Lech Poznań przed przerwą reprezentacyjną zgodnie z planem pokonał Puszczę Niepołomice – i to wysoko – choć goście momentami nieźle sobie poczynali. Po przerwie reprezentacyjnej również zgodnie z planem ograł ŁKS, ale ponownie kilka razy próbował podpiąć rywali do tlenu. Ci byli zbyt słabi, żeby z tego skorzystać. Najważniejsze z perspektywy gospodarzy jest jednak co innego: do formy wraca Mikael Ishak.
Kapitan “Kolejorza” z Puszczą miał efektownego gola i przytomną asystę, a dziś z precyzją klasowej “dziewiątki” dwukrotnie wykończył świetne akcje kolegów. Polował potem na hat-tricka, którego w poznańskich barwach jeszcze nie udało mu się ustrzelić, ale w sumie miał tylko jedną okazję, gdy Marchwiński popisał się błyskotliwym zagraniem “zewniakiem”. Piłki nie przeciął ani Bobek, ani obrońca, Ishak zdołał oddać strzał, lecz nie był w stanie zrobić tego precyzyjnie mając już dość ostry kąt.
Lech Poznań – ŁKS 3:1. Ishak wraca do formy
Co równie istotne, szwedzki napastnik nie tylko dwa razy zrobił swoje, ale też po prostu grał dobrze. Widać było z nim starą werwę i pewność w swoich poczynaniach. Mądrze cofał się poza pole karne dołączając do rozegrania i potrafił utrzymać się przy piłce tyłem do bramki.
Dzielnie kapitanowi sekundowali inni ofensywni liderzy. Kristoffer Velde długimi fragmentami nic wielkiego nie prezentował, chwilami znajdował się w cieniu, ale konkrety miał z najwyższej półki: asysta w tłoku do Ishaka i wzorowe wykończenie kapitalnego dośrodkowania Kwekweskiriego, przy którym Dankowski i Bobek zgłupieli – jeden liczył na drugiego. Marchwiński z kolei asystował przy golu otwierającym wynik. Mógł mieć jeszcze dwa kolejne podania dające bramki, gdyby na drodze strzału Anderssona nie stanął Louveau, a Ishak sfinalizował jego wspominane już zagranie zewnętrzną częścią stopy.
Świeżo upieczony reprezentant Polski już po godzinie dostał wolne i gdyby Lech nabruździł sobie z wynikiem, John van den Brom zapewne zebrałby za ten ruch dużo krytycznych uwag.
Nerwowo po zmianie stron
Do przerwy goście z przodu nie istnieli, dopiero w 42. minucie oddali jakiekolwiek uderzenie. Flis w praktyce podał piłkę Mrozkowi, sprawdzając, czy ten przypadkiem nie przysypia. Pełna kontrola.
Hiszpański duet w osobach Ramireza i Pirulo na starcie zaminusował u Piotra Stokowca, który od razu przed drugą połową im podziękował. Jego potrójna roszada pomogła, ŁKS wreszcie przypomniał, że też jest na boisku. Gol Juricia był mocno przypadkowy, Mokrzycki (już w 2. minucie dostał żółtą kartkę za… symulowanie faulu w środku pola!) chciał przecież strzelać i skiksował, ale oprócz tego bardzo dobre okazje po stałych fragmentach mieli Louveau i Szeliga. Lech zbyt szybko próbował dograć mecz na stojąco i mógł się na tym przejechać. Dopiero bramka Velde zamknęła spotkanie.
Radość ze zwycięstwa w szeregach gospodarzy mogło zmącić niepokojąco wyglądające zdarzenie z udziałem Afonso Sousy. Dawid Dobrasz z Meczyków informował, że Portugalczyk nagle upadł i stracił przytomność. Natychmiast został zniesiony na noszach i przewieziony na badania, podczas których miał już być przytomny. Van den Brom na pomeczowej konferencji komentował, że chyba wszystko jest w porządku. Tego się trzymajmy.
Lech wykorzystał przychylny terminarz, mimo braku czystych kont pokonał u siebie beniaminków i wskoczył na podium. Teraz przed nim znacznie poważniejszy test. We wtorek na Bułgarską w ramach odrabiania zaległości przyjedzie rozpędzona Jagiellonia.
Fot. Newspix