Ahli i inni. Kluby, które kochają reprezentantów
- Rudzki: Manchester City, czyli jak wszyscy udają, że w pokoju nie ma słonia
- Trela: Podatek, który podzielił włoski futbol. Czy calcio znów pokocha tanią polską siłę roboczą?
fot. Newspix