Afimico Pululu, napastnik Jagiellonii (sześć goli), ma naprawdę ciekawy życiorys. Wychowywał się w FC Basel, zagrał 90 minut w ćwierćfinale Ligi Europy, zamienił drugą ligę szwajcarską na pierwszą Bundesligę, odrzucił powołanie do reprezentacji Angoli, w której się urodził. Ukształtowały go jeszcze trzy inne kraje: Demokratyczna Republika Konga, Szwajcaria i Francja. Jego kumplem z podwórka był Aurelien Nguiamba, z którym nigdy nie dzielił szatni, dopóki… nie trafił do Białegostoku. Twierdzi, że Ekstraklasa to bardzo fizyczna liga, a Adrian Siemieniec liczy na jego instynkt. Afimico Pululu opowiada w wywiadzie o swojej bogatej karierze. Zapraszamy.
Jak wchodzi się w buty króla strzelców? Łatwo, bo zespół ma już wypracowane działające schematy czy może trudno, bo jest zależny od swojego najlepszego napastnika, którego już nie ma?
Zacznijmy od tego, że Marc Gual odwalił kawał dobrej roboty. Nie każdy może być królem strzelców. Oczywiście wiedziałem o tym fakcie, gdy podejmowałem decyzję o przyjściu do Jagiellonii. Ale czy to było dla mnie ważne? Raczej nie. Nie myślę o jego dorobku, żeby nie robić sobie niepotrzebnej presji. Myślałem raczej w tych pierwszych tygodniach: OK, chcieli cię, graj swoją piłkę, wszystko przyjdzie.
Mógłbym się zablokować, gdybym myślał non stop, że skoro przyszedłem za króla strzelców, to klub oczekuje ode mnie nie wiadomo jak dużo bramek. Gual to Gual, a ja to ja. Piszę swoją historię. Zobaczymy, jak będzie ona wyglądać.
Kto ma większe szanse na powtórzenie wyniku Guala: ty czy Bartłomiej Wdowik?
Hmm. Bartek ma bardzo dobrą lewą nogę, jakieś szanse mamy. Ja jestem raczej typem piłkarza, który cieszy się z drużynowych sukcesów. Mistrzostwo, puchar… To byłoby coś.
Grałeś kiedyś z kimś, kto miał lepszą lewą nogę?
Lepszą? Nie wiem. Ale grałem z piłkarzami, którzy mieli tak samo dobrą.
Wymienisz?
Edon Zhegrova. Gra teraz w Lille, przecięliśmy się w Basel. Branimir Hrgota, kapitan Greuther Fürth. Dwóch lewych obrońców z czasów Basel: Blas Riveros czy Omar Alderete, ten drugi gra dziś w Getafe.
A grałeś w drużynie, w której obrońca byłby tak skuteczny?
Oczywiście. Tym obrońcą był… Damian Michalski! Niesamowity gość w polu karnym! Strzelał głową jak na zawołanie, miał kilka trafień na swoim koncie. Jak na obrońcę, naprawdę top.
Kumplowaliście się?
Początkowo nie mieliśmy zbyt dobrych relacji, bo na treningach mocno się ścieraliśmy. Jestem raczej fizycznym piłkarzem, więc trochę zaleźliśmy sobie za skórę. Z czasem zaczęło być lepiej. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, często gadaliśmy o Polsce. Przekonywał mnie, że Jagiellonia to naprawdę interesujący kierunek i powinienem spróbować, bo będę mógł tu pokazać, co mam najlepsze. Mówił też dobrze o Polsce jako kraju.
I co? Nie kłamał?
Nie, nie! Jesteśmy w ciągłym kontakcie. Piszemy ze sobą zwykle po bramkach. Życzymy sobie wszystkiego najlepszego.
Jakie masz zdanie o polskiej lidze po tych kilku miesiącach?
Powiedziałbym, że to ciężka liga. Mam na myśli fizyczność. Wiele pojedynków, starć i wielu silnych chłopów. Mam wrażenie, że tu każdy obrońca ma od 190 centymetrów w górę. Ja przy moich 175 czuję, że trochę mi brakuje! Nie jest lekko. Bardzo fizyczna liga. Dobrzy piłkarze i drużyny. Można wymieniać: Raków, Legia, Lech. Mam dobre odczucia, że tu przyszedłem.
Odniosłem wrażenie, że raczej dobrze czujesz się w pojedynkach.
Raczej tak. Postrzegam siebie jako fizycznego piłkarza. Lubię wchodzić w pojedynki, walczyć i generalnie wszystko, co związane z fizycznością.
Nie zaskoczyło cię, jak łatwa to liga? Za tobą trudne 1,5 roku w Niemczech. Niewiele grałeś w Greuther Fürth. Wchodzisz i z marszu pakujesz kilka bramek.
Ale to nie znaczy, że liga jest lekka! Musiałem się do tej niej przyzwyczaić i naprawdę wiele zrobić, żeby móc stanowić różnicę w Ekstraklasie. Dzięki Bogu, przyszło to bardzo szybko. Mam frajdę z grania. Daje z siebie co najlepsze na placu, próbuję pomóc drużynie, jak potrafię. Ale nie powiem, że jest łatwo. Gdy masz dobre dni, to wszystko ci się układa, ale mogą przyjść też cięższe, trzeba ciągle walczyć i walczyć. Mam przekonanie o własnej wartości. Nigdy nie wątpiłem w swoją jakość. Jestem dobrym piłkarzem.
W Jagiellonii grasz głównie na szpicy, ale w przeszłości zdarzało ci się grać na skrzydle. Jak wolisz?
Na dziewiątce. To moja ulubiona pozycja. Trener Siemieniec ma na mnie klarowny pomysł: widzi mnie jako napastnika od pierwszych dni jak tutaj przyszedłem. Powiedział mi, że u niego będę grał tylko na szpicy. Cieszę się z tego powodu. Daje mi też wolność. Mówi, że nie muszę stać cały czas na pozycji numer dziewięć, mogę poruszać się po boisku, schodzić na skrzydła, przechwytywać piłkę na trzydziestym metrze. „Zdaj się na swój instynkt”, instruuje mnie.
Iloma językami operujesz?
Czterema.
Rozmawiamy po niemiecku.
Do tego francuski, angielski i lingala.
Lingala, czyli język używany w Demokratycznej Republice Konga.
Nauczyłem się go w domu. Mieszkaliśmy wtedy w Angoli, tam się urodziłem, więc wokół mnie było dużo portugalskiego. Ale rodzice mówili do mnie w lingala, taką podjęli decyzję. Rodzice przenieśli się do Angoli właśnie z Kongo, a gdy miałem półtora roku, wyjechaliśmy do Francji z rodzicami i starszą o cztery lata siostrą. Potem na świat przyszedł jeszcze mój młodszy brat i dwie młodsze siostry. Wychowywaliśmy się w piątkę. Mam w sobie połowę Kongijczyka, połowę Angolczyka, ale…
Czujesz się Francuzem?
Tak. Najbliżej mi do tego kraju, choć nie mam go we krwi. Rodzice przenieśli się do Europy, żeby zapewnić nam lepsze życie. Dokonali dobrego wyboru. Francja dała o wiele więcej możliwości niż Angola czy wcześniej Kongo, w którym zresztą jeszcze nigdy nie byłem, ale wizyta w kraju, z którego mam korzenie, mocno siedzi mi w głowie. Dobrze jest wiedzieć, skąd pochodzisz. Możesz porównać, jak inne masz życie od tego, które mógłbyś wieść.
Wracając do rodziców: mama pracowała jako sprzątaczka, tata pracował w logistyce. Po paru latach wrócił do Afryki. Ma swoje sprawy w Kongo. Ja sam wyjechałem szybko do Bazylei. Początkowo dojeżdżałem na treningi FC Basel, ale gdy miałem trzynaście lat, przeniosłem się do internatu.
Tam nauczyłeś się niemieckiego.
Musiałem przejść intensywny kurs, by zaliczać szkołę po niemiecku.
Zanim wyprowadziłeś się z francuskiej Miluzy, kopałeś na podwórku z jednym z najlepszych swoich kumpli, czyli… Aurelienem Nguiambą.
Tak! Nigdy wtedy byśmy nie pomyśleli, że będziemy grać wspólnie w jednej drużynie zagranicą. Ale to się wydarzyło. To naprawdę niesamowite. Aurelien bardzo pomógł mi wejść do zespołu Jagiellonii. Poznaliśmy się, gdy mieliśmy jakieś dziewięć lat. Choć jesteśmy kolegami z podwórka, to nawet we Francji nie graliśmy w jednej drużynie. Zawsze rywalizowaliśmy ze sobą o koronę króla strzelców. Wyróżnialiśmy się w regionie. Aurelien grał wtedy jeszcze jako dziesiątka albo napastnik. Był całkiem niezły. Ale niestety to ja zawsze wygrywałem!
Świat jest mały.
Oj bardzo, bardzo mały!
Masz związek z kilkoma krajami, ale najbliżej ci było do reprezentacji Angoli.
Tak. Dostałem powołanie.
I je odrzuciłeś.
Tamten moment… To jeszcze nie był czas na tak poważne decyzje. Długo myślałem nad tą nominacją. Oczywiście, to w Angoli się urodziłem, mam z tym krajem oczywiste połączenie. Nie czułem jednak wtedy: „OK, powinieneś nałożyć akurat tę koszulkę reprezentacyjną”.
Skąd te wątpliwości?
Choćby z prostego powodu: w Angoli mówi się po portugalsku, a ja akurat tego języka nie znam. Takie drobne rzeczy pokazywały mi, że nie byłbym do końca częścią tej grupy. Takie decyzje są naprawdę ciężkie, przecież później nie możesz zmienić swojej reprezentacji narodowej. Powiedziałem: „nie”. Chciałem zobaczyć, co pokaże przyszłość. Kiedy będę się czuł na siłach, może powiem „tak”.
W piłce generalnie za młodzi ludzie podejmować muszą za trudne decyzje.
Tak, wszystko dzieje się bardzo szybko. W momencie możesz iść w górę albo w dół, gdy podejmiesz złą decyzję. Kiedy jesteś młody, musisz dopasować się do sytuacji, a nie wiesz jaka będzie przyszłość.
Tobie też zdarzały się decyzje, których żałujesz?
Mogę powiedzieć, że nie popełniam błędów, ale na koniec dnia jestem tylko człowiekiem i też wielu rzeczy żałuję. Ogólnie uważam jednak, że nie warto rozpamiętywać. Jeśli coś ci nie wyszło, to może po prostu Bóg tak chciał? Nie musisz ciągle o tym myśleć. Lepiej iść do przodu, tam patrzeć. A nie zadręczać się, że „gdybym poszedł wtedy w inną stronę, to wszystko byłoby dziś lepiej”.
Zastanawiam się nad twoimi wyborami. Przeszedłeś z FC Basel do Greuther Fürth, które grało wtedy w Bundeslidze. Z jednej strony: każdy chce grać na takim poziomie. Z drugim: przeszedłeś tam po rundzie, w którym twój klub wygrał tylko jeden mecz, wiadomo było, że raczej spadnie.
Ale to nie była dla mnie jakaś trudna decyzja, bo kto by się zastanawiał nad zamienieniem drugiej ligi szwajcarskiej na pierwszą Bundesligę?
Na ostatnie miesiące w Basel trafiłeś do zespołu rezerw. Opowiedzmy całość historii.
W FC Basel spędziłem łącznie dziesięć lat. Przeszedłem przez wszystkie drużyny młodzieżowe, od U-12 do pierwszego zespołu. Czy byłem dużym talentem? Nie wiem, ale zawsze uważano, że spośród setki piłkarzy to akurat ja mogę trafić do dorosłego zespołu. Miałem otwartą drogę.
Generalnie: dużo szans dostałeś.
Ponad 80 meczów w pierwszym zespole. Myślę, że to całkiem sporo. Poznałem, czym są puchary czy kwalifikacje do Ligi Mistrzów. Zagrałem 90 minut w ćwierćfinale Ligi Europy z Szachtarem. Dopiero na takim poziomie poznajesz, czym jest prawdziwa presja w piłce i jakie ma rozmiary. To coś zupełnie innego niż mecz ligowy. Wszyscy wiedzą, że szwajcarska piłka nie stoi na najwyższym poziomie, ale jednak zainteresowanie było wtedy wielkie. Bardzo mi to pomogło na przyszłość.
Sama akademia FC Basel uchodzi u nas za wzór do naśladowania.
I słusznie. Zobacz, że w każdym roczniku masz tam czterech czy pięciu gości z talentem na duże granie. Wielu wychowanków gra dziś w topowych ligach. Manuel Akanji wygrał w zeszłym roku Ligę Mistrzów. Są: Sommer, Rakitić, Shaqiri, Xhaka. Można wymieniać. Akademia świetnie produkuje piłkarzy.
Wszystko było dobrze, miałem tylko mały problem w swoich ostatnich miesiącach w Bazylei. Został mi rok do końca kontraktu. W klubie nie chcieli, żebym odszedł gdzieś za darmo. Dostałem jakieś oferty, ale nie byłem nimi zainteresowany. Mówiłem: chcę zostać tutaj, wypełnić kontrakt, potem odejść. Odrzucałem propozycje. Oni na to: jak zostaniesz, to nie będziemy uwzględniać cię w kadrze meczowej. Wyszło jak wyszło. Niestety, musiałem trenować i grać z drugą drużyną…
I tu wracamy do Greuther Fürth, które wygrało jeden mecz i leciało do drugiej ligi.
W piłce nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Jesteś ostatni, ale może nagle zaczniesz wygrywać? Zwyciężysz w pięciu meczach i doskoczysz do reszty? Nawet, gdy ci nie wyjdzie, a nam nie wyszło, to dobre doświadczenie. Jak mówiłem, nie każdy przeskakuje z rezerw w lidze szwajcarskiej do Bundesligi. Zagrałem tam osiem meczów.
Najdłużej, 21 minut, przeciwko Bayernowi z Robertem Lewandowskim.
Marzenie każdego młodego piłkarza. Kiedy jesteś wtedy na boisku, rozkoszujesz się grą. Nigdy tego nie zapomnę.
Bardziej niż Lewego cenisz podobno Erlinga Haalanda.
Bo jest chyba ze trzy razy szybszy! I podobnie jak ja operuje lewą nogą, dzięki czemu bardziej go podpatruję niż Lewandowskiego.
Gdy już Greuther Fürth spadło, wydawało się, że to oznacza dla ciebie więcej szans. Dlaczego było inaczej?
Zacząłem sezon z kontuzją. Po powrocie od razu wpisałem się na listę strzelców. Myślałem: teraz będzie mój czas. Ale poważna szansa nie przychodziła. Dlaczego? Nie wiem. Trener mówił: dobrze pracujesz, zasłużyłeś na granie, wkrótce na ciebie postawię. Tak mówił, a potem nie stawiał. Widocznie nie pasowałem do koncepcji, nie wiem. Przyszedł następny trener, który powiedział jasno: nie jesteś typem napastnika, na którego chciałbym stawiać, nie pasujesz do stylu, jaki chce preferować.
Tak lepiej?
Oczywiście. Zaakceptowałem to. Zawsze lepiej, gdy ktoś mówi ci wprost. Na pewno lepiej niż jak ktoś cię chwali, a potem musisz zadowolić się tym, że dostajesz pięć czy dziesięć minut… OK, nie ma problemu. Trudny czas. Ale musiałem myśleć o sobie i trenować dla samego siebie.
Co robisz w wolnym czasie?
Śpię i jem! Serio: jestem strasznym nudziarzem. Siedzę głównie w domu, nie robię nic szczególnego. Oglądam Netflix, gram na konsoli, dzwonię do bliskich. Jeśli już wychodzę, to żeby zjeść z Aurelienem, Bartkiem czy Miłoszem. Ale niezbyt często.
Bycie nudziarzem pomaga w piłce?
Nie wiem, może? Jestem bardzo spokojnym gościem, ale kiedy wychodzę na boisko, widzicie zupełnie innego Afiego. Ten piłkarski jest chyba ciekawszy. Nie jest już nudny. Leci na pełnym gazie i jest głodny bramek.
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:
- Hansen: Frustrowałem się w Widzewie. Wiedziałem, że dobre dni przyjdą [WYWIAD]
- O trenerze, który chce zmieniać życia. Jak Siemieniec podniósł Jagę?
- Miał być najlepszym obrońcą w Madrycie. Dziś jest najlepszy w Ekstraklasie – Adrian Dieguez
Fot. FotoPyK