Reklama

Rudzki: „To szaleniec, ale dobry szaleniec”. Rene Higuita i historia Netflixa o tym, jak bramkarz stał się ważny

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

06 listopada 2023, 16:55 • 8 min czytania 8 komentarzy

Życie Rene Higuity jest jak Medellin, miasto, w którym każdy ma wielkie marzenia, ale musi nauczyć się improwizować, by je spełnić. Aż trudno uwierzyć, że ktoś, kto tak bardzo zrewolucjonizował pozycję bramkarza, w ogóle miał nim nie zostać. W dokumencie o kolumbijskiej ikonie futbolu, zrealizowanej przez Netflix, jest wszystko, czego potrzebuje wyśmienita opowieść. Bieda, chwała, wielkie mecze i tak samo potężna polityka. Narkotyki, porwania i więzienie. Montaż w stylu głośnego serialu „Narcos” dodaje tylko pikanterii całości. Do wszystkich, którzy próbowali albo dopiero spróbują zrobić na boisku „skorpiona”: warto.

Rudzki: „To szaleniec, ale dobry szaleniec”. Rene Higuita i historia Netflixa o tym, jak bramkarz stał się ważny

„Pan Jose Rene Higuita proszony do szatni Atletico Nacional!” – wrzeszczał spiker na stadionie. Nie chodziło o przypadkowego człowieka, który zgubił się tego dnia w tłumie kibiców, ale o rezerwowego bramkarza jednej z drużyn.

Mężczyzna początkowo nie zareagował, siedział sobie w kantynie, gdzie udał się w przerwie, i wcinał obiad, nie biorąc zupełnie pod uwagę tego, że pierwszemu golkiperowi może się coś stać.

Na ławce Atletico zawrzało, wszyscy szukali Rene. To mogło się przydarzyć tylko Higuicie. Jego cała kariera składa się z takich historii. – Spokojnie, panowie. Jestem gotowy – przełknął obiad i pobiegł do bramki.

Stado smoków

Między słupki wszedł przez totalny przypadek. W juniorskich czasach był napastnikiem, strzelał mnóstwo goli i nie miał z pewnością warunków na bramkarza – urósł ostatecznie na wysokość 175 centymetrów. Ale pewnego dnia kolega zajmujący tę pozycję nie zdążył na mecz. Higuita zgłosił się na ochotnika i tak już zostało.

Reklama

Nie zamierzał oczywiście porzucać swoich nawyków i wciąż wchodził w dryblingi a la Diego Maradona, z czasem wszyscy do tego przywykli. Nie tylko nie mieli pretensji do Rene za jego efekciarski styl, ale byli szczerze dumni, że mogą z nim dzielić boisko. Z dużą dozą prawdopodobieństwa stał się pierwszym bramkarzem w historii, dla którego kibice zaczęli przychodzić na stadiony. Zależność była prosta: oni czekali na moment szaleństwa, on zaś im go dawał.

W archiwach zachował się fragment meczu, w którym przeprowadził rajd podobny do Maradony z Meksyku w 1986, kiedy to Argentyńczyk, zresztą późniejszy przyjaciel Higuity, okiwał kilku Anglików. Akcja przeprowadzona przez Rene powinna była zakończyć się rzutem karnym dla jego drużyny, sędzia nie zauważył jednak wyraźnego faulu.

Wychował się w biedzie, zanurzony w bagnie beznadziei Medellin, tak jak kilku jego kumpli chciał się stamtąd wyrwać i uważał, że futbol spełni w jego życiu rolę ratownika. Mama Higuity zmarła wcześnie, miała zaledwie 43 lata. To wydarzenie odcisnęło na młodym piłkarzu mocne piętno, czuł, że stracił osobę, która roztaczała nad nim każdego dnia parasol ochronny i nawet w tak trudnym środowisku potrafiła zadbać o to, by nie chodził głodny i miał zawsze czyste ubrania.

Założenie własnej rodziny stało się dla Higuity obsesją. Chciał dać swoim dzieciom lepsze życie. Nieco przypadkowo poznał Magnolię, której matka nie pozwoliła wiązać się z kimś tak podłej profesji. – Wszyscy piłkarze to łajdacy – powiedziała. Zabroniła parze wziąć ślub, ale nie była w stanie stanąć na drodze związkowi, który przetrwał ponad trzy dekady, choć, jak sama Magnolia wyznała: „Żeby zostać żoną Higuity, musiałam, jak to się u nas mówi, poznać stado smoków”.

Możemy się tylko domyślać, jakie to były demony, przy takiej skali popularności, rosnącej z roku na rok. Dzieci bramkarza wspominają, że wyjście całą rodziną było praktycznie niemożliwe, wszędzie pojawiały się tłumy, traktujące ich ojca jak gwiazdę rocka.

W rytm Medellin

Zapracował na to grą w Atletico Nacional i zdobyciem Copa Libertadores, po dramatycznej serii jedenastek, kiedy obronił cztery rzuty karne i sam jednego strzelił.

Reklama

To on przedefiniował rolę bramkarza. Pep Guardiola wiele lat później szukał na tę pozycję kogoś, kto sprawi, że Manchester City zacznie zupełnie inaczej grać od tyłu. I znalazł Edersona. Higuita robił to jednak dekady wcześniej. Bezczelnie holował piłkę, pakował się między ofensywnych graczy rywali, pędził na skrzydło, wykonywał także rzuty wolne i karne, zdobywając w ten sposób ponad 40 bramek.

Już wtedy, w latach 80., mówiono o nim: bramkarz przyszłości.

Jego puls uderzał w rytm Medellin, miasta narkotykowych baronów, przywilejów dla gwiazd i resztek dla biedoty. Chwała albo śmierć, mało stanów pośrednich. Tam gdzie była najmocniejsza impreza, musiał być również El Loco, długowłosy szaleniec.

Nic dziwnego, podczas mistrzostw świata Italia ’90 robił dokładnie to, do czego sam się przez lata stworzył. Błyszczał i upadł, kiedy piłkę zabrał mu Roger Milla, by dać awans Kamerunowi, kosztem walczących dzielnie Kolumbijczyków. Jeden zwód, który miał być próbą ratowania się po złym przyjęciu jeszcze gorszego podania od kolegi, i wszystko legło w gruzach.

Innego piłkarza rozszarpaliby w szatni, ale nie Rene. On nie tylko mógł więcej, ale musiał. Po to był na boisku, tego od niego oczekiwano.

Uznał, że nie wypinał piersi po ordery, gdy na to zasłużył, więc teraz weźmie na klatę krytykę. Po powrocie do ojczyzny okazało się, że ludzie kochają go tak samo. W końcu upadanie i próbę podniesienia się z niego Kolumbijczycy mieli we krwi, doskonale rozumieli swojego idola.

Higuita chciał we Włoszech rozsławić ojczyznę. I częściowo się udało, choćby dzięki batalii przeciwko Niemcom. Wierzył, że można pokazać Kolumbię nie tylko jako kraj karteli narkotykowych. Francisco Maturana, selekcjoner tamtej kadry, świetnie to zresztą rozegrał z mediami. Nękany przez dziennikarzy pytaniami o tematykę, że tak to ujmę, przemytniczo-dealerską, wypalił w końcu: – Narkotyków nie wynaleziono w Kolumbii. Wymyślili je Włosi i Amerykanie. Oni sobie z tym poradzili, to może teraz pomogliby nam?

Przyjaciel Escobara

„To szaleniec, ale dobry szaleniec” – mówi o nim Carlos Valderrama. Obu znakomitych piłkarzy połączyła przyjaźń na lata. Taka bezwarunkowa, w której wybaczasz absolutnie wszystko, nawet publiczne przyznanie się do zażyłości z baronem narkotykowym, Pablo Escobarem.

To bardzo mroczny wątek życia Higuity. Wiadomo, że bramkarz na pewno bywał w El Catedral, więzieniu, w którym osadzono Escobara. Kto oglądał dowolny dokument o przestępcy z Kolumbii, ten wie, że było fikcją, odbywały się tam orgie, ale i mecze piłkarskie, a sam Escobar traktował je raczej jako centrum zawiadywania zbudowanym przez siebie imperium. Opowiada zresztą o tym znakomity serial, wspomniany na wstępie tego tekstu „Narcos”.

Znajomość z Escobarem mocno zaszkodziła wizerunkowi Higuity. Wcześniej uchodził po prostu za ikonę popkultury i wybitnego sportowca. Od tamtej chwili przez część społeczeństwa został znienawidzony. Nie wszyscy bowiem uważali terrorystę – który wysadzał w powietrze centra handlowe i zlecał zabójstwa prokuratorów, kandydatów na prezydenta czy innych bandytów – za wzór do naśladowania, współczesnego Robin Hooda.

Moim zdaniem Higuita kluczy, bagatelizuje dość poważny wątek. Na zasadzie: był znany, to chcieli się z nim spotykać znani ludzie, różne to były osoby, a tak w ogóle, to poznał Pablo Escobara jako polityka.

Wydaje mi się, że Higuita był zdecydowanie w tej części ludności, która nabrała się na Escobara, a wynikało to z pochodzenia. Pablo trafiał bowiem najłatwiej do tych biednych, pokrzywdzonych przez system. Problem w tym, że Rene był już dojrzałym i zamożnym człowiekiem, mógł dostrzec gołym okiem, co wyrabia ten gangster. A może to była fascynacja wynikająca ze strachu?

Życie Higuity zmieniła jedna sytuacja – prezes Atletico wezwał go do gabinetu, by powiedzieć, że został poproszony o pomoc przez – tak to zostało ujęte w filmie – kibica klubu, któremu porwano 13-letnią córkę.

W rzeczywistości chodziło o dziewczynkę, której tata nazywał się Carlos Molina i w pewnym sensie toczył bój o wpływy baronów z Escobarem. Higuita miał dostarczyć okup i zgodził się na to – jak twierdzi – ze współczucia dla dziecka. Zatrzymała go policja, która próbowała wydusić z bramkarza miejsce pobytu Escobara. Ten w międzyczasie uciekł z więzienia i szukali go ludzie z DEA, a także wszystkie inne możliwe organy ścigania.

Wychowany na ulicznych zasadach Higuita uznał, że informowanie policji o porwaniu pogorszy sprawę. Nie chciał, by dziecko zginęło. Na dodatek przyjął od Moliny kilkadziesiąt tysięcy dolarów, jako gratyfikację za pomoc. Trafił za to do więzienia na kilka miesięcy, opuścił celę dopiero, gdy schwytano i zabito Escobara. Stracił szansę na wyjazd do USA, na mistrzostwa świata w 1994 roku. Dziś mówi, że postąpiłby tak samo.

W dokumencie „Escobarów dwóch” Higuita mówi, że zapłacił cenę za odwiedziny u Pabla w El Catedral. Że wtedy wzięto go na celownik. Dziewczyna, w której ratowanie wówczas się zaangażował, po raz pierwszy postanowiła o tym publicznie opowiedzieć właśnie w dokumencie „Rene Higuita”.

O Kolumbii ostatnio znów jest głośno, niestety, z powodów mało piłkarskich, choć pośrednio z futbolem związanych. Kolejny raz mamy porwanie, tym razem rodziców gracza Liverpoolu, Luisa Diaza. Mamę udało się odbić z rąk terrorystów, ojca mają wypuścić, bo – jak przyznali – Diaz to szanowany w kraju sportowiec. Na negocjacje z porywaczami tym razem nie musiał jechać Higuita.

Kolumbia wciąż go kocha. Gdy siedział w pudle, trybuny skandowały imię El Loco i żądały sprawiedliwości, a ludzie na ulicy domagali się jego uwolnienia. Kumple z boiska nadal go podziwiają. Żona przetrwała wszystkie burze. Dzieci są w niego zapatrzone.

Gdyby nie pokazał na boisku odwagi, pewnie do dziś oglądalibyśmy paskudne zagrania do bramkarzy, którzy łapią piłkę i kradną czas.  Ludzie z FIFA, widząc co wyprawia na imprezie o randze mundialu, uznali, że na tej pozycji można przeprowadzić rewolucję i zmienili zasady.

Dobrze, że tamten anonimowy młody bramkarz nie dojechał na mecz w juniorach i świat mógł lepiej poznać Rene. Zobaczyliśmy dzięki temu „skorpiona”, czyli jego znak firmowy, interwencję wyrzuconymi do tyłu nogami, i to gdzie, w świątyni futbolu, na Wembley!

Był w reality show, na znaczkach pocztowych, w reklamach napojów. Zawsze z charakterystyczną burzą loków, frunący w powietrzu, albo biegnący przed siebie, jakby żywcem wyjęty z gry komputerowej FIFA, z meczu, w którym genialny gracz chce się zabawić z przeciwnikiem o mniejszych umiejętnościach.

Na stałe wrył się w pamięć kibicom z mojego pokolenia, jako jeden z tych bezczelnych, idących po swoje sportowców, którzy przełamywali bariery. Film dokumentalny mógłby być kilkuodcinkowym serialem, bo życie Higuity to telenowela nie znosząca stanów pośrednich.

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Felietony i blogi

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...