W mediach społecznościowych śledzi go więcej osób niż klub, w którym gra. To wyczyn, skoro mowa o 20-latku rozpoczynającym dopiero drugi sezon w seniorskiej piłce. Xavi Simons już od dziecka wiódł żywot celebryty. Dopiero w ostatnim roku podjął jednak dwie decyzje, w których sport bezsprzecznie był na pierwszym miejscu. I prawdopodobnie uratował nimi karierę. Holender, jedenaście lat temu okrzyknięty cudownym dzieckiem światowej piłki, zalicza znakomite wejście do Bundesligi.
RB Lipsk zdołał w ostatniej dekadzie wyrobić sobie renomę klubu, który pozyskuje gwiazdy przyszłości, jeszcze zanim świat o nich usłyszy. Ale tego lata ściągnął gwiazdę przyszłości, która już jest bardziej znana niż on sam. Xaviego Simonsa na Instagramie obserwuje ponad pięć milionów ludzi. To jakieś trzy razy więcej niż klub, w którym gra. Ten transfer nie był jednak ruchem obliczonym na rozhulanie profili w mediach społecznościowych. Holenderski 20-latek, jak inni jego rówieśnicy, potrzebuje Lipska jako platformy przed wskoczeniem na najwyższą półkę światowej piłki. Lipsk potrzebuje jego umiejętności tu i teraz, czyli w momencie, gdy najwięksi wymagają jeszcze ostatecznego potwierdzenia. Trzy asysty i cztery gole w pierwszych pięciu meczach w Bundeslidze pokazują, że młodociany celebryta na dobre przeniósł się ze świata wirtualnego do realnego.
Pierwsze filmiki z jego udziałem, opatrzone krzykliwymi tytułami ogłaszającymi nadejście nowego Messiego, datuje się na 2012 rok. Dawno, jak na kogoś, kto dopiero kilka miesięcy temu przestał być nastolatkiem. Sportowo nie wszystko w ostatnich latach poszło tak, jak zapowiadano. To, że na dobrą sprawę zaczyna dopiero drugi sezon w seniorskiej piłce, przy ponad dwustu meczach również 20-letniego Bellinghama w Birmingham City, Borussii Dortmund, Realu Madryt i reprezentacji Anglii, albo przy tym, że rok młodszy Gavi zaczyna trzeci sezon jako podstawowy piłkarz Barcelony, nie robi wielkiego wrażenia. Wyceny portalu transfermarkt.de wskazują, że na świecie jest dziewięciu bardziej wartościowych piłkarzy z jego rocznika lub młodszych.
DROGA ODEGAARDA
Biorąc pod uwagę, jak długo jest już na świeczniku, może się wydawać najstarszym 20-latkiem świata. Ale pod względem piłkarskiego doświadczenia nie wybija się wcale aż tak, jak przewidywano jeszcze kilka lat temu. Ostatnie kilkanaście miesięcy pokazuje jednak, że Simonsowi raczej nie grozi droga Freddy’ego Adu i innych złotych dzieci, które na zawsze pozostały tylko bohaterami wspomnień maniaków Football Managera i filmików z trickami. Bardziej przekonująca wydaje się analogia do Martina Odegaarda, któremu wejście na światowy poziom nie poszło tak bezboleśnie, jak przewidywano, gdy był nastolatkiem, ale który przez Heerenveen, Vitesse i Real Sociedad w końcu dostał się jednak do światowej szpicy.
Simons na podobną drogę do zostania bardziej piłkarzem niż gwiazdką mediów społecznościowych zdecydował się wejść przed rokiem, gdy wygasał jego kontrakt z Paris Saint-Germain. Gdy w 2019 roku, za namową Mino Raioli, opuszczał barcelońską La Masię, w której szkolił się od siódmego roku życia i której był największą nadzieją, o transferze przyszłej gwiazdy futbolu pisały media z całego świata, a 16-latek musiał się mierzyć z pierwszą falą hejtu. Jego ojciec, kiedyś sam piłkarz Fortuny Sittard i były trener młodzieży w Ajaksie, zabrał go z ukochanego klubu, nie widząc perspektyw na rychły debiut w pierwszej drużynie.
Trzy lata w Paryżu też nie potoczyły się jednak zgodnie z ich oczekiwaniami. W seniorskiej ekipie rozegrał tylko 331 minut, większość w Pucharze Francji. W lidze tylko raz dostał szansę w podstawowym składzie. Nie strzelił żadnego gola, zaliczył ledwie jedną asystę. Trener Mauricio Pochettino, u którego debiutował, zdawał się nie mieć do niego przekonania. A gdy Simons w serii rzutów karnych z Niceą spudłował, przyczyniając się do odpadnięcia zespołu z rozgrywek, także kibice zaczęli w nim dostrzegać tylko kolejną przereklamowaną gwiazdkę, która może i pojawia się na planach sponsorskich reklamówek u boku Neymara czy Ronaldinho, ale na boisku nawet obok nich nie stała. Simons dołączył do innych graczy z juniorskich zespołów PSG, jak Kingsley Coman, Christopher Nkunku, czy Moussa Diaby, którzy, by zrobić karierę, musieli wyjechać ze stolicy Francji.
PRZEŁOM POD OKIEM VAN NISTELROOYA
Po wygaśnięciu umowy miał kartę na ręku. Ale zamiast spieniężać wcześnie zbudowaną markę osobistą, tym razem ruszył za marzeniem piłkarskim. Podpisał kontrakt z PSV Eindhoven, schodząc o kilka szczebli niżej względem PSG i wyraźnie usuwając się z medialnego wrzasku, za to zwiększając szanse na regularne zbieranie minut. Pod okiem trenera Ruuda Van Nistelrooya zaliczył tak trudny dla wielu graczy przeskok od juniora do seniora. W Eredivisie wystąpił we wszystkich 34 meczach w podstawowym składzie. Uzbierał w sezonie ligowym ponad 2800 minut, co udało mu się dopiero jako piątemu wśród najmłodszych w historii ligi. Strzelił 19 goli, zostając królem strzelców ojczystych rozgrywek. Tylko pięciu graczom udało się to w młodszym wieku. A na tej liście można znaleźć nazwiska takie jak Ronaldo, Marco Van Basten czy Johan Cruyff. Był wiceliderem rozgrywek pod względem liczby podejmowanych prób dryblingów, a za faule na nim rywale złapali aż dziewiętnaście żółtych kartek. Szybko zrobiło się o nim na tyle głośno, że po ledwie trzech miesiącach występów w PSV dostał od Louisa Van Gaala powołanie na mundial w Katarze, gdzie ofensywny piłkarz wystąpił przez siedem minut w meczu ze Stanami Zjednoczonymi. Po mistrzostwach świata wskoczył już do pierwszego składu kadry.
W Eindhoven zapowiadali, że zrobią wszystko, by zatrzymać go na dłużej. Sprowadzali go jako zupełną niewiadomą, chcąc widzieć w nim następcę Mario Goetzego. To, co otrzymali, przerosło najśmielsze oczekiwania. Widząc, co się dzieje, PSG skorzystało z klauzuli, którą zapewniło sobie, rozstając się z piłkarzem i w lecie za ledwie cztery miliony euro ponownie stało się właścicielem jego karty. Wydaje się, że klub ze stolicy Francji zrobił w ten sposób znakomity interes. Nawet jeśli sam nie skorzysta wkrótce z odrzuconego niedawno wychowanka, przynajmniej zarobi na nim wielkie pieniądze. Bo pierwsze miesiące na wypożyczeniu w Lipsku pokazały, że trajektoria kariery Simonsa znów przybrała bardzo korzystny kształt.
MOCNE WEJŚCIE DO NIEMIEC
Sam zawodnik, który może grać na wszystkich pozycjach w ofensywie, od obu skrzydeł, przez fałszywą dziewiątkę, środkowego napastnika, aż po ofensywnego lub nawet odrobinę cofniętego środkowego pomocnika, nie ukrywa w rozmowach z niemieckimi mediami, że kluczowa dla podjęcia decyzji była dla niego rozmowa z trenerem Marco Rosem, która przyprawiła go o gęsią skórkę. W klubie, w którym wiedzą, jak obchodzić się z talentami, błyskawicznie zdołali wkomponować Simonsa do zespołu. Już w meczu o Superpuchar Niemiec z Bayernem Monachium (3:0) nowy nabytek grał w podstawowym składzie. Sytuacja powtórzyła się w praktycznie wszystkich dotychczasowych meczach tego sezonu. Jedynie w ostatnim pucharowym starciu z Wehen Wiesbaden trener wpuścił go z ławki. Holender odpłaca za takie zaufanie konkretami. W ośmiu spotkaniach miał już udział przy siedmiu trafieniach. W Bundeslidze strzelał Augsburgowi, Unionowi Berlin oraz Stuttgartowi. W każdym z tych meczów zaliczał też asysty. A w debiucie w Lidze Mistrzów przeciwko Young Boys Berno wykreował partnerom dziesięć okazji strzeleckich.
Mimo że w lecie Saksonię opuściło kilku piłkarzy o wielkich umiejętnościach, na czele z Nkunku, który trafił do Chelsea oraz Dominikiem Szoboszlaiem kontynuującym karierę w Liverpoolu, początek sezonu wskazuje, że Maksowi Eberlowi, dyrektorowi sportowemu, znów udało się skonstruować ekscytującą kadrę pełną młodych talentów. W sytuacji, w której w Borussii Dortmund odeszli trochę od strategii skupowania przyszłych gwiazd, stawiając na bardziej doświadczonych piłkarzy, Lipsk zaczyna wyrastać na najlepszy w Niemczech inkubator dla zdolnej młodzieży z całego świata. W tak konkurencyjnym otoczeniu Simons odnajduje się na razie równie dobrze, jak w Eindhoven. Spośród wszystkich ofensywnych graczy Lipska, Holender uzbierał w tym sezonie najwięcej minut. Mimo że o pozycje w drugiej linii rywalizują też m.in. Dani Olmo, Emil Forsberg, czy Christoph Baumgartner, a na skrzydłach lub za plecami napastnika może też zagrać kilku innych piłkarzy, to od gracza wypożyczonego z PSG zdaje się zaczynać skład trener Rose.
Działacze z Lipska już muszą odpowiadać na pytania o to, co będzie latem. Eberl deklaruje, że zrobi wszystko, by zatrzymać perełkę w Niemczech na dłużej niż rok. Sam zawodnik, jak przystało na obytego od lat ze światem mediów, nabiera wody w usta, nie zamykając sobie pochopną deklaracją żadnej z furtek. Jeśli jednak wszystko pójdzie po jego myśli, już wkrótce znów będzie tam, gdzie spędził całe życie, czyli w jednym z globalnych superklubów. Tyle że nawet gdy samemu jest się pokoleniowym talentem, znacznie łatwiej zaistnieć w takich miejscach, przychodząc już jako gotowy produkt. Marketingowo Xavi Simons gotowy był już w czasach, gdy jego blond loki przysłaniały resztę wątłego ciała, a jego imię i nazwisko kojarzyło się głównie z bohaterem jakiejś kolejnej produkcji Pixara. Sportowo gotowy jednak nie był. Decyzja o tym, by dwa razy z rzędu wybrać klub nie pod kątem światowej rozpoznawalności, a perspektyw piłkarskich, prawdopodobnie uratowała mu karierę. Nawet jeśli oznacza to, że przez jakiś czas będzie musiał pograć w miejscach cieszących się w świecie społecznościowym mniejszą popularnością niż on sam.
Czytaj więcej o Bundeslidze:
- Serhou Guirassy. Koszmar rywali i człowiek, który wyrównał rekord „Lewego”
- Borussia Dortmund – zaprzęg bez odpowiedniej hierarchii i ze skłóconym maszerem
- Giganci pod jednym dachem. Jak VfB Stuttgart próbuje stanąć na nogi
Fot. Newspix