Liczyliśmy po cichu na to, że starcie Arsenalu z Sevillą dostarczy nam choć szczyptę emocji. I się przeliczyliśmy. Oczywiście “Kanonierzy” przystąpili do dzisiejszej rywalizacji z pozycji zdecydowanych faworytów do zwycięstwa, ale mimo wszystko trudno było przewidywać, że Sevilla zostanie do tego stopnia zdeklasowana. Wynik 2:0 naprawdę nie oddaje różnicy klas, dzielącej dziś gospodarzy i przyjezdnych.
Choć… może Sevilla po prostu troszkę za późno zaczęła się rozkręcać? W 97. minucie oddała przecież pierwszy strzał na bramkę londyńczyków, a wiadomo – jak już się raz udało, to potem z górki. Niestety, bezduszny sędzia postanowił po chwili zakończyć spotkanie. Podciął Andaluzyjczykom skrzydła.
Kompromitacja Sevilli
Pierwsza połowa w wykonaniu Sevilli nie była tak po prostu “słaba”. Twierdząc coś takiego, wykazalibyśmy się zupełnie nieuzasadnioną łagodnością względem Andaluzyjczyków. Sevilla zagrała bowiem beznadziejnie. Tragicznie, katastrofalnie, żałośnie. To był występ nie tylko poniżej poziomu Ligi Mistrzów, ale w ogóle niegodny któregokolwiek z europejskich pucharów, nawet świętej pamięci Pucharu Intertoto. Ba, nawet w starciu z którymś z autsajderów hiszpańskiej ekstraklasy Sevilla w takiej formie zostałaby zmieciona z powierzchni boiska. Dziwi nas tak naprawdę tylko jedno – że Arsenal nie rozniósł swoich rywali jeszcze przed przerwą.
Goście nawet nie udawali, że przyjechali do Anglii, by rzucić gospodarzom rękawicę. Od pierwszego gwizdka arbitra ograniczali się do przeszkadzania, faulowania i wybijania futbolówki na oślep. Trochę nas w sumie irytował sędzia István Kovács, który powinien był znacznie szybciej utemperować przyjezdnych paroma żółtymi kartonikami za ich chamską postawę. Może to przypomniałoby Sevilli, iż warto od czasu do czasu skupić się też na grze w piłkę, zamiast koncentrować się wyłącznie na kopaniu oponentów po kostkach. Inna sprawa, że “Kanonierzy” zupełnie nic sobie z agresywnych zachowań przeciwników nie robili. Spokojnie i metodycznie spychali Andaluzyjczyków pod ich własne pole karne, aż w końcu zamknęli ich na amen w trzeciej tercji boiska. Londyńczycy całkowicie zapanowali nad przebiegiem meczu.
Jedyny element, którym Arsenal nie imponował, była skuteczność.
W pierwszej połowie “Kanonierom” udało się trafić do siatki tylko raz. Choć trzeba im oddać, że akcję bramkową skonstruowali naprawdę brawurowo. Genialne otwierające podanie z głębi pola, przytomna asysta, no i Leandro Trossard nie miał wyjścia – w 29. minucie gry wbił futbolówkę niemalże do pustaka.
Kłopotliwa kontuzja
Czy w drugiej odsłonie spotkania przebieg gry uległ zmianie? Otóż nie, nie zmienił się ani o jotę. Sevilla nadal nie miała kompletnie nic do zaproponowania w ofensywie, a zmiany dokonane przez trenera Diego Alonso nie dostarczyły drużynie gości choćby najmniejszego impulsu. Rezerwowych Sevilli zapamiętaliśmy w sumie głównie z tego, że część z nich meldowała się na murawie ostrymi faulami, po których arbiter karał ich żółtymi kartkami. “Kanonierzy” pozostawali jednak niewzruszeni. Po prostu grali swoje, co przełożyło się na podwyższenie prowadzenia w 64. minucie gry, gdy do siatki trafił Bukayo Saka.
Klasyk przestrzegłby, że 2:0 to niebezpieczny wynik, ale zdecydowanie nie w tym przypadku. Arsenalowi absolutnie nic ze strony przyjezdnych nie groziło. Dość powiedzieć, że do 96. minuty meczu współczynnik spodziewanych goli dla Sevilli wynosił… okrągłe 0,00. Dopiero w ostatnim, rozpaczliwym zrywie Mariano Diaz zdołał odrobinkę podreperować tę kompromitującą statystykę, oddając pierwszy i jedyny po stronie Sevilli strzał w całym meczu.
Wprawdzie Diaz kopnął w sam środek bramki, no ale zawsze trochę lepiej to wygląda w meczowych rubrykach – xG podskoczyło do zawrotnego 0,03!
Szkoleniowiec Sevilli ma mnóstwo powodów do niepokoju, ponieważ grać w takim stylu po prostu nie wypada, nawet jeśli to rywal jest faworytem danego spotkania. Arsenal może być natomiast zadowolony ze swojego występu, choć Mikel Arteta zapewne z olbrzymim niepokojem będzie wyczekiwał na informacje od klubowych lekarzy, którzy przyjrzą się bliżej stanowi zdrowia wspomnianego Bukayo Saki. Reprezentant Anglii musiał bowiem przedwcześnie opuścić boisko z powodu kontuzji. Zmienił go zresztą Jakub Kiwior, lecz o postawie Polaka nie powiemy wam zbyt wiele. Sevilla grała taką padlinę, że Arteta mógłby nikogo w miejsce kontuzjowanego Saki nie wpuszczać, a Arsenal i tak bez najmniejszych trudności dowiózłby dwubramkowe prowadzenie do końcowego gwizdka sędziego.
ARSENAL 2:0 SEVILLA
L. Trossard 29′, B. Saka 64′
CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Przekonuje nieprzekonanych. Harry znalazł dla siebie idealne miejsce
- Milan podgrzewa emocje w grupie. Wielki wieczór na San Siro
- Bezradna Barcelona, bezradny Lewy. Wielki triumf Szachtara
Fot. Newspix.pl