Norwegowie mają fenomenalnego Erlinga Haalanda, mają znakomitego Martina Ødegaarda, no i mają też całą masę innych zawodników wysokiej klasy, występujących w silnych europejskich klubach. Można zatem sparafrazować klasyka i stwierdzić: dobry zespół, tylko wyników nie ma. Ekipa ze Skandynawii po raz dwunasty z rzędu poległa w eliminacjach do wielkiego turnieju i wciąż musi się karmić wspomnieniem sukcesów odnoszonych w latach 90. XX wieku. Teoretycznie norweska kadra od paru lat posiada już wszelkie argumenty, by wreszcie powrócić na piłkarskie salony, ale w praktyce – rozczarowanie goni rozczarowanie. Na czym najmocniej może ucierpieć Haaland, bo nieobecność na kolejnej dużej imprezie na pewno nie pomoże super-snajperowi Manchesteru City w rywalizacji o Złotą Piłkę w 2024 roku.
Wyhamowani przez Jerzego Engela
Część z was pewnie jeszcze pamięta złoty okres w dziejach norweskiej drużyny narodowej, który przypadł na lata 90. minionego stulecia. W 1994 roku „Løvene” wystąpili na mistrzostwach świata w Stanach Zjednoczonych, cztery lata później pojechali na mundial do Francji, a w 2000 roku pojawili się na mistrzostwach Europy organizowanych przez Belgię i Holandię. Zdecydowanie najbardziej udał się Norwegom drugi z wymienionych turniejów – zaczęli od remisu z Marokiem, potem podzielili się punktami ze Szkocją, natomiast w trzecim spotkaniu fazy grupowej odnieśli historyczne zwycięstwo 2:1 nad reprezentacją Brazylii. Zwycięstwo, jak się okazało, na wagę drugiego miejsca w stawce i awansu do fazy pucharowej mistrzostw. Tam lepsi od Norwegów okazali się jednak Włosi.
EURO 2000 też nie było w wykonaniu skandynawskiego zespołu takie złe, podopiecznym Nilsa Johana Semba udało się przecież zacząć turniejowe zmagania od pokonania Hiszpanów na rotterdamskim stadionie De Kuip. Koniec końców awans sprzątnęli im wprawdzie sprzed nosa Jugosłowianie, lecz nie zmienia to faktu, że Norwegia w tamtym okresie regularnie udowadniała, iż należy się z nią liczyć i traktować jako jedną z najsilniejszych drużyn Starego Kontynentu.
Dość powiedzieć, że Norwegowie ładnych kilka miesięcy w latach 90. spędzili na drugiej lokacie w rankingu FIFA.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie może dziwić, że to właśnie losowani z pierwszego koszyka Norwegowie przystąpili do rywalizacji o wyjazd na mistrzostwa świata w 2002 roku z pozycji faworytów grupy piątej, w której wylądowali także Ukraińcy (2. koszyk), Polacy (3. koszyk), Walijczycy (4. koszyk), Ormianie oraz Białorusini (5. koszyk). Tutaj ekipie „Løvene” przyszło jednak połknąć gorzką pigułkę rozczarowania. Już sam początek eliminacji był w ich wykonaniu katastrofalny, ponieważ zaczęli od domowego remisu z Armenią, wyjazdowego z Walią oraz porażki u siebie z Ukrainą. Jak gdyby tego było mało, 24 marca 2001 roku na Ullevaal Stadion w Oslo zatriumfowali również Polacy, którzy pokonali gospodarzy 3:2 po trafieniach Emmanuela Olisadebe i Bartosza Karwana. Tak naprawdę już wówczas było jasne, że Norwegia na mundial do Azji nie pojedzie, a kolejne spotkania tylko przypieczętowały jej klęskę. 1 września 2001 roku biało-czerwoni wygrali ze Skandynawami jeszcze raz, tym razem aż 3:0. Summa summarum Norwegowie odnieśli w eliminacjach tylko dwa zwycięstwa. Oba – na samym finiszu, niejako na otarcie łez.
Dla nas była to słodka zemsta za manto zebrane w eliminacjach do MŚ 1994 (0:1 i 0:3).
Fatalne rezultaty norweskiej kadry mogły zdumiewać, ponieważ w jej składzie nie brakowało dużych nazwisk, żeby wspomnieć takich graczy jak John Carew, Ole Gunnar Solskjaer, Tore Andre Flo, John Arne Riise, Steffen Iversen, Henning Berg, Andre Bergdolmo, Roar Strand czy Eirik Bakke.
Bęcki przyjęte z rąk podopiecznych Władysława Jerzego Engela, obleczonego rzecz jasna w swój kultowy prochowiec, okazały się być ponurą puentą najwspanialszego okresu w historii norweskiej kadry. Drużyna z północy Starego Kontynentu już się bowiem po tym blamażu nie podniosła. Wierzcie lub nie, ale od 2000 roku Norwegowie nie pojechali na ani jedną (!) wielką imprezę. Niepowodzenie w walce o EURO 2024 to ich dwunasta (!!!) eliminacyjna klęska z rzędu.
Ciągły niedosyt
Oczywiście nie sposób wrzucić wszystkich tych porażek w kwalifikacjach do jednego wora. Niektóre kampanie eliminacyjne były w wykonaniu norweskiej kadry zupełnie przyzwoite. Choćby w walce o wyjazd na EURO 2008 zabrakło jej naprawdę niewiele – drużyna uplasowała się na trzecim miejscu w tabeli, z zaledwie jednym punktem straty do drugiej pozycji, która w tamtym czasie gwarantowała bezpośredni awans. Norwegowie pokpili sprawę w przedostatniej serii spotkań, przegrywając u siebie 1:2 z Turcją, co pozwoliło ekipie znad Bosforu rzutem na taśmę zapewnić sobie udział w turnieju. Osiąganie korzystnych rezultatów w ostatnim możliwym momencie stało się zresztą znakiem rozpoznawczym zespołu Fatiha Terima także podczas samego EURO.
Swoją drogą, Turcy chyba mają na Norwegów patent, ponieważ w eliminacjach do mistrzostw świata w Katarze również pozbawili ich marzeń o udziale w imprezie. Skandynawowie nie zdołali wykorzystać licznych potknięć „Gwiazd Półksiężyca” w starciach z niżej notowanymi oponentami.
Patrząc jednak całościowo, Norwegowie w eliminacjach na ogół prezentują się grubo poniżej oczekiwań. Mimo że działacze federacji wykazują się sporą cierpliwością względem kolejnych selekcjonerów – od 1998 roku z ekipą „Løvene” pracowało ich zaledwie sześciu, nie licząc trwającej jedno spotkanie kadencji Leifa Gunnara Smeruda. Dla porównania, w polskiej drużynie narodowej mieliśmy aż pięciu szkoleniowców od 2018 roku. Trudno jednak przesadnie chwalić Skandynawów za tę stabilizację, skoro wyniki wciąż i wciąż są kiepskie. Nie pomogło nawet zatrudnienie Larsa Lagerbäcka, który prowadził reprezentację Norwegii w latach 2017-2020. Szwed jeździł na wielkie turnieje z ojczystą kadrą, potem dorobił się reputacji cudotwórcy na Islandii, ale klątwy ciążącej na Norwegach zdjąć nie zdołał. Aczkolwiek miał mocno pod górkę – w grupie eliminacyjnej do EURO 2020 jego podopieczni rywalizowali między innymi z Hiszpanią, Szwecją oraz Rumunią.
Lars Lagerbäck, cudotwórca z północy
„Żyłem, umarłem i znów ożyłem”. Ståle Solbakken, czyli trener niezniszczalny
– Norwegowie zmarnowali potencjał swojego fantastycznego pokolenia i muszą budować swoją pozycję od zera – przyznał Lagerbäck. I rzeczywiście – to, co kiedyś było błogosławieństwem Norwegów, czyli wysokie lokaty w rankingu FIFA i obecność w pierwszych koszykach wszelkich losowań, stało się ich przekleństwem. Nie są oni bowiem w stanie przebić się na tyle wysoko w zestawieniach światowej federacji, by do eliminacji przystępować z koszyka numer dwa. W efekcie szalenie trudno jest im nabrać rozpędu. Wciąż nie doczekali się zwycięskiego meczu, który byłby ich natchnieniem, swoistym mitem założycielskim. Lagerbäck liczył, że takim punktem przełomowym okaże się zremisowane w dramatycznych okolicznościach starcie ze Szwecją (3:3), lecz jego życzenie się nie spełniło.
Eliminacje do mistrzostw Europy w Niemczech przyniosły norweskim kibicom kolejne zgryzoty i zmartwienia.
W 2020 roku za stery w kadrze chwycił Ståle Solbakken, uczestnik mundialu w 1998 i EURO w 2000 roku, a także żywa legenda duńskiej ekstraklasy – jako szkoleniowiec poprowadził on FC Kopenhagę do ośmiu tytułów mistrzowskich i czterech krajowych pucharów. Wydawało się, że Norweg trafia do drużyny narodowej w znakomitym momencie. Przejął zespół w miarę poukładany przez Lagerbäcka, z kilkoma wschodzącymi gwiazdami światowego futbolu w składzie. Okoliczności z pozoru idealne, by uczynić długo wyczekiwany krok naprzód, by wreszcie przełamać niemoc. Jednak rzeczywistość po raz kolejny okazała się dla Norwegów brutalna.
W grupie eliminacyjnej do EURO 2024 zgromadzili zaledwie dziesięć punktów w siedmiu spotkaniach. Udało im się wygrać dwa mecze z Cyprem i jeden z Gruzją. Jeśli jednak chodzi o konfrontacje z najsilniejszymi przeciwnikami, było jak zwykle. Dwie porażki z Hiszpanami, jedna ze Szkotami.
Haaland znów wielkim nieobecnym
Norwegowie nie mają też opcji, by dostać się na turniej kuchennym wejściem.
W Lidze Narodów (dywizja B) początkowo szło im całkiem nieźle, pokonali nawet na wyjeździe Serbię, a następnie dwa razy poskromili Szwedów, ale zaraz potem stracili impet i finalnie zajęli drugie miejsce w stawce. Nie istnieje wariant, w ramach którego mogliby wystąpić w barażach.
Solbakken sądzi, że kluczowa dla losów eliminacji była porażka 1:2 ze Szkocją w Oslo. Gospodarze długo utrzymywali jednobramkowe prowadzenie, lecz w samej końcówce dali sobie wbić dwie bramki i skończyli z pustymi rękami. – To najbardziej bolesna porażka, jaką potrafię sobie wyobrazić. Wciąż zdarza mi się obudzić w środku nocy i rozmyślać o tych nieszczęsnych pięciu minutach, w trakcie których reprezentacja Szkocji odwróciła losy spotkania. Ale takie jest życie, trzeba zaakceptować fakty. […] Bardzo, bardzo wtedy ucierpieliśmy. Mogliśmy być wciąż w grze, rewanż ze Szkocją byłby dla nas jak finał. To mówi samo za siebie.
Z drugiej strony, selekcjoner – zamiast rozpaczać nad rozlanym mlekiem – powinien się chyba zastanowić, dlaczego jego podopieczni wypadli tak blado w walce o udział w mistrzostwach Europy. Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu można było bowiem wskazywać, że Norwegom brakuje po prostu potencjału czysto piłkarskiego, by jeździć na wielkie imprezy. Ale teraz? Nie dysponują może składem naszpikowanym gwiazdami, ale tam naprawdę jest komu pokopać szmaciankę.
Wielki piłkarz z małego miasteczka. Bryne – tu dorastał Erling Haaland [REPORTAŻ]
Spójrzmy na skład z przegranego w październiku starcia z Hiszpanią:
- Erling Haaland – chyba nie trzeba przedstawiać? Obecnie jeden z trzech najlepszych piłkarzy globu.
- Martin Ødegaard – gwiazda i kapitan Arsenalu, autor 15 goli w poprzednim sezonie Premier League.
- Fredrik Aursnes – podstawowy boczny obrońca / wahadłowy w Benfice.
- Ørjan Nyland – bramkarz Sevilli.
- Sander Berge – pomocnik Burnley.
- Leo Østigård – obrońca Napoli.
- Julian Ryerson – obrońca Borussii Dortmund.
- Oscar Bobb – 20-latek pukający do pierwszej drużyny Manchesteru City.
Całkiem ciekawe nazwiska, prawda? A wyliczankę można wydłużyć choćby o Alexandra Sørlotha (Villarreal), Patricka Berga (Bodo/Glimt), Birgera Melinga (FC Kopenhaga), Kristiana Thorstvedta z Sassuolo, Kristoffera Ajera z Brentford, Jørgena Stranda Larsena z Celty Vigo czy Marcusa Pedersena z Sassuolo. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Norweska kadra złożona jest obecnie niemal w całości z piłkarzy europejskiej klasy. Tymczasem wyników jak nie było, tak nie ma. Musi to frustrować przede wszystkim wspomnianego Haalanda, któremu brak występów na wielkich imprezach na pewno nie pomoże w walce o indywidualne wyróżnienia.
Obecna generacja norweskich piłkarzy wcale nie wygląda na mniej uzdolnioną od tej, która w latach 90. pojechała na dwa mundiale z rzędu. I jest rzecz jasna o wiele za wcześnie, by stawiać krzyżyk na Haalandzie i spółce. Na ten moment trzeba jednak postawić sprawę jasno – jeśli chodzi o trwonienie potencjału, Norwegowie nie mają sobie na Starym Kontynencie równych.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Nicola Zalewski. Jedyny, którego można pochwalić [NOTY]
- Jesteśmy słabi. Smutny koniec smutnych eliminacji
- Mazurek ze Stadionu Narodowego: Ból po polsku
Fot. FotoPyk