Reklama

Człowiek o dwóch twarzach. Niedźwiedź rusza na ratunek Ruchu

Łukasz Grabowski

Autor:Łukasz Grabowski

08 stycznia 2024, 10:32 • 12 min czytania 9 komentarzy

Gdyby praca trenera ograniczała się tylko do ustalenia taktyki, odpowiedniego doboru zawodników i uwypuklenia ich atutów – Janusz Niedźwiedź byłby w ścisłej czołówce Ekstraklasy. Ale tak nie jest. Nowy szkoleniowiec Ruchu na swoim fachu się zna, ale wciąż musi zrozumieć, że nie może kontrolować wszystkiego, co dzieje się w klubie. A to właśnie chciał robić w Rzeszowie i Łodzi, gdzie ingerował w pracę biura prasowego, czy… trasę przejazdu klubowego autokaru. 

Człowiek o dwóch twarzach. Niedźwiedź rusza na ratunek Ruchu

Błędy są prawie zawsze rzeczą świętą. Nigdy nie próbuj ich naprawiać. Co więcej: uzasadnij je racjonalnie, staraj się w pełni zrozumieć. A wtedy będziesz mógł je uszlachetnić – tak w „Dziennikach geniusza” pisał Salvador Dali, jeden z najwybitniejszych artystów XX wieku. 

Uszlachetnianie błędów to jednak proces długi i żmudny, o czym Janusz Niedźwiedź przekonuje się na własnej skórze. Trener Ruchu Chorzów na przestrzeni lat wiele w swym warsztacie i podejściu do pracy zmienił, ale wciąż sporo mu brakuje, by móc powiedzieć, że proces został zakończony. 

Ostrzeżenie z Rzeszowa

Kiedy ogłoszono nominację Niedźwiedzia na szkoleniowca RTS, na linii Łódź-Rzeszów rozdzwoniły się telefony. Ci pierwsi szukali informacji u drugich, by dowiedzieć się z kim za chwilę będą współpracować. I im dłużej słuchali, tym mocniej zaciskali w dłoni komórkę. Historie opowiadane przez piłkarzy i pracowników Stali zwiastowało jedno – kłopoty. Lada dzień na Piłsudskiego miał zameldować się człowiek chcący kontrolować absolutnie wszystko. I nie znoszący sprzeciwu.

Najbardziej skrajna historia to ta, gdy jeden z piłkarzy spodziewał się narodzin dziecka. Odpowiednio wcześniej zgłosił Niedźwiedziowi, że tego i tego dnia jego partnerka ma wyznaczony termin cesarkiego cięcia. W pierwszym odruchu trener pogratulował i powiedział, że oczywiście nie ma żadnego problemu, a zawodnik dostanie wolne. 

Reklama

Kilka tygodni później, kiedy do porodu zostały dwa dni, piłkarz, w obecności całego zespołu, przypomniał o swojej prośbie. 

– Trenerze, we wtorek nie będzie mnie na zajęciach, mamy cesarskie cięcie.

Zapada chwila ciszy. Niedźwiedź spojrzał na zawodnika i śmiertelnie poważnie zapytał: – Słuchaj, a nie możecie tego przełożyć? Mamy ważny trening.

To był jeden z tych momentów, w których piłkarzom Stali zapaliła się czerwona lampka.

Inny przykład budzący niepokój? 

Reklama

Niedźwiedź panicznie boi się rozpracowania przez rywala. Kiedy Stal grała w trzeciej lidze z Motorem Lublin, w przerwie meczu trener po wejściu do szatni zaczął nerwowo na migi pokazywać zawodnikom, że mają milczeć. Ci zdezorientowani popatrzyli na siebie i dopiero po chwili szkoleniowiec wyszeptał, że w szatni został zamontowany podsłuch, więc na pewno teraz rywale chcą poznać plan Stali na drugą część meczu. 

– Szczerze mówiąc to było takie śmieszno-straszne. Patrzyliśmy na siebie kompletnie zdezorientowani, ale w środku każdy z nas miał z tego mocną polewkę – przyznają po latach gracze Stali.

Czy widoczna na twarzach piłkarzy konsternacja dała Niedźwiedziowi do myślenie? Nie.

Kilka lat później, już jako trener Widzewa, do samego końca ukrywał termin ostatniego sparingu w trakcie tureckiego zgrupowania. O tym, kiedy zostanie rozegrany, wiedział tylko trener i osoby ze sztabu. Nawet pracownicy klubu będący wtedy w Turcji nie znali dnia ani godziny. Wszystko przez lęk, że ktoś może RTS podglądać.

Ale są też przykłady pokazujące, że Niedźwiedź pracę domową odrobił. Gdy prowadził Widzew, a partnerka Jordiego Sancheza miała bardzo poważny wypadek i trafiła w ciężkim stanie do szpitala, Niedźwiedź sam zaproponował Hiszpanowi dzień wolny, by mógł zadbać o zdrowie najbliższej osoby. 

Pierwsze wrażenie

– Słuchając tych wszystkich historii, spodziewałem się najgorszego. Ostatecznie w Łodzi nie było jednak tak źle – słyszymy przy Piłsudskiego.

Według badań kilka początkowych sekund znajomości ma ogromne znaczenie dla dalszych jej losów. Gdy Niedźwiedź przyjeżdżał do Łodzi miał znacznie utrudnione zadanie, by je dobrze wykorzystać, bo większość pracowników patrzyła na niego z dystansem, mając w głowie to, co usłyszeli o nim od znajomych z Rzeszowa.

Mimo tego udało mu się zrobić dobre pierwsze wrażenie. Próg klubu z alei Piłsudskiego przekroczył uśmiechnięty, młody, energiczny i pełen pasji trener, który wiedział, czego chce.

No i właściwie z miejsca pokazał, że ma też plan, jak cel zrealizować. – Janusz jest jednym z najlepszych szkoleniowców w Polsce jeśli chodzi o trening i przygotowanie taktyczne – chwali 41-latka Mateusz Dróżdż, były prezes RTS, który współpracował z Niedźwiedziem też w Górniku Polkowice, skąd obaj trafili do Łodzi. 

To właśnie na Dolnym Śląsku obecny szkoleniowiec Ruchu rozpoczął proces uszlachetniania błędów, które popełniał, gdy prowadził Stal. Tu nie było mowy o wielogodzinnych odprawach, które serwował piłkarzom, czyhając na nich pod szatnią i wyłapując losowo do swojego gabinetu na długie rozmowy o taktyce. W pewnym momencie zawodnicy rzeszowskiego klubu zaczęli wychodzić z klubu tylnym wyjściem, byle tylko nie natknąć się na Niedźwiedzia, który mógłby im urządzić dodatkową, trwającą dwie godziny odprawę.

– W Widzewie nie było czegoś takiego. Analizy przeciwników były rozbijane na kilka dni, żeby nie zanudzić kilkoma godzinami na raz. Najważniejsze aspekty omawialiśmy na początku tygodnia i dorzucaliśmy je do treningu, by nad nimi pracować – mówi Patryk Stępiński, kapitan Widzewa i piłkarz, który na pracy z Niedźwiedziem mocno skorzystał.

Błyskawiczny rozwój

To właśnie 41-latek wymyślił dla Stępińskiego nową pozycję i z prawego obrońcy zrobił półprawego środkowego w ustawieniu z trójką defensorów. Żeby dostrzec mocne cechy swojego zawodnika Niedźwiedź potrzebował ledwie kilku treningów. 

Bo o ile pedantyzm i przestawianie pachołków po asystentach o kilka centymetrów, byle tylko znajdowały się w wymyślonym przez trenera miejscu, wzbudzał wśród piłkarzy uśmiech, to już efekty pracy – podziw. 

Kiedy Niedźwiedź zaczynał pracę w Widzewie wcale nie chciał grać trójką obrońców. Pierwsze treningi jasno wskazywały, że RTS miał być ustawiony czwórką z tyłu. Ale po kilku dniach pracy z zespołem trener zauważył, że ten nieliczny materiał ludzki (na pierwszy zajęciach było około 14-15 piłkarzy) jaki ma do dyspozycji, będzie lepiej funkcjonował, gdy w defensywie znajdzie się miejsce dla trzech środkowych obrońców i dwóch wahadłowych. – Trener Niedźwiedź u każdego zawodnika szuka tego, co w nim najlepsze i stara się uwypuklić te cechy. U mnie czy u Dominika Kuna bardzo szybko zobaczył, że wystarczy nas ustawić w innym miejscu na boisku i będziemy mogli grać na wyższym poziomie – przyznaje Stępiński.

I to nie jest jedyny piłkarz, którego obecny szkoleniowiec Ruchu ulepił po swojemu i sprawił, że wskoczył na poziom, którego pewnie mało kto się po nim spodziewał. Tak samo było wcześniej w Stali z Damianem Kostkowskim, środkowym obrońcą, który przed pracą z Niedźwiedziem miał, delikatnie mówiąc, opinię piłkarza surowego technicznie. Owszem potrafiącego kopać, ale bardziej przeciwników po kostkach niż futbolówkę. 

Wystarczyło pół roku pracy z urodzonym w Szczecinku szkoleniowcem, by Kostkowski nauczył się wyprowadzać piłkę w taki sposób, że koledzy z zespołu w żartach mówili nawet, by spróbował swoich sił w środku pomocy. 

Kiedy Niedźwiedź odszedł, Kostkowski znów popadł w przeciętność. I o ile skala jest znacznie mniejsza, to w przypadku Stępińskiego, czy Dominika Kuna w Widzewie możemy powiedzieć dokładnie to samo – odejście trenera wiązało się ze znacznym spadkiem formy.

Być może dostrzeżenie pewnych rzeczy przychodzi trenerowi Ruchu łatwiej ze względu na jego piłkarską przeszłość. Niedźwiedź był świetnie zapowiadającym się juniorem Amiki Wronki. Koledzy z tamtych lat wspominają go jako gracza widzącego wszystko wcześniej od innych. Niestety, nieźle zapowiadającą się karierę przerwały liczne kontuzje. Zanim jednak młody Janusz porzucił marzenia o grze w piłkę, zdążył wystąpić właściwie na wszystkich pozycjach na boisku. Nie dlatego, że był zapchajdziurą, po prostu trenerzy wiedzieli, że gdziekolwiek by nie zagrał, zrobi to dobrze. – W Amice byłem napastnikiem, w kadrze stoperem i środkowym pomocnikiem. Poznałem specyfikę gry na różnych pozycjach i dziś pozwala mi to mieć szersze spojrzenie, dostrzec pewne niuanse – przyznawał Niedźwiedź.

Magiczna różdżka

W Widzewie Niedźwiedź nie potrzebował wiele czasu, by jego pomysł na grę zaskoczył. Podobnie było w Rzeszowie i Polkowicach. I pewnie na to liczą w Chorzowie. Po pierwszej rundzie Niebiescy zajmują przedostatnie miejsce w tabeli i jeśli chcą się utrzymać, margines błędu jest minimalny.

 – Owszem, wiemy jak wyglądał start pracy trenera w poprzednich klubach i mamy nadzieję, że u nas będzie podobnie – tłumaczy Seweryn Siemianowski, prezes Ruchu. – Nie traktujemy trenera Niedźwiedzia jako strażaka. To bardziej budowniczy klubu, mający swoją wizję, potrafiący do niej przekonać i przełożyć ją w odpowiedni sposób na grę zespołu. Mamy nadzieję, że na koniec sezonu będziemy się mogli razem cieszyć nie tylko z utrzymania, ale też z tego, że udało się przez te pół roku położyć podwaliny pod zespół, który w następnym sezonie będzie jeszcze lepszy – dodaje.

Gdy pytamy, czy nie obawia się zbyt ofensywnej filozofii preferowanej przez 41-latka, szybko odpowiada: – Mamy świadomość jaki styl gry jest dominujący u trenera Niedźwiedzia. Musimy strzelać bramki i punktować, więc wierzymy, że taki właśnie będzie efekt. 

Niedźwiedź w trakcie treningów jest szczególarzem nie tylko jeśli chodzi o ustawienie pachołków, ale przede wszystkim o detale piłkarskie. Wymaga od zawodników konkretnych rozwiązań, mających później przynieść określone efekty w meczu. Właściwie w każdym klubie, w którym pracował, powtarzał się ten sam schemat – urodzony w Szczecinku trener musiał swoich zawodników uczyć podstawowych rzeczy, takich jak przyjęcie kierunkowe czy umiejętność odpowiedniego dogrania piłki do kolegi. – Stara się nauczyć dobrych nawyków, dlatego dużą wagę przywiązuje do takich rzeczy, jak nieukierunkowywanie się przyjęciem, ułożenie ciała, czy to, by zawsze podawać do odpowiedniej nogi – opisuje współprace z Niedźwiedziem Maciej Kowalski-Haberek, obecnie gracz Polonii Warszawa, który ze szkoleniowcem Ruchu spotkał się w Górniku Polkowice.

– Początkowo wykonując ćwiczenia na treningach, brakowało nam automatyzmów. Często musieliśmy się zastanowić, jak mamy przyjąć piłkę i co z nią później zrobić. Dopiero po jakimś czasie złapaliśmy automatyzmy i wszystko zaczęło funkcjonować płynnie, co przekładało się później na naszą grę. Trener zawsze powtarzał, że w trakcie meczu nie ma czasu na myślenie, dlatego daje nam narzędzia – tego słowa często używał – żebyśmy sobie radzili w trakcie walki o punkty – w podobnym tonie wypowiada się Stępiński. 

I pewnie tak samo będzie w Ruchu, bo patrząc na rundę jesienną, w grze Niebieskich jest naprawdę sporo do poprawy i to od narzędzi jakie da beniaminkowi trener, będzie zależało, czy uda się utrzymać Ekstraklasę w Chorzowie.

Odbierz do 3755 zł na start w SuperbetOdbierz do 3755 zł na start w Superbet

Odbierz do 3755 zł na start w Superbet

  • Tydzień bez ryzyka: Cashback do 3500 zł
  • Freebet 100% od pierwszego depozytu do 200 zł
  • Freebet 35 zł tylko z naszym kodem SUPERWESZŁO
  • Freebet na aplikację 20 zł

Kod promocyjny

SUPERWESZLO

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.

Kontrola 

O ile o piłkarskie aspekty mogą przy Cichej być spokojni, to martwić mogą kompetencje miękkie Niedźwiedzia i jego chęć kontroli wszystkiego, co tylko dzieje się w klubie. Czasem aż do przesady, choć trzeba też oddać jedno – zazwyczaj robi to z troski o zespół. Jak wtedy, gdy dopasowując plan dnia, przesuwa niektóre aktywności, by zawodnicy mogli pospać o pięć minut dłużej. 

I pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby znał w tym umiar. A z tym ma problemy. Jak wtedy, gdy za zły wynik meczu obarczał pracowników biura prasowego, sugerując, że kulisy poprzedniego ligowego spotkania ukazały się w środę i przez to gracze… nie mogli odpowiednio wcześnie zamknąć etapu ostatniego starcia. 

Piłkarze nie mogli też rozmawiać z mediami już trzy dni przed meczem, bo według trenera przeszkadza im to w skupieniu się na pracy. Dlatego często dochodziło do sytuacji, w której zawodnik udzielał wywiadu w tajemnicy przed szkoleniowcem, a gdy ten dopytywał o czas i miejsce, podawał inną datę. Dla świętego spokoju.

Ale to nie jedyne aspekty, nad którymi trener chciał mieć władzę. Zdarzało się, że chciał ingerować nawet w trasę przejazdu autobusu na mecz wyjazdowy, bo wydawało mu się, że lepiej zna drogę od kierowcy.

O ile to można było uznać za niegroźne odchyły, to już dyskusje ze sztabem medycznym o tym, co dolega danemu zawodnikowi, prowadziły do konfliktów wewnątrz klubu. Trener czasem podważał diagnozy fizjoterapeutów, czym doprowadzał ich do szału.

Jak wyglądały relacje z piłkarzami? Nieco lepiej. Przynajmniej do momentu, gdy drużynie szło nieźle. Razem z radą drużyny ustala jasny regulamin funkcjonowania zespołu i potem się go trzyma. Ale reguły są znane od początku.

Problem pojawia się w momencie, gdy coś idzie nie tak. 

Kryzys

W Łodzi największe pretensje do 41-latka mają za to, że kompletnie nie potrafił sobie poradzić z kryzysem. Kiedy Widzew w rundzie wiosennej poprzedniego sezonu nagle przestał punktować, Niedźwiedź zamiast rozładować atmosferę i znaleźć wyjście z dołka, tylko dolewał oliwy do ognia. 

Kristoffer Hansen po zimowym okresie przygotowawczym wielokrotnie usłyszał, że był MVP obozu. Norweg spodziewał się, że rundę zacznie w podstawowym składzie, ale mocno się zdziwił, bo w pierwszym meczu po wznowieniu rozgrywek w ogóle nie zagrał, a w kolejnych wchodził z ławki. 

Piłkarze słyszeli deklaracje trenera, widzieli, które jego słowa mają przełożenie na życie, i wyciągali wnioski. Rozłam w zespole postępował wraz z kolejnymi meczami, kiedy mimo wielu rozmów i próśb, by coś w grze zespołu zmienić (w tej sprawie wielokrotnie u trenera był m.in. Bartłomiej Pawłowski), szkoleniowiec uparcie obstawał przy swoim.

Nerwowe ruchy 41-latek wykonywał nawet w momencie, gdy wydawało się, że sytuacja jest opanowana i można spokojnie budować zespół od nowa.

Przed startem obecnego sezonu szykował do gry w meczu z Puszczą Niepołomice Filipa Przybułka. Młodzieżowiec przez cały tydzień przed spotkaniem słyszał od trenera, że zagra od początku, a Niedźwiedź w niego wierzy. Przybułek na mecz zaprosił więc całą rodzinę, a Paweł Zieliński odstąpił mu nawet swoją pulę biletów na to spotkanie, by mógł ściągnąć jak największą liczbę bliskich. Efekt był taki, że rodzina przejechała do Łodzi na darmo, bo 20-latek w meczu nie wystąpił. 

Takie decyzje wpływały nie tylko na jednego zawodnika, ale na cały zespół. „Skoro trener mógł tak postąpić z kolegą, to samo może spotkać mnie” – myśleli piłkarze i coraz mocniej oddalali się od szkoleniowca.

Szwankowały też relacje z zawodnikami spoza Polski. Hansen to najbardziej jaskrawy przykład, ale były już trener Widzewa nie potrafił znaleźć wspólnego z języka też z Fabio Nunesem, Jordim Sanchezem czy Mattią Montinim. Każdy z nich zgłaszał problem z komunikacją i to w dosłownym znaczeniu. Niedźwiedź wymagał od nich przestrzegania taktycznych planów, ale nie potrafił im dobrze wyjaśnić tego, czego od nich oczekiwał. Dlaczego tak się działo? Tu winna jest słaba znajomość języka angielskiego, choć jak słyszymy przy Piłsudskiego, nad tym aspektem też trener mocno pracował, bo w pierwszych miesiącach do Montiniego potrafił powiedzieć tylko „up up, faster, faster”. Nic dziwnego, że Włoch nie do końca wiedział, czego wymaga od niego trener.

I to jest błąd, którego Niedźwiedź nie zdołał uszlachetnić. W Rzeszowie też stracił pracę ze względu na złe relacje z drużyną podczas słabszego momentu. Piłkarze Stali proces przemiany szkoleniowca opisywali krótko. Najpierw w szatni siedział z nimi Janusz – dumny, pewny siebie mężczyzna. Potem zmienił się w Janka, trochę zagubionego młodzieńca, by na końcu zostać Januszkiem – zagubionym dzieckiem, zupełnie nie potrafiącym zrozumieć, co dookoła niego się dzieje.

W Chorzowie na razie zagościł Janusz. A że początki zawsze miewał udane, szybko może dać Niebieskim nadzieję na lepsze dni. Jeśli dodatkowo popracuje nad umiejętnościami miękkimi, może  stać się jednym z najbardziej kompletnych trenerów w Ekstraklasie. 

Musi tylko, a właściwie aż, uszlachetnić ostatni ze swoich dużych błędów. 

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyK/Newspix/Accredito

Jest zdania, że autobus służy do przemieszczania się z punktu A do punktu B, a nie parkowania go w polu karnym. Futbol to rozrywka i oglądanie meczu ma sprawiać przyjemność, a nie stanowić ucztę dla koneserów. Powyższy pogląd w ogóle nie przeszkadza mu w regularnym śledzeniu polskiej Ekstraklasy. Tam też zdarza się, że grają pięknie. A że wolniej niż w Premier League? Dopóki nie zmieni kanału, może udawać, że o tym nie wie. Po 10 latach w Przeglądzie Sportowym zrobił sobie roczną przerwę, by na piłkę spojrzeć z dawnym zachwytem. Urlop od pisania miał być dłuższy, ale głód klepania w klawiaturę okazał się silniejszy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

9 komentarzy

Loading...