Jeśli Kamil Glik myślał, że Ekstraklasa przywita go goździkami, winem i wizytami w muzeum lotnictwa, to spotkanie z Pogonią Szczecin musiało go z tego błogiego snu brutalnie wybudzić. Duża w tym zasługa jego bliskiego kumpla Kamila Grosickiego, który selekcjonerowi Michałowi Probierzowi wysłał coś w rodzaju sygnału: jestem gotowy.
Glikowi się dostało. Boleśnie. Oj, bardzo boleśnie. Głównie po głowie. Dwukrotnie zderzył się nią bowiem z Efthymisem Koulourisem. Za drugim razem padł na murawę i wykrzyczał głośno wszystkie swoje frustracje, a pewnie trochę ich było, bo Cracovia skompromitowała się na całej linii i jubileusz pięćsetnego występu 35-letniego stopera w piłce klubowej „uczciła” wynikiem 1:5.
Fatalny debiut Glika
Ironia losu, że Pasy, których największym atutem jest jakość na środku obrony, najbardziej od lat zbłaźniły się w defensywie, gdy na murawę w ich barwach wybiegł zasłużony reprezentant Polski z przeszłością w Serie A i Ligue 1. Virgil Ghita wyglądał jakby ostatnie dni spędził na oglądaniu kompilacji z największymi wpadkami defensorów w historii futbolu pod muzyczkę z Benny’ego Hilla i o tym fakcie chciał poinformować wszystkich zgromadzonych na stadionie przy ulicy Kałuży. Andreas Skovgaard był zaś tak zagubiony, że przypomniały nam się popisy skądinąd legendarnego duetu z Zagłębia Lubin: Aleksandara Panticia i Iana Solera. Aż żałowaliśmy, że nie jest jak ich kompan Soren Reese – nieobecny na boisku.
Glik, o zgrozo, nie wypadł lepiej niż Ghita i Skovgaard. Zaliczył kilka interwencji, parę wybić, ale Pogoń narzuciła zbyt wysokie tempo konstruowania akcji, żeby na dłuższą metę weteran mógł za nią nadążyć. Przykro się na to patrzyło, przesądzających sądów wydawać nie zamierzamy, ale już widać, dlaczego kluby z czołówki Ekstraklasy wcale nie były skore do wydawania fortuny na przygarnięcie go w swoje szeregi po spadku z Serie B do Serie C.
To tyle w tej kwestii.
Mateusz Bochnak w przerwie mówił, że pomysł Cracovii miał opierać się na wykorzystywaniu wysoko ustawionej defensywy Pogoni. I, że niby ta koncepcja upadła wraz z faulem Benjamina Källmana na Grosickim, który z rzutu karnego trafił na 1:0. Chwilę pomyśleliśmy, złapaliśmy się za pustą głowę i rzuciliśmy do klawiatury: bzdura, głupota albo po prostu bezmyślność. Przecież Portowcy w ten sam sposób grali przez cały mecz. Powtarzamy: cały mecz. Żaden plan nie runął. Po prostu Cracovia po raz czwarty z rzędu zagrała fatalnie. Nie zmienia tego gol Rakoczego. Na 1:5. Nie ma sensu dorabiać do tego większych idei, naprawdę.
Przebudzenie Pogoni
Pogoń znów oglądało się z przyjemnością. Trochę jak wczesną wiosną po transparencie „One way ticket” wymierzonym w Jensa Gustafssona. Wygrałaby wysoko i miażdżąco, nawet jeśli Valentin Cojocaru nie obroniłby jedenastki Patryka Makucha. Piłeczka chodziła jak po sznurku, na jeden kontakt, klepeczka w trójkątach, „dziadek” w wersji premium. Szalał Kamil Grosicki, który Ghitę jechał jak chciał, Glika zresztą też, aż niesprawiedliwe to było, że te czołgi Cracovii musiały za nim ganiać, skończyło się to kompletem: golem, asystą i asystą drugiego stopnia. Alexander Gorgon dołożył dwa trafienia. Oba w swoim stylu. Umie wykańczać. Miło, że coraz lepiej odnajduje się jako centralna postać w przebudowującym się środku pola Portowców.
Efthymis Koulouris zdobył bramkę jak z treningu. Przyjęcie na klatkę piersiową, zejście do środka, pokazanie Grosickiemu i piłkarzom Cracovii ruchem ręki, żeby nie ruszali jego piłki (wszyscy się zastosowali), precyzyjne uderzenie z dystansu obok bezradnego Madejskiego. Na koniec pobawili się jeszcze rezerwowi: Danijel Loncar posłał pysznego crossa, Olaf Korczakowski zanotował asystę w swoim ekstraklasowym debiucie, a Kacper Smoliński pierwszego gola po ponad rocznej przerwie spowodowanej kontuzją. Gustafsson szeroko się uśmiechał. To była Pogoń, jaką znamy i lubimy, czyli w skrócie: aspirująca do grania najbardziej ofensywnej piłki w Polsce.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
- Rafał Kurzawa – anatomia upadku
- Fuszerka roku na lodowisku. Cracovio, kto ci to tak spierdzielił?
Fot. Newspix