Reklama

Stal Brzeg przeżyła swój pierwszy raz. Bunkrów nie ma, ale też jest fajnie [REPORTAŻ]

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

01 listopada 2023, 14:23 • 11 min czytania 14 komentarzy

Pamiętacie jeszcze program „Mój pierwszy raz”, który był emitowany na antenie TVP 2? Prowadzący Jerzy Kryszak stawiał przed swoimi gośćmi przygotowane w tajemnicy przed nimi zadanie, którego nigdy wcześniej nie wykonywali. Akurat w Brzegu od miesiąca wiedzieli, że przyjdzie im się zmierzyć z Wartą Poznań, ale mieli okazję przeżyć swój pierwszy raz z ekstraklasowym zespołem, a my z bliska mogliśmy obserwować ten wielki historyczny moment dla tego miasta, mieszkańców i klubu.

Stal Brzeg przeżyła swój pierwszy raz. Bunkrów nie ma, ale też jest fajnie [REPORTAŻ]

Stal Brzeg istnieje od 1967 roku, ale nigdy w swojej historii nie mierzyła się z drużyną z najwyższej klasy rozgrywkowej w meczu o punkty. Drugi raz doszła do 1/16 finału Pucharu Polski, choć należy zaznaczyć, że ostatni miał miejsce w sezonie 1975/76. Obecnie drużyna z województwa opolskiego występuje w IV lidze i była jedynym przedstawicielem tych rozgrywek na tym etapie PP. W I rundzie wygrała z Unią Skierniewice 4:0.

Spotkanie z Wartą Poznań miałoby być tą wisienką na torcie. Ukoronowanie pięknej przygody. Wszyscy szykowali się na wielkie piłkarskie święto i po cichu liczyli na sensację.

Stal Brzeg – Klub, który cieszy się z małych rzeczy

Niby człowiek wiedział, ale jednak trochę się łudził

Od pierwszego wejścia na obiekt było czuć, że zaraz wydarzy się tu coś wielkiego. Osoby, które pracują w klubie była zalatane, zestresowane i z niecierpliwością czekały na moment, kiedy będzie można usiąść i emocjonować się samym spotkaniem. – Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkaliśmy. Pod względem organizacyjnym była to dla nas nowość. Codziennie coś było do zrobienia i uszykowania pod ten mecz. Nigdy nie było też takiego zainteresowania naszymi spotkaniami. Mnóstwo telefonów, sprawnie działająca przedsprzedaż biletów i rekordowa liczba zgłoszeń o akredytacje medialne. Byliśmy tym mocno zaskoczeni – podkreślał nam prezes klubu Piotr Scąber.

– Przepraszamy, że tu jest taki chaos organizacyjny, ale to dla nas nowość, gdy przyjedziecie na 1/8 finału Pucharu Polski, wtedy będzie lepiej – śmiał się spiker Stali Brzeg. Jeśli chodzi o same nastroje przedmeczowe wśród kibiców i władz klubu, to nie było one aż tak optymistyczne. Raczej słyszeliśmy, że najważniejsze będzie to, jak zaprezentuje się ich drużyna niż sam wynik końcowy.

Reklama

– To jest jednak różnica czterech klas rozgrywkowych, nie ma co, przegramy pewnie kilkoma bramkami, ale niech chłopaki pobawią się tą piłką, powalczą i dadzą nam trochę radości  – mówił nam przed spotkaniem jeden z fanów Stali. Było to trochę zaskakujące, że nikt nie liczył nawet na cokolwiek. Raczej każdy był pogodzony z losem, ale czuł wewnętrznie, że dzieje się coś historycznego i przyszedł na spektakl – najprawdopodobniej jednego aktora.

My w poszukiwaniu sensacji i pięknych historii udaliśmy się do Brzegu. Bo byłoby to coś niesamowitego, gdyby taki mały klubik wyeliminował ekstraklasowicza, a jak dobrze wiemy Puchar Polski uwielbia takie przypadki. To jest tylko jeden mecz turniejowy, w którym może się wszystko zdarzyć. A tym bardziej, gdy głowa jest pełna marzeń.

I człowiek niby wiedział, że Stal Brzeg to przegra, ale jednak trochę się łudził. Bo zazwyczaj jest tak, że te drużyny z niższych klas rozgrywkowych mają taki poziom motywacji w sobie, że zostawiają całe serducho na boisku i dają z siebie absolutnie wszystko. I los oddaje tym ekipom, tym bardziej gdy przeciwnik oleje sprawę. Warta nie olała i zostawiła Stal na brzegu z „czwórką”. I gdyby była skuteczniejsza, to wygrałaby dużo więcej.

Gdy przeszliśmy się po obiekcie Stali – swoją drogą bardzo ładny, choć kameralny, który pomieści 2 tysiące osób – to wokół były hasła, które mogły nam sugerować to, że ta drużyna wyjdzie napakowana niczym kabanos i będzie chciała roznieść renomowanego rywala. „Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”, „Stal była jest i będzie”, a do tego, co jakiś czas rozbrzmiewała z gardeł kibiców przyśpiewką na melodię „My, Pierwsza Brygada”. Nad stadionem wręcz unosił się duch wojownika.

Reklama

Szulczek rozpracował rywala, a Warta była gotowa na wojnę

A na boisku oglądaliśmy raczej Marcina Najmana, który odklepał po pierwszej straconej bramce. Co więcej, to Warta była naładowana większą energią i mentalnie przygotowana na ciężki bój. Już w 20. sekundzie Jakub Paszkowski dostał żółtą kartkę za ostre wejście w rywala. Goście po kwadransie gry mieli 2:0 i pełną kontrolę nad spotkaniem. Można było odnieść wrażenie, że ze Stali szybko zeszło ciśnienie i nie ma już chęci kontynuowania spotkania. Widoczny był brak wiary w to, że można jeszcze odwrócić losy meczu.

– Zgadzam się z tą obserwacją. Zakładaliśmy sobie, żeby ten remis jak najdłużej utrzymywać, bo on grałby na naszą korzyść z każdą upływającą minutą, a dostaliśmy szybkiego gola. Podcięło nam to skrzydła, pojawiły się czarne myśli. I z boku mogło to tak wyglądać. A na boisku nie dało się tego odczuć, nawet w pierwszej połowie mieliśmy swoje momenty, gdzie dłużej utrzymywaliśmy przy piłce i potrafiliśmy grać na połowie Warty. Na pewno możemy być z siebie dumni – podkreślał nam kapitan drużyny Michał Kuriata.

– Też miałem takie wrażenie. To wyglądało tak, jakby nasi zawodnicy grali na glinianych nogach. Spalili się psychicznie. Za szybko straciliśmy pierwszą bramkę, to był moment, gdy ciśnienie od razu zeszło z chłopaków. Sądzę, że gdyby bezbramkowy wynik utrzymywał się dłużej, rośliby z każdą minutą i odczuwaliby, że mogą coś zrobić. A tak powietrze z nich zeszło: “nie, nie damy rady”. Niekiedy tak jest, że pięściarz spala się jeszcze przed wyjściem do ringu – dodał prezes Scąber.

– To przede wszystkim ogromne wydarzenie dla całego Brzegu. Wiedzieliśmy, że nic nie musimy. Mogliśmy tylko sprawić niespodziankę. Szkoda pierwszej połowy, bo tak naprawdę sami sobie strzeliliśmy pierwsze dwie bramki. Najpierw głupi faul przy polu karnym i samobójcze trafienie, a później indywidualny błąd bramkarza. Zdarza się, mówi się trudno. W pierwszej połowie Warta nie wykreowała żadnej sytuacji z gry, zdobyła obie bramki po naszych błędach i schodziliśmy do szatni z dwubramkową stratą – zauważał Kuriata.

Broń boże, nie mamy żadnych pretensji do zawodników Stali. Grają na co dzień w IV lidze. Piłka nożna to dla nich hobby. Grają na deklaracji amatora. Większość z nich dodatkowo pracuje lub się uczy. To jest bardzo młody zespół, bo średnia wieku wyjściowej jedenastki wyniosła 23,5, a na ławce rezerwowych nie mieli żadnego zawodnika urodzonego przed 2000 rokiem.

Mieli prawo się spalić. Mogli nie wytrzymać ciśnienia. Dla większości z nich był to najważniejszy mecz w życiu. W tym zespole tylko Rafał Brusiło grał na wyższym poziomie (w przeszłości Odra Opole i Skra Częstochowa) najwyżej I liga. I tak mogą, powinni i są z siebie zadowoleni, bo zaszli i tak daleko w Pucharze Polski. A wczoraj mieli okazję sprawdzić się na tle rywala z Ekstraklasy.

– Mamy młody zespół. Dla nas to była pierwsza okazja ku temu, żeby zagrać z zespołem z Ekstraklasy w meczu o stawkę, a nie w sparingu. Dla większości z nas było to największe piłkarskie przeżycie i doświadczenie. Nikogo nie trzeba było motywować na to spotkanie – zaznaczał nam kapitan zespołu.

– Większość zawodników łączy piłkę z inną pracą lub nauką i jest na deklaracji gry amatora. W tamtym sezonie było kilku zawodników z profesjonalnymi kontraktami, ale teraz wygląda to zupełnie inaczej. To jest drużyna typowo amatorska i bardzo młoda. Liczę na to, że ta młodzież ogra się na poziomie IV ligi, później dołączy się do niej kilku doświadczonych zawodników i na wyższą ligę powinno to wystarczyć, bo myślimy o awansie – stwierdza prezes.

– Możemy być z siebie zadowoleni pod względem oprawy, kibiców i całej tej otoczki wielkiego piłkarskiego święta. To była dla nas duża rzecz. Przegraliśmy, ale wstydu nie było. To był pierwszy mecz w historii z rywalem z najwyższej klasy rozgrywkowej w starciu o punkty. Podchodzimy raczej do tego, że przegraliśmy tylko 0:4. Widzimy pozytywy. Jednak to była różnica czterech poziomów rozgrywkowych. Takie porażki zdarzają się w IV lidze, a z ekstraklasową ekipą przegrać to nie jest wstyd – dodał.

Musimy przyznać, że Warta Poznań bardzo poważnie podeszła do tego spotkania. Zawodnicy byli przygotowani na wojnę, a sztab perfekcyjnie rozpracował IV-ligową Stal Brzeg, która de facto nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tym spotkaniu. „Zieloni” dominowali na boisku, byli częściej przy piłce i dochodzili do kolejnych sytuacji strzeleckich, a z każdą kolejną upływającą minutą drugiej połowy gospodarze opadali z sił. Po prostu nie są przyzwyczajeni do takiego tempa.

– W drugiej połowie było widać różnicę jakości w tempie grania. Nie wytrzymaliśmy tego tempa i źle się to dla nas skończyło. Ale możemy być z siebie dumni, schodzimy z podniesionymi głowami. Bo różnica poziomów była ogromna, a jako drużyna pokazaliśmy się bardzo dobrze – zaznaczał Kuriata.

– Oglądaliśmy cztery ostatnie mecze Stali Brzeg. Wiedzieliśmy, że grają systemem 1-4-3-3 z jednym defensywnym pomocnikiem. Mieliśmy świadomość, w jaki sposób pressują. Znaliśmy napastnika i jego potencjał. Wiedzieliśmy, że Rafał Brusiło może grać zarówno na skrzydle, jak i bokach obrony. Do tego Sztylka, który ma dobrą lewą nogę. A z kolei Sypek i Kuriata to zawodnicy, którzy bardzo dobrze utrzymują piłkę i na tle IV ligi świetnie funkcjonują. Dobrze ich przeanalizowaliśmy. Gdy Stal zbliża się do pola karnego to gra odwróconymi skrzydłami, dużo dośrodkowań dochodzących, sprawiających problem bramkarzowi, a wystarczy tylko strącić piłkę. I kontratak, który zawieszają często na napastniku, a ten jest zadziorny i szybko biega. Dobrze odrobiliśmy zadanie domowe – podkreślał Dawid Szulczek w rozmowie z dziennikarzami.  

W Brzegu są dumni i szczęśliwi

Po końcowym gwizdku trudno było znaleźć smutną osobą na stadionie w Brzegu. Kibice byli dumni z piłkarzy, a ci chodzili z podniesionymi głowami. Cieszyli się każdą chwilą tego dnia. To jest dla nas budujące i pokazujące piłkę nożną od innej strony. Tam po prostu mają świadomość, że to może już się nigdy nie powtórzyć i czerpią garściami z tego, co zaznali. Rozpykali wcześniej trzecioligową Unię Skierniewice, a teraz osiągnęli coś, co wydawało się, że jest poza ich zasięgiem – zmierzyli się z ekstraklasowym klubem, który potraktował ich bardzo poważnie.

To ich buduje i napawa niezwykłą wręcz radością oraz dumą. Przegrali 0:4, ale nikt nie traktuje tego w kategoriach porażki. Taki mecz znaczy dla nas bardzo dużo, bo to spora promocja dla miasta, zawodników i klubu. Presji dużej nie było, bo znamy swoje miejsce pod względem sportowym. Chłopcy wyszli z takim nastawieniem, żeby wyjść i zagrać dobry mecz. Pod względem organizacyjnym było to z pewnością większe wyzwanie niż normalnie, ale myślę, że podołaliśmy i jesteśmy dumni – zaznaczał prezes Stali Brzeg.

Mimo że było to wielkie piłkarskie święto na stadionie, który pomieści dwa tysiące widzów, było ich ok. 700. Klub nie zgłosił imprezy masowej, więc maksymalnie mogło wejść 999 osób. Obiekt nie ma sztucznego oświetlenia, więc mecz musiał odbyć się za dnia. Wtorek godzina 13 to nie jest idealna pora na rozgrywanie takich spotkań. – Pod względem statystycznym było dzisiaj dużo więcej ludzi niż na meczu ligowym. To wydarzenie pokazało, że w Brzegu też ludzie są zainteresowani piłką – podkreśla prezes.

Na ligowe mecze chodzi średnio 150-200 osób. Rekordową frekwencję na spotkaniu Stali Brzeg datuje się na 2 października 2021 roku, kiedy w III lidze mierzyli się z LKS-em Goczałkowice-Zdrój, wtedy na obiekt przyszyło 999 osób, co miało związek z przejazdem Łukasza Piszczka do tego miasta. To było wielkie wydarzenie dla tej społeczności.

Stal Brzeg ma długą historię, ale bez większych sukcesów. W tym roku spadli z III ligi, do której przywykli w ostatnich latach. Grali tam nieprzerwanie od 2016 roku. Nie ma tu wielkiego parcia na piłkę nożną. Najbardziej znanym wychowankiem klubu jest Bartosz Białek, a przed nim mogli pochwalić się jedynie Marcinem Nowackim, który ma na swoim koncie jeden mecz w reprezentacji Polski i ponad 150 spotkań w Ekstraklasie.

Jakie są plany w Brzegu na dalszy rozwój? – Chcemy powalczyć o III ligę. Graliśmy w niej siedem sezonów z rzędu i spadliśmy w minionej kampanii. Z uwagi na fakt, że z II ligi spadły dwa zespoły z naszego regionu (Górnik Polkowice i Śląsk Wrocław II), to my siłą rzeczy musieliśmy ustąpić jednej miejsca, choć w tabeli zajęliśmy piąte miejsce od końca. Trudno prorokować, ale myślimy, że nas stać na szybki powrót do III ligi – zaznacza prezes. 

Budżet Stali to ok. 800 tysięcy złotych na rok. Mówimy tu nie tylko o dofinansowaniu z miasta, ale i pieniądzach od sponsorów. Działacze i zarząd funkcjonuje na zasadzie wolontariatu. – Łączy nas pasja do piłki nożnej. Stworzyła się świetna grupa ludzi, którzy chcą działać. Dzielimy się obowiązkami. Spotykamy się popołudniami w klubie i omawiamy plany działań. Nie ma u nas sekretarki w klubie i osoby, która działałaby od rana. Pracujemy tu po godzinach, za darmo, ale z miłości do piłki i Stali  – zakończył Scąber.

Z BRZEGU – ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:

Fot. Newspix/własne

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Komentarze

14 komentarzy

Loading...