Wiele drużyn ma swój przeklęty teren, na którym przeważnie idzie im jak po grudzie, bez względu na własną aktualną formę i rywala. Dla Pogoni takim miejscem jest stadion Górnika Zabrze. Co wyjazd na Roosevelta, to przeważnie w łeb lub ewentualnie remis. Dziś wyjątku nie było.
“Portowcy” z ostatnich pięciu wizyt w Zabrzu wywieźli jeden punkt. Powinni drugi w zeszłym sezonie, ale namącili sędziowie. Jeżeli chcemy wypatrzyć ostatnie zwycięstwo Pogoni w tym mieście, musimy cofnąć się do września 2009 (I liga), a jeśli do ostatniego zwycięstwa w Ekstraklasie, to aż do sierpnia 2006. Tu po prostu granatowo-bordowym nie idzie i koniec. Ich porażka na wyjeździe z Górnikiem jest jak remis dla Piasta. Prawie pewniak.
Górnik Zabrze – Pogoń Szczecin 1:0. Ennali idzie za ciosem, słaby Grosicki
Dlaczego podopieczni Jensa Gustafssona przegrali tym razem? Bo znów mieli rozregulowane celowniki i ponownie okazali się naiwni w defensywie. Gospodarze na początku co rusz jednym dalekim podaniem uruchamiali swoich skrzydłowych, wybiegających zza pleców wysoko ustawionych obrońców. W taki też sposób padł gol. Filipe Nascimento obsłużył Ennaliego tak, że ten musiał już tylko biec i na koniec celnie strzelić. Jedno i drugie mu się udało. Po dobrym występie z Puszczą młody Niemiec jeszcze podkręcił tempo.
Mogą w Pogoni mówić, że całościowo mieli przewagę i dochodzili do sytuacji. To prawda. Koulouris obił słupek, Janicki zatrzymał na linii strzał Wahlqvista, Koutris niecelnie lobował (kapitalne podanie Malca). Daniel Bielica konkretnych interwencji miał niewiele, ale na nudę zdecydowanie nie mógł narzekać, ciągle musiał być przygotowany.
Wszystko to jednak działo się przed przerwą. W drugiej połowie przewaga gości była wyraźna, dość łatwo wchodzili w trzecią tercję i w pole karne przeciwnika, ale na koniec zawsze czegoś brakowało. Kamil Grosicki tradycyjnie pozostawał aktywny, dochodził do pojedynków i czasami je wygrywał, lecz jego decyzyjność i jakość ostatnich zagrań była dziś na wyjątkowo niskim poziomie względem tego, co pokazywał w minionych tygodniach. Nawet jeśli rywal popełnił błąd, jak Szcześniak przy górnej piłce, to potem zdołał go naprawić, blokując reprezentanta Polski. A że nikt z kolegów “Grosika” nie przejął pałeczki, wyszło jak wyszło.
Janża utrudnił zadanie
Z drugiej strony, Górnik spokojnie mógł wygrać wyżej. Kapralik i Musiolik zabrali asysty Lukoszkowi, sam Lukoszek raz sprawdził czujność Cojocaru, a kilka innych kontr pachniało wielkim zagrożeniem. To nie była nieustanna obrona Częstochowy.
No, może dopiero po wykluczeniu Erika Janży. Słoweniec nie pierwszy i nie drugi raz na polskich boiskach dał się ponieść emocjom. Najpierw po przepychance z Biczachczjanem, z którym od początku miał na pieńku, obejrzał żółtą kartkę, a zaraz potem nagadał coś sędziemu i wyleciał pod prysznic. Od tego momentu Górnik chciał się już przede wszystkim wybronić i dopiął swego.
Biorąc pod uwagę fakt, że ze składu wypadli mu Yokota, Rasak i Czyż, pokonanie Pogoni robi jeszcze większe wrażenie. Z kolei po blisko dwóch miesiącach przerwy na murawie zameldował się Lukas Podolski, jednak nie był to spektakularny powrót, delikatnie mówiąc.
Pogoń po bardzo udanym okresie znów wyhamowuje. Górnik zrewanżował się kibicom po wyjazdowych porażkach ze Stalą i Puszczą, zachowując tym samym komfortowy dystans od strefy spadkowej. “Portowcy” szybko mogą się odkuć. We wtorek znów zmierzą się z Górnikiem, tyle że w Pucharze Polski. No i przede wszystkim: u siebie.
Fot. Newspix