Lukas Podolski podbiegł pod trybunę całując herb Górnika Zabrze. W taki sposób celebrował swoją pierwszą bramkę w tym sezonie. Wszedł w niego katastrofalnie. Mizerne mecze przeplatał słabiutkimi. Przebudził się w idealnym momencie, akurat na Wielkie Derby Śląska. On, prawdziwa legenda zabrzańskiego klubu.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że meczów derbowych nie warto rozliczać po walorach piłkarskich, bo tych jest zwykle wyraźnie mniej niż w spotkaniach o mniejszym ciężarze gatunkowym. Hasełko o „rządzeniu się swoimi prawami”, brzmi jak największy banał, ale jakąś prawdę za sobą niesie. Wszyscy, którzy od 2016 roku ostrzyli sobie zęby na ligowe starcie Górnika z Ruchem (po drodze była jeszcze konfrontacja w pucharze we wrześniu 2022), to raczej na całą otoczkę aniżeli widowisko piłkarskie. Bo to, jak to zwykle bywa, było takie sobie.
Ale wszystko dookoła? Top. Atmosfera – pierwsza klasa. Stadion – pełny. Temperatura na Śląsku – na najwyższym poziomie. Nawet nadawca wymyślił coś niezwykle oryginalnego, bo mecz można było obejrzeć z alternatywnym śląskim komentarzem (za mikrofonem Remigiusz Kula i Bogdan Kalus). Takie inicjatywy zawsze dodają naszej piłce kolorytu, więc ochoczo przyklaskujemy.
A teraz o meczu.
Trochę współczuliśmy Lukasowi Podolskiemu po pierwszej połowie. Gdy zaliczył przerzut na prawą stronę, to prosty błąd techniczny w przyjęciu przytrafił się Yokocie. Gdy zrobił to samo na lewą, identyczną wpadkę zanotował Janża. Jak z kolei wrzucił w pole karne, to Musiolik oddał takie „uderzenie”, że pożal się Boże. Zapachniało trochę początkami „Poldiego” w Ekstraklasie i słynnym przerzutem do Dadoka. Były reprezentant Niemiec najgroźniejszy był wtedy, gdy toczył podwójny pojedynek z Szurem – podwójny, bo najpierw popchnął go w starciu o piłkę, a później znowu, gdy obaj panowie skoczyli sobie do oczu.
Z kolei Musiolik partaczył też w innych sytuacjach. Najbardziej w pierwszym kwadransie, gdy skiksował po wrzutce Janży – w sumie powinien zapakować piłkę do siatki, a zamiast tego… Nawet nie wiemy, jak nazwać tę próbę – po prostu jakoś trafił w futbolówkę. W drugiej połowie to samo: jak przyszło mu dobijać bombę Podolskiego, to przestrzelił. Dostał piłkę na głowę po stałym fragmencie gry, to posłał ją kilka metrów obok bramki.
Ciekawe czasy przed Górnikiem, w którym dopiero pięciu piłkarzy wpisało się na listę strzelców. Musiolik zrehabilitował się w akcji bramkowej, w której zaliczył asystę, ale po kolei. Doceniamy drużyny, które chcą wychodzić podaniami spod własnej bramki, z wyjątkiem tych, które robią to tak, jak Ruch na początku drugiej odsłony. Górnik zakładał wysoki pressing. Już podanie Szura do Michalskiego było na granicy ryzyka. Wiecie, takie typowe alibi: nie za bardzo wiem, co zrobić, więc oddam do kolegi, niech on się martwi, choć ma rywali na plecach. Michalski wrzucił na jeszcze większego konia Szymańskiego, który nie zdążył już nawet wybić piłki. W efekcie strata pod własnym polem karnym. Musiolik wygrał pojedynek, wrzucił w szesnastkę, tam precyzyjnym uderzeniem jedyną bramkę w meczu strzelił Podolski.
Średnio oglądało nam się te zawody. Kapralik rozegrał dziś anonimowe spotkanie. Czyż zszedł do bazy w przerwie, bo podawał do wyimaginowanych partnerów. Podobał nam się komentarz Baszczyńskiego, który w pewnym momencie zaczął chwalić Dadoka za to, że „potrafi zgubić piłkę”. Potrafi, potrafi – jeszcze jak! W Ruchu z kolei zabrakło nam jakiegokolwiek polotu. Nie zaoferował go Kozak, który pod koniec sierpnia sfinalizował transfer z Górnika Łęczna. Szarpał Wójtowicz. Szczepan jak zwykle stanowił wartość dodaną w pojedynkach, ale piłka to nie tylko przepychanie szaf. Największe rezerwy były w środku pola. Swędrowski, Szymański, Sikora… Trochę jak środek pola z Euro 2012, gdy musieliśmy atakować, a Smuda zagrał trójką defensywnych pomocników.
Formą do piłkarzy dostosował się sędzia Musiał, który powinien wyrzucić z boiska Kostasa. Grek ewidentnie przesadził z użyciem łokcia (nie obejrzeliśmy wiele powtórek, ale bez wątpienia był to łokieć intencjonalny), ale został oszczędzony. „Niebiescy” mogą więc lekko pluć sobie w brody. Powinni grać w przewadze, stracili gola po głupim błędzie, a cały mecz był raczej wyrównany. Ale może to i dobrze – los okazał się łaskawszy dla tych, którzy grali odważniej.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Dawid Szwarga: Granie co trzy dni jest zupełnie innym sportem
- W Puszczy już szykują się na święta. Słaby Śląsk dostał kilka prezentów
- Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania [ZAPOWIEDŹ EKSTRAKLASY]
Fot. FotoPyK