Reklama

Borussia Dortmund – zaprzęg bez odpowiedniej hierarchii i ze skłóconym maszerem

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

27 września 2023, 13:18 • 9 min czytania 7 komentarzy

Dotkliwa porażka z PSG, straty punktów z kandydatami do spadku, powrót do złego nawyku gry na posiadanie piłki, konflikt wewnętrzy i ratowanie wyników przez stare wygi, które miały być stopniowo odsuwane w cień. Widmo przegranego mistrzostwa Niemiec wciąż unosi się nad Westfalenstadion w Dortmundzie i na razie Borussia nie ma wyraźnego planu, by zerwać z bolesną przeszłością.

Borussia Dortmund – zaprzęg bez odpowiedniej hierarchii i ze skłóconym maszerem

Dobrze skonstruowany psi zaprzęg składa się z leada, swinga, teamu i wheela. Psy biegnące na każdej pozycji różnią się od siebie, ale jednocześnie wzajemnie uzupełniają. Lead przewodzi zaprzęgowi, jest inteligentny, zapalczywy, reaguje na komendy i wyczuwa niebezpieczeństwo. Za nim porusza się swing, który w przyszłości ma pełnić funkcję leada, ale brakuje mu doświadczenia. W teamie biegną młode psy, natomiast w wheelu, czyli tuż przed saniami, doświadczone i silne jednostki. Tak skonstruowany zaprzęg jest w stanie poruszać się z ogromną szybkością, nawet do 50 km/h i pokonać nawet sto kilometrów. Używając tej analogii do Borussii Dortmund, można łatwo wykazać, że w zespole wicemistrza Niemiec nie ma ani leada, ani swinga, a cały ciężar spoczywa na wheelu. Ten zaprzęg w takim układzie nigdy nie dojedzie do celu. Szczególnie że i na saniach panuje chaos.

Strata mistrzostwa gorsza niż rak

Porażka z Mainz w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu Bundesligi była jednym z najbardziej frajerskich finiszów w historii. Mimo dwupunktowego prowadzenia po 33. kolejce, piłkarze BVB i tak nie zdobyli mistrzostwa Niemiec. W obronę tytułu nie wierzyli już nawet kibice Bayernu Monachium, którzy wypytywani przez dziennikarzy przed spotkaniem z Kolonią, wyglądali na pogodzonych ze stratą tytułu i oczekiwali rewolucji kadrowej. W zasadzie nie stało się ani jedno, ani drugie, ale to i tak mniejsza kara, niż ta, jaką sprawili swoim fanom zawodnicy Borussii Dortmund. I choć po końcowym gwizdku feralnego starcia z Mainz, „Żółta Ściana” oklaskiwała kajających się piłkarzy i roniącego łzy Edina Terzicia, to z pewnością nie takiego finału oczekiwała. Po raz kolejny okolicznościowe pamiątki z okazji wygrania Bundesligi przez BVB stały się obiektem do kpin.

Przegrane mistrzostwo z BVB zabolało mnie bardziej niż zdiagnozowanie raka. Gdy jesteś chory, nic nie możesz zrobić, musisz to zaakceptować, to niezależne od ciebie. Tytuł straciliśmy, mając go w rękach, gdy wszystko zależało od nas – powiedział napastnik BVB Sebastien Haller w „Sport Bildzie”. – Przez cztery, pięć dni nie mogłem dojść do siebie. Zakładam, że każdy tak miał. Później poczułem potrzebę udania się w odosobnione miejsce, gdzieś, gdzie mógłbym pomyśleć i w spokoju samotnie patrzeć na ocean – dodał przed rozpoczęciem sezonu Julian Brandt grupie wyselekcjonowanych dziennikarzy podczas US Tour. Mimo to najgorsze dopiero miało nadejść.

Reklama

Strata mistrzostwa okazała się mentalnym ciosem dla piłkarzy i widać to w tym sezonie. Jednak była tylko przedsmakiem kolejnych ciosów, jakie otrzymali kibice z Dortmundu w kolejnych tygodniach. Z klubu odeszli Jude Bellingham, Raphael Guerreiro i Mahmoud Dahoud. Każdy był blisko związany z klubem. Dwaj pierwsi to niekwestionowani zawodnicy podstawowego składu, trzeci lawirował między wyjściową jedenastką a ławką rezerwowych. Do tego Anglik pozostawał liderem zespołu na boisku i w szatni. Nawet jeśli w ostatnich miesiącach część jego kolegów miała już dość jego ciągłej manii wygrywania, to sprawiła ona, że wokół niego na boisku zawodnicy dawali z siebie więcej, co bezpośrednio przełożyło się na fantastyczną pogoń w Bundeslidze za Bayernem, tym razem niezakończoną happy endem. Teraz takiego lidera nie ma.

Niezmordowany gen zwyciężania Jude’a Bellinghama 

Zły dobór liderów

W Niemczech oczekiwania są zawsze takie, że lider to ktoś, kto jest głośny na boisku i wykona wyślizg w kluczowym momencie meczu. Nigdy taki nie byłem i nigdy nie będę, ale uważam, że to myślenie się zmienia. Wziąłem na siebie więcej obowiązków, przemawiam przed spotkaniami. Jednak moja natura się nie zmieni, nawet jeśli spróbuję zmienić swój styl na taki, który kibice w Dortmundzie lubią oglądać. Ważne, żeby obowiązki przywódcze rozłożyły się na wielu zawodników i ja chcę podążać w tym kierunku – wyjaśnił Brandt

To właśnie Brandt był kreowany na nowego lidera, choć od dawna wiadomo, że takich zapędów nie ma i nie będzie ich miał. Po odejściu Bellinghama hierarchia w szatni BVB zupełnie się wywróciła. Marco Reus, który jeszcze przed poprzednim sezonem mówił wprost, że nadal chce być kapitanem i na najwyższym poziomie może grać jeszcze trzy, cztery lata, został usunięty w cień. Odebrano mu opaskę i posadzono na ławce. Matsa Hummelsa usunięto z rady drużyny już rok temu. Nowym kapitanem został Emre Can, choć dział sportowy na czele z Sebastianem Kehlem chciał go sprzedać! Weto postawił jednak Edin Terzic.

To nie pierwszy raz, gdy doszło do różnicy zdań między Terziciem a Kehlem i choć mowa o otwartym konflikcie jest nieco przesadzona, to między trenerem, a dyrektorem sportowym nie ma odpowiedniej nici porozumienia. Szkoleniowiec czuje duże poparcie prezesa BVB Hansa-Joachima Watzke. Jego pozycja jest bardzo mocna. Wzmacniano go przez trzy lata. Zaczynał jako skaut, później asystował trenerom w grupach młodzieżowych, by finalnie wylądować u boku Luciena Favre’a. Gdy w grudniu 2020 roku zwolniono Szwajcara, 40-latek tymczasowo przejął jego obowiązki. Miał pracować tylko do końca sezonu, by po nim zwolnić miejsce Marco Rosemu. Tak się stało, choć nie bez małego oporu. Władze BVB widziały bowiem w Terziciu ten sam ogień, co w Juergenie Kloppie. Do tego szkoleniowiec bronił się wynikami, zdobywając Puchar Niemiec. Pozostawiono go zatem w klubie.

Terzic kontra Kehl

I tak z pozycji trenera przesiadł się na fotel dyrektora technicznego, który recenzował pracę Rosego. W sezonie 2021/22 Borussia została wicemistrzem kraju, zdobywając 69 punktów, czyli tylko o dwa mniej niż w minionym sezonie. Mimo to szkoleniowiec został wezwany na dywanik. I choć w mediach mówiono, że to jedynie podsumowanie pierwszego roku pracy, to w rzeczywistości odbywał się sąd nad Marco Rose. Opiniujący w postaci Watzke’ego, Terzicia, Matthiasa Sammera i Kehla nie byli jednomyślni, co do dalszej pracy 47-latka i postanowiono go zwolnić. Nowym szkoleniowcem został ponownie Terzic, co było pierwszym sygnałem tworzących się przeciwstawnych obozów.

Reklama

Między trenerem a dyrektorem sportowym stale dochodzi do różnicy zdań. Eskalację konfliktu było widać w letnim oknie transferowym. Po odejściu Bellinghama w środku pola BVB powstał lej po bombie. Należało go umiejętnie wypełnić bowiem żaden z zawodników nie byłby w stanie zastąpić Anglika jeden do jednego. Terzic chciał sprowadzić Felixa Nmechę pomimo jego kontrowersyjnej natury. Kehl wolał Edsona Alvareza. Finalnie wybór padł na tego pierwszego, a jako argument fiaska rozmów z Meksykaninem podawano zbyt wysoką kwotę odstępnego. Prawda jest jednak taka, że w rzeczywistości Alvarez, który trafił do West Hamu, kosztował tylko o osiem milionów euro więcej niż Nmecha, a Borussia uzgodniła z Ajaksem Amsterdam niższą kwotę od Młotów.

Felix Nmecha w BVB. Gdzie przebiega granica między religijnością a łamaniem wartości?

Podobny spór towarzyszył podczas przedłużenia umowy z Youssoufą Moukoko. 18-latek to ogromny talent, ale bardzo rzadko pokazuje go na boisku. Całą rundę jesienną poprzedniego sezonu debatowano nad jego nowym kontraktem. Finalnie Moukoko otrzymał znaczącą podwyżkę, dzięki której zarabia ok. 5,5 mln euro, a kolejne dziesięć milionów ma otrzymać w bonusach. Argumentem za tym, że to dobra decyzja było poczucie, że przy młodym trenerze Edinie Terziciu 18-latek będzie w stanie pokazać pełnię swoich możliwości. Problem w tym, że od końca stycznia napastnik strzelił tylko dwa gole i najlepszą opcją dla Borussii byłaby jego sprzedaż lub wypożyczenie, co coraz mocniej rozważa się w Dortmundzie. Takie podważające rolę Kehla decyzje doprowadziły do tego, że osaczony dyrektor sportowy postanowił poszukać dla siebie wsparcia. Zatrudnił do działu sportowego Slavena Stanicia, który objął stanowisko koordynatora sportowego. Nigdy wcześniej nie było takiej funkcji w klubie, ale równie dobrze moglibyśmy ją określić mianem potakiwacza Kehla.

Tuszowanie problemów przez wygi

Konflikt wewnętrzny o sprawy sportowe doprowadziły do sytuacji, w której Borussia nie ma lidera ani na boisku, ani w szatni. Widać to szczególnie w trudnych fragmentach meczów. BVB po prostu pęka i nie jest w stanie się podnieść. Sprawę tuszują stare wygi, bądź używając nomenklatury maszerów, psy z wheela. Hummels i Reus, którzy początkowo odsunięto na dalszy plan, wrócili do łask. Widać to po spotkaniach, w których nie zagrali. W starciach z Bochum i Heidenheim wystąpił wyłącznie obrońca, ale tylko w pierwszej połowie (z drugiej wykluczył go uraz). Pomimo że Borussia mierzyła się z kandydatami do spadku, oba te mecze zremisowała. Szczególnie bolesne było spotkanie z beniaminkiem, który zdołał odrobić dwubramkową stratę, zdobywając swój pierwszy punkt w historii Bundesligi.

Widząc, że bez Hummelsa i Reusa Terzic sobie nie poradzi, przywrócił ich do składu. Efekt? Zwycięstwa nad Freiburgiem i Wolfsburgiem. Razem strzelili cztery z pięciu goli w tych spotkaniach, dzięki czemu BVB wciąż trzyma dystans do czołówki Bundesligi. Co jednak gdy przyjdzie do rywalizacji z dużo lepszymi zespołami? Mecz z PSG pokazał, że poziom Ligi Mistrzów staje się powoli niedostępny dla tych doświadczonych zawodników. Problem w tym, że inni go nawet nie osiągnęli. Na razie Hummels i Reus tuszują skalę problemów zespołu.

Borussia znajduje się obecnie w momencie, gdzie wheel ciągnie cały zaprzęg. Nie ma leada i nie widać go na horyzoncie, podobnie jak swinga. Natomiast team, czyli młodzi zawodnicy, sprawiają ciągłe problemy. Gdy wydawało się, że Karim Adeyemi będzie jednym z liderów, latem nawiązał romans niemiecką piosenkarką kosowsko-albańskiego pochodzenia, Loredaną, przez co futbol zszedł u niego na dalszy plan, co widać po jego formie. Piłkarze jak Moukoko, Giovanni Reyna, Jamie Bynoe-Gyttens czy Julien Duranville wciąż częściej są u lekarzy niż na boisku. A nowo pozyskani zawodnicy, czyli Nmecha, Marcel Sabitzer, Ramy Bensebaini czy Nicklas Fuellkrug nie zanotowali oszałamiającego wejścia do klubu.

Niedźwiedzia przysługa Aki’ego

Konflikt wewnętrzny i problemy personalne to nie jedyne zmartwienia zespołu. Zmianie i to na gorsze uległ sposób gry Borussii. Nie jest to futbol tak bezpośredni, intensywny i nastawiony na atak. Piłkarze BVB oddają o 25% strzałów celnych mniej niż w poprzednim sezonie. Przekłada się to również na bramki, których w Bundeslidze i Lidze Mistrzów Borussia zdobyła tylko dziewięć, przy ujemnym wskaźniku goli oczekiwanych. Względem poprzedniego sezonu spadły również wartości średniej liczby sprintów i intensywnych biegów na spotkanie. Znowu zaczyna przypominać sposób gry Luciena Favre’a, gdzie drużyna utrzymywała się przy piłce dla samego utrzymywania, bo akurat w aspekcie średniego posiadania zawodnicy BVB się poprawili.

O ile maszer w postaci Terzicia nie wprowadzi odpowiednich korekt w zaprzęgu, nie znajdzie w najbliższym czasie nowych liderów i nie postawi na bardziej bezpośrednią grę, Borussię mogą czekać bardzo trudne tygodnie. Do listopadowej przerwy reprezentacyjnej piłkarze BVB zmierzą się z piątym w tabeli Hoffenheim, uczestnikiem Ligi Mistrzów Unionem Berlin, groźnym u siebie Eintrachtem Frankfurt, mistrzem Niemiec Bayernem Monachium i Werderem Brema, który w poprzednim sezonie pokazał, że potrafi sprawić niespodziankę również na Westfalenstadion. A przecież w Lidze Mistrzów zawodników Terzicia czekają boje z AC Milan i dwukrotnie z Newcastle United.

Dla Dortmundu będą to tygodnie prawdy. I nawet jeśli Aki Watzke zrobił niedźwiedzią przysługę Borussii, umieszczając Juliana Nagelsmanna w reprezentacji Niemiec kosztem BVB, to nawet jego pupil – Edin Terzic nie będzie mógł spać spokojnie, jeśli zespół utrzyma tak słaby poziom, jaki prezentuje na początku sezonu.

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz

Szymon Piórek
1
Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz

Komentarze

7 komentarzy

Loading...