Reklama

Syndrom drugiego sezonu. Co się dzieje z Jakubem Kamińskim w VfL Wolfsburg?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

05 listopada 2023, 09:08 • 9 min czytania 14 komentarzy

Był pierwszym od ośmiu lat Polakiem, który tuż po wyjeździe z Ekstraklasy zdołał złamać barierę dwóch tysięcy minut w Bundeslidze. Odważnie zapowiadał, że w tym sezonie chce strzelić przynajmniej dziesięć goli, a „jeśli się uda, to jeszcze kilka więcej”. Tymczasem Jakub Kamiński uzbierał w tych rozgrywkach raptem 83 minuty w lidze niemieckiej. Jego powrót do składu na niedawny mecz pucharowy z Lipskiem to dobry powód, by przyjrzeć się bliżej jego sytuacji.

Syndrom drugiego sezonu. Co się dzieje z Jakubem Kamińskim w VfL Wolfsburg?

Spośród piłkarzy z rocznika 2002 i młodszych, tylko siedmiu w minionym sezonie Bundesligi spędziło na boiskach więcej niż dwa tysiące minut. Wśród nich tacy, których można już śmiało uznawać za gwiazdy futbolu – Jude Bellingham, Jamal Musiala czy Josko Gvardiol. Jakub Kamiński w debiutanckim sezonie po wyjeździe z Lecha Poznań znalazł się więc w bardzo doborowym towarzystwie. Jeśli chodzi o młodych polskich piłkarzy opuszczających Ekstraklasę, brakowało ostatnio historii sukcesów. Ale mistrz Polski w barwach Kolejorza zdecydowanie się na taką zapowiadał.

CO DZIEJE SIĘ Z JAKUBEM KAMIŃSKIM?

Nic dziwnego, że przed drugim sezonem w Niemczech odważnie zapowiadał w tamtejszych mediach, że planuje w jego trakcie strzelić przynajmniej dziesięć goli. Taki wynik w barwach VfL Wolfsburg, w połączeniu ze wciąż bardzo młodym wiekiem, czyniłby go łakomym kąskiem na rynku transferowym. Micky Van Den Ven, rok starszy kolega z drużyny, wyjechał tego lata do Tottenhamu za czterdzieści milionów euro, a Felix Nmecha, dwa lata starszy od Kamińskiego, trafił do Dortmundu za 30 milionów.

Będąc uczciwym, trzeba zaznaczyć, że Kamiński ani przez moment nie był aż taką rewelacją Bundesligi, na jaką momentami kreowano go w polskich mediach. Nie wybił się ponad szarą masę na tyle, by przebić się do powszechnej świadomości fanów ligi niemieckiej. Zwłaszcza że gra w jednym z najmniej medialnych klubów, który dodatkowo zanotował przeciętny sezon, ostatecznie nie kwalifikując się do europejskich pucharów. Kamiński strzelił cztery gole i zaliczył trzy asysty, co dla podstawowego skrzydłowego ekipy z górnej połowy tabeli jest wynikiem w granicach przyzwoitości, ale niezwracającym uwagi.

Wolfsburg nie był drużyną, w której ktokolwiek wyróżniałby się indywidualnymi osiągnięciami, ale nawet na tym tle w wewnątrzklubowej klasyfikacji kanadyjskiej zajął siódme miejsce. Nie stał się ani gwiazdą ligi, ani nawet zespołu. Nie stał się też jego najlepszym pozyskanym w lecie młodym skrzydłowym, bo na to miano bardziej zapracował Patrick Wimmer, rok starszy Austriak ściągnięty z Arminii Bielefeld, który też strzelił cztery gole, ale zaliczył aż osiem asyst. Kamiński po prostu przebił się do podstawowego składu ambitnej drużyny z Bundesligi. I samo to należało uznać za wielki sukces, niewymagający podrasowania.

Reklama

NAJLEPIEJ OD DZIEWIĘCIU LAT

Podobna sztuka nie udawała się bowiem w ostatniej dekadzie większości Polaków wyjeżdżających z Ekstraklasy do Niemiec. Równie bezbolesnego wejścia do ligi nie zanotował nawet Robert Gumny, który relatywnie szybko zaczął regularnie grać, choć też nie aż tak często i jednak w znacznie słabszym klubie. Nie mówiąc już o graczach, którzy od Bundesligi się odbijali, jak Tymoteusz Puchacz, czy Bartosz Białek. Ostatnim, który tuż po wyjeździe z Polski uzbierał jeszcze więcej minut w Bundeslidze od Kamińskiego, był w 2014 roku Paweł Olkowski. Siły i możliwości finansowych tamtego FC Koeln też jednak nie da się porównać z Wolfsburgiem.

Nie trzeba było wyolbrzymiać rzeczywistej wartości występów Kamińskiego, by i tak ze wszech miar go chwalić za to, jak zaaklimatyzował się w Niemczech. Zwłaszcza że ewidentnie szedł w górę. Początkowo jeszcze trener Niko Kovac publicznie wytykał jego deficyty, choć od pierwszych kolejek dawał mu minuty przynajmniej z ławki. Później Kamiński jako jedyny zawodnik VfL zagrał na mundialu, a w drugiej części sezonu zaczął się wyróżniać w ofensywie. Poprawił liczby – wszystkie cztery gole strzelił w rundzie wiosennej – ustabilizował miejsce w wyjściowej jedenastce.

Nie wyróżniał się w skali ligi w żadnym z elementów, za to w niewielu odstawał. Poza tym jego statystyki w StatsBomb pokazują, że dobrze radził sobie w pressingu, co u Kovaca jest nie mniej ważne od strzelania goli. Nauczył się też języka, co pozwalało tym bardziej optymistycznie patrzeć na jego przyszłość. Zwłaszcza biorąc poprawkę na jego wiek. Jakub Błaszczykowski, do którego Ślązak często jest porównywany, w analogicznym okresie kariery dopiero przebijał się w Wiśle Kraków. A Kamiński, już jako mistrz Polski, był po dobrym pierwszym sezonie w Niemczech.

Statystyki StatsBomb za poprzedni sezon pokazują, że Kamiński w porównaniu do innych graczy ze swojej pozycji w Bundeslidze najbardziej wyróżniał się w liczbie odbiorów po pressingu. Ponadprzeciętnie wypadał też pod względem jakości oddawanych strzałów i odsetku celnych dośrodkowań. Największe pole do poprawy jest w kwestii dryblingów i – co częściowo się z tym wiąże — zdobywanych fauli.

Podobnie jak we wspomnianym przypadku Olkowskiego, w drugim sezonie nastąpiło jednak tąpnięcie. Zamiast potwierdzić dobre pierwsze wrażenie i stopniowo iść za ciosem, Polak musiał się zmierzyć z nową rzeczywistością. Drużyna zmieniła ustawienie z wahadłowymi na system 4-3-3, ze skrzydłowymi grającymi raczej w szerokości pola karnego i otwierającymi korytarze dla ofensywnie wchodzących bocznych obrońców.

Reklama

Od Kamińskiego, w poprzednich rozgrywkach często ustawianego na lewym wahadle, zaczęto oczekiwać mniejszego wykorzystywania całej szerokości boiska, a częstszego dostarczania konkretów pod bramką. Z myślą o tych korektach dokonano też letnich transferów. Do Wolfsburga trafili Tiago Tomas, Portugalczyk ze Sportingu, który wcześniej nieźle prezentował się na wypożyczeniu w Stuttgarcie oraz Vaclav Cerny, Czech, który w Twente Enschede strzelił 15 goli i zaliczył 13 asyst. Konkurencja się zwiększyła. Nie dość, że do klubu trafili nowi gracze, to jeszcze o trochę innym profilu. Bardziej przypominający podwieszonych napastników niż dryblujących skrzydłowych, jak Kamiński czy Wimmer.

BEZBARWNY POWRÓT DO JEDENASTKI

Letnie przygotowania pokazały, że Kamiński stracił status zawodnika podstawowego składu. Rozpoczął się już listopad i reprezentant Polski wciąż go nie odzyskał. W tym tygodniu dopiero drugi raz w obecnej kampanii wystąpił w podstawowym składzie. W starciu Pucharu Niemiec z RB Lipsk dostał od Kovaca 81 minut. Wilki niespodziewanie wyrzuciły z rozgrywek obrońcę tytułu, co jest dla 21-latka dobrą informacją, bo zespół wciąż będzie grał na dwóch frontach, a chorwacki trener stawia na Polaka na razie tylko w pucharze (wcześniejszy występ od pierwszej minuty zaliczył w sierpniu przeciwko Makkabi Berlin). Kamiński zanotował jednak dość anonimowy występ. Raz był bliski podwyższenia wyniku po ładnej indywidualnej akcji, ale minimalnie chybił. Zwycięskiego gola strzelił Cerny, dla którego było to pierwsze trafienie na niemieckich boiskach. Asystował mu Tomas. Zapunktowali więc dwaj potencjalni konkurenci Kamińskiego do gry.

W jeden pucharowy wieczór Polak uzbierał jednak niemal tyle minut, ile we wszystkich meczach Bundesligi, w której spędził na boisku tylko 83 minuty. Nie strzelił w tym czasie żadnego gola, nie zaliczył asysty, a najwięcej czasu spędził na boisku w pierwszej kolejce przeciwko Heidenheim, gdy grał przez ostatnie 24 minuty. Spośród jego bezpośrednich konkurentów więcej szans dostaje każdy. Nawet Kevin Paredes, Amerykanin, który stracił część przygotowań i początek sezonu z powodu kontuzji, czy Wimmer, aktualnie leczący uraz. Kiedy z Bayerem Leverkusen Kovac przeszedł na system z wahadłowymi, po lewej stronie biegał pozyskany w lecie z Atalanty Bergamo Joakim Maehle. Kadra Wolfsburga jest szersza i bardziej elastyczna niż wcześniej. A Kamiński na razie nie daje sobie rady z konkurencją.

Ostatni występ z Lipskiem uznano w lokalnych mediach za dobry pretekst, by przyjrzeć się bliżej jego sytuacji. Sam zawodnik wypowiedział się na łamach „Wolfsburger Allgemeine Zeitung”, nie ukrywając, że to dla niego trudny moment. „W trakcie przygotowań walczyłem o miejsce w składzie, ale trener zdecydował się na innych piłkarzy, co muszę zaakceptować. Każdy wie, co mogę dać zespołowi. Jeśli dostaję szansę, jak z Lipskiem, muszę pokazać, że jestem gotowy do gry. W futbolu zawsze jest raz pod górę, raz z górki. Każdy chciałby być zawsze na górze, ale tak to nie działa. Muszę walczyć” – wyjaśniał.

O przypadek Polaka został też zapytany Kovac, który wypowiedział się dość tajemniczo. „Mam pewne wytłumaczenie, ale nie chcę z niego robić wielkiego tematu. Wiem, co się z nim dzieje, z czym się zmaga i dlatego potrafię zrozumieć, dlaczego jeszcze nie jest na poziomie, na jakim był w poprzednim sezonie” – stwierdził. Dał mu jednak nadzieję na przyszłość. „Kuba zawsze stawia zespół ponad siebie, pracuje wiele dla całej drużyny. Pójdzie znów w górę, jestem o tym przekonany. I na pewno rozegra jeszcze dobry sezon” – dodał Chorwat. Sam Kamiński też wciąż nie wycofał się z deklaracji o dziesięciu golach w kampanii, choć jej pierwsze miesiące bezpowrotnie stracił.

SZANSA W PROBLEMACH ZESPOŁU

Jakkolwiek Kovac twierdzi, iż dobro zespołu jest dla Kamińskiego ważniejsze niż jego indywidualna sytuacja, paradoksalnie największe nadzieje na zmianę sytuacji mogą Polakowi dać… problemy jego drużyny. Wyeliminowanie Lipska było pierwszym zastrzykiem optymizmu od kilku tygodni, bo po niezłym początku sezonu „Wilki” spisują się poniżej oczekiwań. W lidze przegrały cztery z poprzednich pięciu meczów, w tym trzy ostatnie z rzędu. Niepowodzenie w niedzielnym starciu z Werderem, które Kamiński prawdopodobnie znów zacznie na ławce, może sprawić, że strefa pucharowa zacznie się od Wolfsburga niebezpiecznie oddalać. A nie po to pozwolono Kovacowi w lecie na wielomilionowe transfery, by zespół znów tułał się w środku tabeli.

Nowe nabytki też na razie nie zachwycają. Trudny początek sezonu miał Wimmer, Cerny nie dawał konkretów, jak w czasach gry w Holandii, a cała ofensywa trzymała się na barkach Jonasa Winda, który w pierwszych kolejkach wszystko, co dotknął, zamieniał w złoto. To jednak typowa dziewiątka i zawodnik, z którym Kamiński na pewno nie rywalizuje o miejsce. Poza Duńczykiem tylko pięciu graczy w ogóle trafiło do siatki w meczach ligowych, ale żaden nie zrobił tego więcej niż raz. Pod względem asyst konkurenci Kamińskiego też nie błyszczą. Żaden z graczy występujących w bocznych sektorach nie ma jeszcze ani jednej.

Im dłużej potrwają niepowodzenia VfL, tym bardziej Kovac będzie zmuszony do szukania innych rozwiązań. A młody zawodnik, który w poprzednim sezonie notował obiecujące wejście i niespodziewanie został schowany do szafy, to jeden z naturalnych kandydatów, by przy jego pomocy spróbować odwrócić złą passę. Można więc się spodziewać, że prędzej czy później Kamiński wróci do częstszego grania i tylko od niego zależy, jak wykorzysta szansę, która musi się nadarzyć.

Jego przykład to także lekcja dla Polaków wyjeżdżających z Ekstraklasy. Natychmiastowo przebić się do regularnego grania w którejś z czołowych lig Europy jest bardzo trudno. Ale być może jeszcze trudniej jest utrzymać się na tym poziomie. By znaleźć ostatniego Polaka, który po wyjeździe z kraju rozegrał ponad połowę możliwych minut w Bundeslidze, a w drugim sezonie zdołał to powtórzyć, trzeba się cofnąć do Roberta Lewandowskiego. I samo to pokazuje skalę wyzwania stojącego przed Jakubem Kamińskim.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

14 komentarzy

Loading...