Doświadczenia zbierał na czterech kontynentach. Był dyrektorem sportowym Paris Saint-Germain i szefem szkolenia w Barcelonie. Jako asystent Louisa Van Gaala zdobywał brązowy medal mundialu. Pracował też jednak na Antypodach, Karaibach i w Afryce. Piłkarska sława przełomu wieków widziała futbol ze wszystkich możliwych perspektyw. Od lipca wykorzystuje te doświadczenia w lidze tureckiej. Z efektami na tyle dobrymi, że niektórzy zaczynają nieśmiało przymierzać go do Ajaksu.
Na radosnych filmikach w mediach społecznościowych radośnie tańczy z Yusufem Sarim po jego kolejnym udanym występie. Odbudowuje formę Mario Balotellego, który na murawie gra z M’Bayem Niangiem w kamień-papier-nożyce o to, kto będzie strzelał karnego. W holenderskich programach telewizyjnych zaczynają nieśmiało dyskutować, że mógłby być ciekawą opcją dla Ajaksu. Tak uważa Mike Snoei, były holenderski piłkarz, a obecnie trener. Yordi Yamali, prezenter ESPN i znawca tureckiego futbolu tonuje nastroje. Twierdzi, że dobrze pasuje do tamtejszej kultury piłkarskiej, ale „kontrast między meczami u siebie i na wyjeździe jest ogromny”. Przyznaje jednak, że wiele klubów Eredivisie chciałoby grać tak, jak jego zespół w meczach u siebie. O Patricku Kluivercie, który dość niespodziewanie piętnaście lat po zakończeniu kariery piłkarskiej od lipca próbuje sił jako trener, znów zaczyna się robić głośno.
A właściwie to nigdy nie przestało być o nim cicho. To nazwisko już od blisko trzydziestu lat wciąż przewija się w piłkarskim głównym nurcie. Odkąd w 1994 roku Louis Van Gaal wyciągnął go z drużyny juniorów Ajaksu Amsterdam i zaczął mówić, że „nie żałuje, iż Ronaldo wybrał PSV Eindhoven, bo on ma Kluiverta”, o tym rodzie jest głośno lub głośniej. W 1995 roku młody holenderski napastnik był na ustach wszystkich, gdy jako 18-latek strzelił zwycięskiego gola w finale Ligi Mistrzów. Do dziś nikt młodziej nie trafił do siatki w najważniejszym meczu piłki klubowej. Pięć lat później, już jako zawodnik Barcelony, został królem strzelców fantastycznego Euro 2000.
Kolejne lata były już historią systematycznego gaśnięcia. Ostatni mecz w karierze rozegrał, mając ledwie 32 lata, ale Claude Puel, który prowadził go w Lille, mówił już wtedy o nim jak o 50-letnim oldboju, u którego czasem widać na treningach przebłyski odległej klasy. Tak naprawdę skończył się po odejściu z Barcelony. Choć zaliczył jeszcze Newcastle, Valencię, PSV i Lille, łącznie uzbierał w tych klubach tyle minut, ile w szczycie rozgrywał w jednym sezonie. Właściwie wszystko, co osiągnął, zrobił więc przed 27. rokiem życia. Biorąc to pod uwagę, jego dorobek można uznać za okazały: ponad sto goli dla Barcelony i czterdzieści dla reprezentacji. Dopiero dekadę po jego zejściu z muraw Robin Van Persie, Klaas-Jan Huntelaar i Memphis Depay zdołali przebić go pod względem bramek dla Oranje.
PIŁKARSKI RÓD KLUIVERTÓW
Ledwie zdążył zejść ze sceny ojciec, brzmienie jego nazwiska znów zaczęło dawać o sobie znać za sprawą czterech jego synów. Pierwszy na scenę wskoczył Justin, który w 2017 roku zadebiutował w pierwszej drużynie Ajaksu Amsterdam. Szum wokół niego był – głównie za sprawą znanego nazwiska – niewspółmierny do tego, co pokazywał na boisku. Przedwcześnie wyjechał z ojczyzny na podbój świata. Dziś ma 24 lata, zdążył już zagrać we wszystkich pięciu czołowych ligach Europy, niedawno strzelił dla Bournemouth pierwszego gola w Premier League. W reprezentacji Holandii zagrał dwa razy. Niewiele, żeby nie powiedzieć nic, wskazuje, że kiedyś wejdzie na poziom prezentowany przez ojca.
22-letni Ruben też ma za sobą debiut w Eredivisie, w której – jako środkowy obrońca – rozegrał dotąd 14 meczów w Utrechcie. Obecnie gra jednak w II-ligowym Dordrechcie. Największe nadzieje wiąże się obecnie z Shanem Kluivertem, 16-letnim lewoskrzydłowym Barcelony, uznawanym za jeden z talentów La Masii. Najciszej było z kolei o najstarszym, 26-letnim Quincym, o którego karierze piłkarskiej, poza występami w juniorach Vitesse Arnhem, wiadomo niewiele. Samo jednak to, że co kilka lat gdzieś na świecie media ogłaszają debiut syna Patricka Kluiverta, podbija pamięć o tym nazwisku.
Ze sceny nie zniknął jednak zupełnie także ojciec, którego zawodowe losy po zejściu z boiska układają się przedziwnie. W przypadku byłego holenderskiego piłkarza nie jest żadnym zaskoczeniem, że szybko zdecydował się na wyrobienie papierów trenerskich. Chyba nigdzie indziej na świecie aż do tego stopnia nie przykładają wagi do doświadczenia piłkarskiego u przyszłych trenerów. A im lepsi zawodnicy, tym bardziej ułatwiona ścieżka zdobywania licencji. Wczesny koniec kariery piłkarskiej często oznacza płynniejsze przejście do roli trenera. W przypadku Kluiverta było jednak inaczej. Minęło czternaście lat od momentu, gdy zdobył licencję UEFA Pro, do chwili, gdy objął samodzielnie zespół. W tym czasie pracował w różnych rolach na czterech kontynentach i poznał futbol zarówno od samego szczytu, jak i od samego dołu.
POCZĄTEK PO BOŻEMU
Wszystko zaczęło się „po bożemu”. Gdy tylko okazało się, że już nie będzie grał w piłkę, po raz kolejny, jak ćwierć wieku wcześniej, zainteresował się nim Van Gaal, który prowadził wówczas AZ Alkmaar i dołączył pupilka z Ajaksu, Barcelony i reprezentacji Holandii do własnego sztabu, by trenował napastników. W podobnej roli pracował później w NEC Nijmegen. W międzyczasie urządził sobie jednak wyjazd na drugi koniec świata, gdzie był asystentem Angego Postecoglu, przyszłego selekcjonera reprezentacji Australii, trenera Celticu i Tottenhamu, w Brisbane Roar. Własną drużynę po raz pierwszy objął, kiedy dostał do prowadzenia młodzieżowy zespół Twente Enschede. Prowadził tam m.in. Quincy’ego Promesa, przyszłego reprezentanta Holandii, czy… Filipa Bednarka. A z drużyną sięgnął po juniorskie mistrzostwo kraju. Zdradził więc zadatki na niezłego trenera.
Znów dał więc o sobie znać Van Gaal, który w międzyczasie odbudował karierę trenerską w Bayernie Monachium i w 2012 roku objął reprezentację Holandii, zapraszając Kluiverta do pomocy. Gdy Holendrzy w Brazylii sięgali po brązowy medal, a Van Gaal przyczyniał się do tego choćby słynnym fortelem ze zmianą bramkarza tuż przed ćwierćfinałową serią rzutów karnych z Kostaryką, Kluivert był u jego boku. Poza zaskakującym wypadem na Antypody cała kariera zdawała się zmierzać w jasno ustalonym kierunku, w którym następnym krokiem powinno być samodzielne objęcie jakiejś drużyny z Eredivisie. Zamiast jednak to zrobić, Kluivert znów ruszył w daleki świat. Przyjął ofertę bycia dyrektorem sportowym federacji Curacao, karaibskiej wysepki, z której pochodziła jego matka i którą wciąż zamieszkiwała jego rodzina. A następnie samego siebie obsadził w roli selekcjonera.
ORGANIZACJA FUTBOLU NA KARAIBACH
Zamiast pracować na poziomie, do którego przywykł jako piłkarz i początkujący trener, na dawnych Antylach Holenderskich musiał właściwie organizować futbol od nowa. Pracując z piłkarzami pokroju Anthony’ego Van Den Hurka, który wiosną bez sukcesów przewinął się przez Górnik Zabrze, odniósł pewne sukcesy. Sensacyjnie wyeliminował Kubę z eliminacji mistrzostw świata, dochodząc po raz pierwszy w historii do ich trzeciej rundy. Po czterdziestu latach awansował na Złoty Puchar CONCACAF. Szybko wrócił do Europy, ale w roli doradczej wciąż pozostał blisko federacji i gdy w 2021 roku Guus Hiddink musiał opuścić tamtejszą posadę ze względu na COVID, wrócił, by tymczasowo zastąpić go w eliminacjach do mundialu, w których tym razem zatrzymała go w drugiej rundzie Panama.
Z jednej strony pracował więc Kluivert na zupełnych peryferiach futbolu, z drugiej, wrócił stamtąd, by zostać… dyrektorem sportowym PSG, czyli otrzymać jedną z najbardziej lukratywnych posad w światowej piłce. I to nie mając żadnego doświadczenia w roli działacza, jeśli nie liczyć profesjonalizowania futbolu na Curacao, ani żadnych bezpośrednich związków z PSG, czy w ogóle z francuską piłką. Wytrwał na stanowisku ledwie rok, akurat wtedy paryżanie nie zdołali zdobyć mistrzostwa Francji, przegrywając rywalizację z Monaco. Trudno jednak w ogóle powiedzieć, by Holender miał jakiś wpływ na kształt kadry francuskiego hegemona, skoro przyszedł w trakcie jednego okna transferowego, a w trakcie następnego już go nie było. Zimowe transfery Juliana Draxlera z Wolfsburga i Goncalo Guedesa z Benfiki były prawdopodobnie jedynymi, pod którymi w ogóle się podpisał.
Wydawało się jednak, że samo pojawienie się na szczeblu zarządczym w PSG może mu otworzyć nowe zawodowe ścieżki. Tym większym zaskoczeniem było, że kolejny wpis w jego życiorysie stanowił… powrót do roli asystenta selekcjonera. Razem z Clarencem Seedorfem zgodził się bowiem na prowadzenie reprezentacji Kamerunu. Coraz trudniej było więc zorientować się, kim Kluivert właściwie planuje być w zawodowej piłce. Był już trenerem napastników, trenerem młodzieży, asystentem selekcjonera, selekcjonerem i dyrektorem sportowym, pracując w Europie, na Karaibach, w Australii i Afryce. Byli holenderscy piłkarze nie doprowadzili Nieposkromionych Lwów do spodziewanych sukcesów, więc po niespełna roku Kluivert znów znalazł się na rynku. I ponownie wylądował niespodziewanie, w funkcji, której nigdy wcześniej nie pełnił.
DZIAŁACZ BARCELONY
W połowie 2019 roku Barcelona zatrudniła go jako… dyrektora La Masii, czyli szefa działu młodzieżowego. Choć dobrze znał środowisko klubu i samą Katalonię, choć jako wychowanka Ajaksu, który lata spędził w Barcelonie, nie trzeba go było uczyć ideałów, którymi żyją w tym klubie, przez samą słynną akademię przecież nie przeszedł. Jako pozostałość z czasów Josepa Marii Bartomeu, po objęciu władzy przez Joana Laportę stracił stanowisko po dwóch latach pracy. Do sukcesów zalicza mu się przedłużenie kontraktu z Gavim, który już wtedy wzbudzał zainteresowanie choćby Manchesteru City, czy z Ansu Fatim, który wkrótce potem zadebiutował w pierwszej drużynie. Nie zrobił też jednak niczego na tyle spektakularnego, by świat zaczął go uznawać za fachowca w tej dziedzinie.
Nagle, w lipcu tego roku gruchnęła wieść, że 47-letni Kluivert rozpoczyna samodzielną karierę trenerską. I to na całkiem przyzwoitym poziomie. Zdecydowała się go zatrudnić Adana Demirspor, będąca chwilę po pierwszym w historii awansie do europejskich pucharów. Vincenzo Montella, autor tego sukcesu, nie zdecydował się przedłużyć kontraktu, a Murat Sancak, ekscentryczny, ale uwielbiany tam prezes klubu, przedsiębiorca branży farmaceutycznej i właściciel chociażby olbrzymiej fabryki pampersów, uznał, że Kluivert dobrze pasuje do jego wizji prowadzenia klubu. Duże nazwisko, kojarzone z piękną ofensywną grą. Tego mu było trzeba. Niewątpliwie kluczowy wpływ na tę decyzję miał fakt, że interesy Holendra prowadzi agent Tekin Birinci, cypryjski Turek, mający dobre kontakty na tamtejszym rynku. To on połączył Sancaka z Kluivertem. Choć historia z pucharowego meczu z Cluj, gdy prezes Adany wszedł na murawę, odczytał z koszulki nazwisko rywala, który wpadł mu w oko i nakazał dyrektorowi sportowemu przyklepanie jego transferu, pokazuje, że Sancak niekoniecznie potrzebuje pośredników.
Kluivert wszedł w dość spore buty. Montella, który pracował przed nim, wyrobił sobie na tureckim rynku na tyle silną markę, że kilka miesięcy później został selekcjonerem tamtejszej reprezentacji. Adana, która była pierwszym klubem spoza Stambułu, Ankary lub Izmiru, dołączonym w 1960 roku do najwyższej ligi tureckiej, miała za sobą chude lata. Awansowała do Super Lig w 2021 roku po aż 26 latach nieobecności. Czwarte miejsce z poprzedniego sezonu było najlepszym wynikiem w historii klubu. Jednocześnie jednak trudno uznać ten klub za naturalnego kandydata do ścisłej czołówki. Według wycen transfermarkt.de jego kadra jest szóstą wśród najbardziej wartościowych w lidze.
Magia nazwiska Kluiverta wciąż jednak działała, oczywiście w połączeniu z pieniędzmi Sancaka. Do Mario Balotellego, który grał tam już sezon wcześniej, dołączyli w lecie M’Baye Niang, znany z Milanu, czy Nani, zdobywca Ligi Mistrzów z Manchesterem United. Turcy nie ściągali jednak tylko weteranów. Wykorzystując rozeznanie Kluiverta, wypożyczyli też z PSG 20-letniego Edouarda Michouta, który jednak na razie ma problem z przebiciem się. Wśród znanych postaci zespołu można też wyróżnić Younesa Belhandę czy Benjamina Stamboulego. W połączeniu ze zdolnymi graczami miejscowymi, których kilku rozwinęło się przy nowym trenerze, Kluivert zbudował zespół, który jest jednym z najatrakcyjniejszych do oglądania w lidze. Już początek był naprawdę przyzwoity, bo debiutująca w Europie Adana wyrzuciła z eliminacji Ligi Konferencji Cluj oraz Osijek. Z Genkiem w ostatniej fazie kwalifikacji odpadła dopiero po rzutach karnych.
KANDYDAT DLA AJAKSU?
To jednak postawa w lidze sprawia, że o Kluivercie zaczyna się robić coraz głośniej jako trenerze. U siebie jego zespół jest najlepszą drużyną ligi, z bilansem sześciu zwycięstw i remisu w siedmiu spotkaniach. Jako jeden z ledwie dwóch zespołów w tym sezonie zdołał zatrzymać rozpędzone Fenerbahce. To sprawia, że mimo iż na wyjeździe jeszcze nie wygrał meczu, zajmuje czwarte miejsce, z szansami na walkę o podium z Besiktasem, który zresztą ograł. Przegrał zaledwie dwa z trzynastu spotkań. Obserwatorzy ligi zwracają uwagę na styl gry jego zespołu, w którym dużą wolność mają kreatywni gracze ofensywni, zwłaszcza dryblerzy. Pod względem posiadania piłki zespół Kluiverta jest w czołówce ligi. Jeśli chodzi o gole i gole oczekiwane, też są blisko szczytu. Grają tak, jak ich trener chce grać: dominująco, ofensywnie, odważnie. Czyli tak, jak przystało na stereotypowego holenderskiego byłego ofensywnego piłkarza.
Głosy o tym, że miałby objąć Ajax, są na razie pojedyncze i oczywiście jeszcze przedwczesne. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę skalę problemów amsterdamskiego klubu oraz tendencję do stawiania na ludzi przesiąkniętych tym klubem od dziecka, nie jest to kandydatura, którą można by całkowicie wykluczyć, choć wizerunkowo mogłaby dla przynajmniej części kibiców być trudna do przełknięcia: za Kluivertem już do końca życia będzie się ciągnąć sprawa śmiertelnego potrącenia pieszego sprzed blisko trzydziestu lat. Pozostając jednak przy kwestiach stricte warsztatowych, nie można mu na pewno odmówić doświadczeń na wszelkich możliwych poziomach. A jeśli Van Gaal, którego wskazuje jako najważniejszą postać zarówno w karierze piłkarskiej, jak i trenerskiej, zachował jeszcze jakieś wpływy w holenderskiej, pewnie prędzej czy później podpowie gdzieś jego nazwisko.
Pracując jako ekspert telewizyjny od Premier League i Ligi Mistrzów – bo takie doświadczenie też ma w dorobku – wskazywał jako zawodowy cel trenowanie w przyszłości drużyny z dużej europejskiej ligi. W innych okolicznościach otwarcie podkreślał, że chce kiedyś być trenerem Barcelony. W autobiografii, w której rozliczał się z karierą piłkarską, rozżalony podkreślał, że w Holandii uczą jak zostać mistrzem, ale nie uczą, jak żyć jako mistrz. Jako trener, prawdopodobnie w dużej mierzy zmuszony przez rynek, poszedł zupełnie inną drogą: zbierał różne doświadczenia tak długo, jak to możliwe, zwiększając prawdopodobieństwo, że gdy otrzyma wyczekiwaną szansę, będzie gotowy. Ekstremalnie wcześnie zaczynający piłkarz został więc ekstremalnie późno zaczynającym trenerem. I bardzo możliwe, że nazwisko Kluivert pozostanie w światowym futbolu na kolejną dekadę.
Czytaj więcej o tureckiej piłce:
- Bal u Recepa. Jak Erdogan steruje futbolem w Turcji
- Invicibles po turecku. Fenerbahce w drodze po tytuł za wszelką cenę
Fot. Newspix