– Od ludzi, którzy wracali po rekonstrukcji wiązadeł, słyszałem, że bardzo ważny będzie pierwszy pojedynek, żeby przełamać sobie w głowie strach i poczuć, że wszystko będzie dobrze. Ja tak nie miałem – mówi w rozmowie z “goal.pl” Alan Uryga.
Złamana kość śródstopia, problemy z mięśniem, zerwane więzadła krzyżowe przednie albo uszkodzona łąkotka – w ostatnich kilkunastu miesiącach kapitan Wisły Kraków spędził zdecydowanie więcej czasu poza boiskiem niż na nim. – Jestem bardzo wdzięczny mojej żonie za to, co dla mnie robiła. Wiem, że byłem trudny. W tym okresie kiedy kłóciliśmy się o coś, byłem przekonany, że to ja mam rację. Teraz – z perspektywy czasu – widzę, jak to naprawdę wyglądało. Byłem nie do zniesienia. Wracałem do domu i nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, a przecież czekała na mnie Agnieszka i nasz synek. Myślałem o tym, że za chwilę pójdę spać i rano znowu wstanę żeby pojechać na rehabilitację. Kilka tych kryzysów przerobiliśmy razem – tłumaczy obrońca.
Podopieczni Radosława Sobolewskiego przeciętnie weszli w nowy sezon I ligi. – Głęboko wierzę w to, że będzie dobrze. Wiem, że jako klub, jako drużyna, od wielu miesięcy funkcjonujemy w ciągłym napięciu. Oczywiste jest, że sprawy sportowe najbardziej uderzają w kibica. Nie chcę opowiadać banałów, ale ja naprawdę wierzę w tych ludzi. Widzę na treningach, jaki potencjał w nas drzemie. Jeśli ktoś na chłodno analizuje nasze mecze, to widzi, że nie gramy źle. Jedynym meczem, w którym byliśmy słabsi od przeciwnika i przegraliśmy, to spotkanie z GKS-em Tychy. W pozostałych spotkaniach byliśmy stroną dominującą. Bolą te stracone punkty u siebie, gdzie nie byliśmy w stanie przechylić wygranej na swoją stronę. Mam nadzieję, że teraz zaczniemy wygrywać i wrócimy tam, gdzie nasze miejsce – zapewnia Uryga.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
Fot. Newspix