Od momentu dymisji Radosława Sobolewskiego giełda nazwisk wypluwa coraz to bardziej abstrakcyjne kandydatury na nowego trenera krakowskiego klubu. Ważniejsze od nazwisk są jednak klarowne kryteria i świadomość, kogo, w sensie profilu, Biała Gwiazda w ogóle dziś potrzebuje.
Choć w opowieści o sezonie 2023/2024 Mariusz Jop będzie jedynie przecinkiem, to jak udźwignie powierzone mu zadanie w ostatnich dziesięciu dniach rundy, może okazać się absolutnie kluczowe dla losów Wisły Kraków. Przypadły mu w udziale trzy domowe mecze. W przynajmniej dwóch z nich Biała Gwiazda będzie faworytem. W rywalizacji z Górnikiem Łęczna będzie się przy tym mierzyć z potencjalnym bezpośrednim kontrkandydatem do awansu. Jeśli wszystko pójdzie po myśli Wisły, nowego trenera będzie wprowadzać do zespołu jako ćwierćfinalistka Pucharu Polski, zajmując po jesieni drugie miejsce w tabeli (to najbardziej optymistyczny z możliwych wariantów). Jeśli wszystko pójdzie źle, przezimuje na dziesiątym miejscu, tracąc dwanaście punktów do strefy awansu. Nowego trenera będzie już wtedy można zatrudniać na dobrą sprawę z myślą o kolejnym sezonie. Mimo że to tylko dwie kolejki ligowe+mecz pucharowy, rozstrzał między najlepszym i najgorszym możliwym scenariuszem jest wręcz kolosalny. Wiele wskazuje na to, że właśnie teraz rozgrywa się kluczowy moment sezonu.
Niewykluczone zresztą, że rok temu też tak było. Tomy napisano już o tym, jak zawalił jesień Jerzy Brzęczek, a końcówkę wiosny Radosław Sobolewski. Tymczasem wystarczyłoby, żeby mecze, rozgrywane już w oczekiwaniu na zimowe transfery przygotowania i zmiany właścicielskie, potoczyły się dla Wisły choć minimalnie lepiej, a dziś mogłaby grać w Ekstraklasie. Na zamknięcie zeszłorocznej jesieni krakowianie odpadli z Motorem Lublin z Pucharu Polski, przegrali u siebie z wtedy bardzo przeciętnym Górnikiem Łęczna i zremisowali z przyszłym spadkowiczem Sandecją Nowy Sącz. Lekką ręką stracone pięć punktów, o których w ostatecznym rozrachunku nikt nie debatował. A do bezpośredniego awansu zabrakło Wiśle ledwie dwóch.
DOŚWIADCZONY TYMCZASOWY
W tej sytuacji dość ryzykowne jest stawianie na trenera tymczasowego, bo rodzi to ryzyko, że w zespole nastąpi choćby minimalne rozprężenie. Bezkrólewie, które zatrudnienie docelowego następcy błyskawicznie by zakończyło. Niekoniecznie chodzi nawet o efekt nowej miotły, ten przecież prawdopodobnie nie istnieje. Ale sprawiłoby, że zawodnicy musieliby cały czas być pod prądem, chcąc się zaprezentować nowemu szefowi, zamiast podświadomie myśleć o dotrwaniu do końca rundy i czekaniu na to, co się wydarzy w zimie. W ostatnich dziesięciu latach można było już przyzwyczaić się do istnienia instytucji trenera tymczasowego w Wiśle. Po trzech meczach Jopa liczba spotkań, w których na ławce trenerskiej Białej Gwiazdy panował wakat, wzrośnie do piętnastu. To już wynik, w którego granicach kręcili się niektórzy trenerzy docelowi. Joan Carrillo miał na liczniku szesnaście spotkań, Peter Hyballa osiemnaście, Tadeusz Pawłowski ledwie trzy. Bilans, co nie zaskakuje, nie jest korzystny. Na razie to trzy wygrane, trzy remisy i sześć porażek. Średnia punktów trenerów tymczasowych w ostatniej dekadzie to jeden na mecz. Z docelowych trenerów Wisły w tym okresie jedynie Pawłowski miał gorszą. Wariant na dotrwanie do zimy może więc okazać się bardzo kosztowny.
Jednocześnie jednak Jarosławowi Królewskiemu trudno odmówić racji, by aż tak mocno nie spieszyć się z wyborem. Zamknięcie rundy jesiennej sprawi, że przepisy pozwolą wrócić na rynek kilku trenerom zwolnionym już w tym sezonie. Zakończenie rundy w Ekstraklasie i w I lidze może też sprawić, że na rynku pojawią się przetasowania. Ktoś nieoczywisty, a ciekawy, może nagle stać się dostępny. Ktoś, kto dziś nie jest wielce zainteresowany, bo liczy na inne opcje, może się zorientować, że przeszarżował i wróci do stołu. Jakiejkolwiek wagi by nie nadawać trzem najbliższym meczom, mimo wszystko lepsze dla losów Wisły jest po prostu wybranie wreszcie odpowiedniego kandydata. Nawet jeśli trochę później.
Wielu różnych prezesów i właścicieli dokonywało w ostatnich latach wyborów trenera dla tego klubu, ale praktycznie każdy mniej lub bardziej spektakularnie pudłował. Co łączy zdecydowaną większość tych rekrutacji, to albo brak zważania na rzeczywiste dokonania trenerskie danego kandydata, a przywiązywanie się bardziej do tego, jaką jest osobą, albo próba zrobienia czegoś nieoczywistego, innowacyjnego, na co jeszcze nikt inny nie wpadł. Mało kto, żeby nie powiedzieć nikt, nie próbował po prostu minimalizować ryzyka.
RYZYKOWNE WYBORY
Z Macieja Stolarczyka właściwie to Wisła ponownie uczyniła trenera, bo gdy trafiał do Krakowa, był od lat odnoszącym całkiem niezłe wyniki dyrektorem sportowym. Kiko Ramirez, Adrian Gula, Joan Carrillo i Peter Hyballa stanowili próby zaadaptowania na polski rynek trenerów, którzy nigdy nie pracowali w Polsce. Kazimierz Moskal, Tomasz Kulawik, czy Adam Nawałka to w Wiśle stawiali pierwsze trenerskie kroki. Brano pod uwagę ich „wiślackość” i to, jak zapamiętano ich w roli piłkarzy. Podobnie było też z Sobolewskim, który wprawdzie prowadził wcześniej Wisłę Płock, ale przecież nie ze względu na to, jak sobie tam radził, uznano w Krakowie, że to odpowiedni kandydat. Artur Skowronek był z kolei próbą pokazania, że mylili się wszyscy ci, którzy przez pięć lat nie zatrudniali go w Ekstraklasie, mimo momentami niezłych wyników w I lidze. Odkąd spróbowała Wisła, też nikt inny nie dał mu pracy w najwyższej lidze. Ostatniego zupełnie zwyczajnego trenera z karuzeli Wisła zatrudniła jeszcze za czasów Bogusława Cupiała, gdy Tadeusza Pawłowskiego zastąpiła Dariuszem Wdowczykiem. Działo się to już ponad siedem i pół roku temu. Co ciekawe, żaden trener Wisły, który pracował po nim w Ekstraklasie, nie miał równie dobrej średniej punktów. Minimalnie przebił ją dopiero Sobolewski, tyle że już w I lidze.
Wydaje się więc, że najgorszym, co Wisła mogłaby w tej sytuacji zrobić, byłoby ponowne wyciągnięcie królika z kapelusza. Niby obiecującego trenera, który jednak sukcesy osiągał w zupełnie innym środowisku i przy nieporównywalnie mniejszej presji. Albo w innej lidze. Albo w innym kraju. Albo grając zupełnie niepasujący do kadry Wisły futbol. Nawet jeśli Jop wykona zadanie doskonale, prawdopodobnie nie wszyscy w lidze zagrają na korzyść Wisły i może się zdarzyć, że wygrywając dwa mecze, krakowianie i tak przezimują poza strefą barażową, z pięciopunktową stratą do bezpośredniego awansu. Inaczej mówiąc: nie będzie czasu na uczenie się, że trener Motoru to Portugalczyk, ale dobrze mówi po Polsku, Nieciecza to Słonie, a Odra Opole ma dobre stałe fragmenty gry. Gwarancji, że będzie dobrze, nie daje nikt. Ale można próbować zmniejszać czynniki ryzyka.
Takim czynnikiem ryzyka jest na przykład nieobecność w zawodzie od czterech i pół roku. W przestrzeni medialnej dyskutowane jest w ostatnich dniach nazwisko Adama Nawałki i pomijając nawet to, czy były selekcjoner w ogóle mógłby sobie to wyobrazić, ważniejsze jest pytanie, czy Wisła w ogóle powinna o to zabiegać. Odcinając już wszystkie względy finansowe, czy dotyczące innych wymagań Nawałki: ktoś, kto cztery i pół roku był poza futbolem, jego ostatni w nim epizod był bardzo nieudany i kto na dłużej w jednym klubie nie pracował od dziesięciu lat, w ogóle może być atrakcyjnym kandydatem, nawet jeśli zasadniczo jest (był?) dobrym trenerem? Z tego samego powodu zatrudnianie kandydata z hiszpańskiego rynku dzięki znajomościom Kiko Ramireza też byłoby zbyt dużym ryzykiem.
MEDIALNI FAWORYCI
Inne często padające w przestrzeni medialnej nazwiska to Janusz Niedźwiedź i Marcin Brosz (z szacunku dla czytelników kandydatur Marka Papszuna i Macieja Skorży nie będę omawiał). Tutaj też można mieć uzasadnione pytania na temat ich realności. Niedźwiedź do końca rundy nie mógł być rozpatrywany jako kandydat do pracy w Ekstraklasie, ale już może. I na podstawie tego, jak wyglądał jego Widzew w pierwszym sezonie po awansie oraz tego, że w ogóle ten Widzew do ligi wprowadził, raczej ma prawo liczyć, że prędzej niż później zadzwoni telefon z najwyższej ligi. Na razie doszło w Ekstraklasie tylko do czterech zmian trenerskich. To wynik zdecydowanie poniżej średniej. Wczesną wiosną, a być może już po jesieni, otworzą się posady w przynajmniej kilku miejscach. I do klubów ze środka oraz dołu tabeli na pewno będzie przymierzany. Brosz już teraz był, a skoro w Ruchu zdecydowano się na Jana Wosia, to znaczy, że były selekcjoner kadry U-19 też nie zamierza przyjmować pierwszej z brzegu propozycji z Ekstraklasy. Pewnie trafiając na odpowiedni moment i roztaczając odpowiednią wizję, Wisła nie byłaby u nich kompletnie bez szans, ale na pewno nie byłaby też klubem pierwszego wyboru, jedyną realną opcją powrotu na ławkę w najbliższym czasie.
Pomijając jednak ten aspekt, są w ich trenerskiej charakterystyce elementy, które także z perspektywy Wisły każą uważać. Wprawdzie jeden i drugi pracowali już z sukcesami z Hiszpanami, Brosz w Piaście Gliwice był nawet jednym z pionierów odważniejszego ściągania ich do Polski. Wprawdzie jeden i drugi mają w dorobku pracę w klubach porównywalnego formatu do Wisły, z wielkimi tradycjami, rzeszami kibiców, wspomnieniami dawnej chwały i oczekiwaniami nieprzystającymi do rzeczywistości. Skoro Niedźwiedź dał radę w Widzewie, a Brosz w Górniku Zabrze, to znaczy, że mają pod tym względem dużą przewagę nad trenerami, którzy nigdy tego typu klubów nie prowadzili.
Jednocześnie jednak obaj są trenerami stawiającymi raczej na wysoki pressing i szybką grę po przechwycie. Nie przez przypadek ich drużyny lepiej radziły sobie w roli beniaminków, gdy mogły wykorzystywać fazy przejściowe, niż gdy musiały w roli faworyta mozolnie kruszyć okopy obronne rywali. Brosz awansował do Ekstraklasy dwa razy, ale nie sposób nie zauważyć, że był o naprawdę drobny krok od przegrania z Górnikiem walki o powrót. Z kolei Widzew Niedźwiedzia wiosną w I lidze męczył się niemiłosiernie i też awansował w sposób daleki od przekonujących. Wydaje się, że obaj byliby dla Wisły naprawdę ciekawymi opcjami z myślą o grze w Ekstraklasie, ale wcale niekoniecznie z myślą o wywalczeniu awansu wiosną. Na to pytanie Wisła notabene też musi sobie odpowiedzieć: czy szuka kogoś, kto życzeniowo będzie pracował przez lata, czy kogoś, kto zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu za pół roku.
Żeby na chwilę odejść od medialnej giełdy, a rozejrzeć się po w miarę realnych i dostępnych opcjach, można przyjąć kilka szczebli filtrów. Jeśli brać pod uwagę Polaków, którzy nie mają pracy, w ostatnich latach pracowali w I lidze i nie byli dotąd trenerami Wisły, pojawi się dziewiętnaście nazwisk. Zdecydowaną większość trzeba już na wstępie odsiać jako zupełnie irracjonalne. Grzegorza Mokrego, Mirosława Smyły, czy Dariusza Kubickiego nikt nie będzie rozpatrywał w kontekście objęcia Wisły. Jeśli skupić się na doświadczeniu w osiąganiu celu, który Wisła próbuje osiągnąć, czyli awansie do Ekstraklasy, okaże się, że zdecydowana większość jest aktualnie zatrudniona: Tomasz Tułacz w Puszczy Niepołomice, Wojciech Łobodziński w Arce Gdynia, Dariusz Banasik w GKS-ie Tychy, Mariusz Lewandowski w Niecieczy, Kamil Kiereś w Stali Mielec, Dariusz Marzec w Podbeskidziu Bielsko-Biała i Krzysztof Brede w Chojniczance. Zostają Jarosław Skrobacz, Kazimierz Moskal, Leszek Ojrzyński, Piotr Tworek i Marek Papszun, którego z oczywistych względów od razu trzeba skreślić.
Gdyby natomiast uznać, że samo uzyskanie awansu w ostatnich pięciu latach nie musi być warunkiem sin e qua non, ale liczy się spore doświadczenie w I lidze i w dużych klubach – na potrzeby tego tekstu definiowane jako takie, które przynajmniej raz były mistrzem Polski – filtr wyplułby jeszcze nazwiska Ivana Djurdjevicia, Ryszarda Tarasiewicza, czy Tomasza Kafarskiego. Tarasiewicza w mediach wprawdzie przymierza się do Wisły, ale ostatnie niepowodzenia w Tychach i w Gdyni kazałyby racjonalnie skreślić tę kandydaturę. Nie ma powodu, by sądzić, że to ktoś, kogo Wisła dziś potrzebuje. Trochę podobnie jak z Dominikiem Nowakiem: awans z Miedzią i doświadczenie I-ligowe przemawiają za nim, lecz pobyty w Tychach i Kielcach, czyli te najświeższe, przeciwko niemu.
PIĘCIU Z OGÓLNYMI KRYTERIAMI
Wszystkie kryteria: dostępność, awans do Ekstraklasy w ostatnich pięciu latach i praca w klubie, który był niegdyś mistrzem Polski, spełnia raptem pięciu trenerów: Skrobacz, Moskal, Niedźwiedź, Ojrzyński i Tworek. To moment, w którym trzeba już zająć się analizą indywidualną każdego z nich i przeprowadzić selekcję negatywną. Zaczynając od najprostszych skreśleń: Tworek i Skrobacz nie pasują, bo osiągnęli sukces z zupełnie innymi zespołami i zupełnie innym sposobem niż ten, który jest potrzebny w Wiśle. Warta ani przez moment nie była traktowana jak kandydat do awansu, w Ekstraklasie nazywało się ją „swojską bandą”. Potrafił zrobić kolektyw z ludzi skreślonych gdzie indziej i zbudować rodzinną atmosferę w szatni. Nie ciążyła na nim presja. To zupełnie inna dyscyplina sportu niż praca w Wiśle. Bliższa jej specyfice była już praca w Śląsku Wrocław, gdzie Tworek kompletnie poległ.
Skrobacz nie pasuje z analogicznych powodów. Zbudował silny w I lidze zespół Ruchu w podobnych okolicznościach i oparty na podobnych wartościach jak Warta. Jego dwie przewagi nad Tworkiem to fakt, że w Ruchu jest spora, zaangażowana społeczność kibicowska, mająca wielkie oczekiwania oraz to, że zrobił to naprawdę niedawno. Ale to wszystko. Wydaje się to świetny kandydat na trenera dla klubów, które chcą atakować czołowe miejsca z drugiego szeregu, coś w stylu tegorocznej Odry Opole. Ale nie dla klarownego faworyta do awansu. Takim był w Miedzi Legnica i nie dał rady. Ojrzyński awansował wprawdzie z Koroną, ale trudno go uznać za trenera zaprawionego w I lidze. W ciągu minionych trzynastu lat spędził w niej raptem pół roku. Jego futbol zdecydowanie bardziej pasuje do zespołów, które bronią się przed spadkiem, niż tych, które próbują awansować. W Koronie, mimo sukcesu, to się potwierdziło, bo runda z Ojrzyńskim była w jej wykonaniu daleka od udanych.
WIŚLACKA PRZESZŁOŚĆ JAKO WADA MOSKALA
Zostaje Moskal, na którego wielu kibiców reaguje ostrożnie, bo byłoby to ich zdaniem powielenie schematu z legendą Wisły wstawioną na stanowisko trenera. Warto jednak zwrócić uwagę, że nawet gdyby zapomnieć o jego piłkarskiej przyszłości i potraktować po prostu jako byłego trenera ŁKS-u, 56-latek jako jeden z nielicznych wypełnia praktycznie wszystkie ogólne pola potrzebne dziś trenerowi Wisły: dwa razy w ostatnich pięciu latach wywalczył awans do Ekstraklasy, ma w dorobku 180 meczów poprowadzonych na szczeblu I ligi, więc doskonale zna specyfikę tych rozgrywek, pracował w dużych klubach, jak Pogoń, ŁKS i sama Wisła, potrafił pracować z Hiszpanami – Dani Ramirez czy Pirulo to u niego mieli najlepsze momenty w Polsce, znacznie bardziej niż Sobolewski, ale też Brosz czy Niedźwiedź pasuje stylem gry do zespołów, które mają budować ataki pozycyjne, utrzymywać się przy piłce, cierpliwie dominować. To, że jest legendą Wisły, jest jego jedyną… wadą. Tak, wadą, bo może sprawiać, że część osób wciąż będzie na niego patrzeć nie jak na trenera, który prowadził siedem klubów, lecz jak na „Kazia”, który ma Wisłę w sercu. A to akurat w tej kwestii najmniej ważne.
W tym miejscu warto wrócić do pytania, czy Wisła szuka kogoś, kto zwiększy szanse na awans w tym sezonie, czy kogoś, kto także w razie powodzenia misji zostanie na dłużej. Bo tak naprawdę to, obok kwestii faktycznego zainteresowania ofertą Wisły, jest potencjalnie największą różnicą między głównymi kandydatami. Za zatrudnieniem każdego z trójki Niedźwiedź, Brosz czy Moskal da się znaleźć pewnie równie dużo argumentów. Tyle że dwaj pierwsi pokazywali już, że po awansie potrafią zrobić krok do przodu i radzić sobie również w najwyższej lidze – Brosz dwóch beniaminków wprowadził do pucharów – a trzeci po awansie wpada zwykle w gigantyczne tarapaty. Brosza i Niedźwiedzia można więc próbować przekonywać do obsadzenia roli szefów długofalowych projektów. Moskala zaś zatrudnić jako specyficzny rodzaj strażaka: zwykle określani tak trenerzy mają utrzymać zespół w lidze, a on miałby z nim „doraźnie” awansować. Najważniejsze jednak, by Wisła dokładnie wiedziała, czego chce i kogo właściwie szuka, a dopiero potem bawiła się w giełdę nazwisk. I wydaje się, że akurat o to, że decyzja zostanie podjęta na podstawie racjonalnych kryteriów, można w przypadku pierwszej trenerskiej rekrutacji w karierze Jarosława Królewskiego być w miarę spokojnym.