Reklama

Madejski: Nie byłem nawet klasycznym fusem. Sprawdzali mnie na 90minut [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

05 września 2023, 11:25 • 15 min czytania 20 komentarzy

Sebastian Madejski dopiero w wieku 26 lat zadebiutował na poziomie Ekstraklasy. To późno nawet jak na standardy wśród  golkiperów, a szczególnie teraz, gdy byle młodzieżowiec bez większego doświadczenia może dostać szansę między słupkami z racji wieku. Piłkarz Cracovii przebył jednak inną drogę. Rynek bramkarzy, który jest oparty w dużej mierze na młodych zawodnikach, wypluł go, dlatego Madejski tułał się po klubach na trzecim szczeblu rozgrywkowym. Raz myślał o zakończeniu kariery i ruszeniu do normalnej pracy, ale uratował go jeden telefon z Elbląga. Potem było lepiej – świetny okres w Motorze Lublin i zainteresowanie klubów pierwszoligowych. Ale znów pojawiły się komplikacje związane z kontuzją. Odrzucili go w Chojniczance, a sam zgodził się na jedyną realną propozycję gry w trzecioligowych rezerwach „Pasów”. Dziś jest ich bramkarzem numer jeden w pierwszym zespole.

Madejski: Nie byłem nawet klasycznym fusem. Sprawdzali mnie na 90minut [WYWIAD]

Sebastianem Madejskim porozmawialiśmy m.in. o jego wyboistej drodze do Ekstraklasy, momentach zwątpienia, rozwoju bramkarskim w Motorze pod okiem Arkadiusza Onyszki, kulisach odejścia z tego klubu, zainteresowaniu kilku konkretnych klubów, grze w Cracovii, pasji do motoryzacji i strzępkach życia prywatnego,  którym dzieli się od święta. Zapraszamy.

Ani nie jesteś młodzieżowcem, ani doświadczonym bramkarzem po trzydziestce. Na dwóch najwyższych szczeblach nigdy wcześniej nie grałeś. Masz 26 lat i jesteś pierwszym bramkarzem, a takich w tym wieku i tym statusem jest w Ekstraklasie jedynie kilku. Jesteś więc ciekawym przypadkiem.

Tułałem się, kiedy wygasł mi status młodzieżowca. Miałem problemy ze znajdowaniem klubu, a raz po przerwie w rozgrywkach czekałem nawet dwa miesiące, dopóki nie pojawiła się opcja z Olimpią Elbląg. Przyjęliśmy taktykę z menadżerem, żeby robić to wszystko bardzo powoli i nie rzucać się na głęboką wodę. Zawsze sobie powtarzałem, że wolę grać za mniejsze pieniądze. Nie chciałem być drugim czy trzecim wyborem, bo tak trudno się rozwijać i nabrać doświadczenia.

Inaczej postąpiłem dopiero w przypadku Cracovii, ale kluczowe były tutaj okoliczności. Wracałem po kontuzji i nie byłem w optymalnej formie. Nie miałem za bardzo opcji do podpisania kontraktu. Cracovia się zgłosiła, bo usłyszałem, że Lukas Hrosso miał problem z barkiem, a poza tym był Adam Wilk i jeszcze Karol Niemczycki. W klubie szukali trzeciego-czwartego golkipera, a że znałem się z trenerem Tomaszem Jasikiem (asystent w pierwszej drużynie Cracovii – przyp. red.)  z czasów gry w Motorze Lublin, to zadzwonił i spytał, czy nie byłbym chętny. Odpowiedziałem, że nie mam nic innego i mogę przyjechać, żeby się pokazać. Szczerze mówiąc, totalnie bym nie przypuszczał, że ta historia rozwinie się w taki sposób. Mija rok, a jestem pierwszym bramkarzem w Ekstraklasie. Miłe zaskoczenie, aczkolwiek ciężko na to zapracowałem.

Reklama

Naprawdę nie miałeś ofert rok temu? Kiedy odszedłeś z Motoru, mówiło się o tobie w kontekście klubów pierwszoligowych, np. Chojniczanki.

Źle to ująłem. Nie miałem ofert w momencie złapania kontuzji. Niby coś się pojawiało, żeby przyjść na testy, ale w moim przypadku testy przy naciągniętym więzadle pobocznym w kolanie to nie był dobry pomysł. Mówiłem, że nie widzę tego, żeby pojawić się w treningu. Pamiętam, że rozmawialiśmy z Chrobrym i Górnikiem Łęczna, ale to było tylko zainteresowanie. W momencie, jak wyszliśmy na pierwsze treningi w Motorze, przydarzyła się ta kontuzja, której może i dałoby się uniknąć, ale niestety wyszło, jak wyszło. Miałem bardzo luźne kolano. Dyskomfort był straszny przy jakichkolwiek ruchach. Według lekarzy potrzebowałem dwa miesiące na dojście do siebie. Trenowałem więc na siłowni i z fizjoterapeutą.

I fakt: później dostałem ofertę z Chojniczanki. Pojechałem tam na kilka dni. Myślałem jednak, że w klubie po prostu sprawdzą, że z kolanem wszystko jest okej, że w treningu nie wyglądam źle. Że pokażę się i zaraz podpiszę kontrakt. Ale wróciłem do domu. Trenerzy w Chojnicach stwierdzili, że nie jestem gotowy na pełne obroty. Tydzień później odezwała się Cracovia, która sprawdziła mnie, zrobiła rezonans i tak dalej. Tam stwierdzili, że wszystko jest w porządku. No i tak oto pojawiłem się w Cracovii.

Czyli gdyby jednak chcieli cię w Chojniczance, twoja przygoda mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

Bardzo możliwe, aczkolwiek uważam, że i tak postawili na bardzo dobrego bramkarza, jakim jest Mateusz Kuchta. Nie wiem, co by było, ale obecny scenariusz jest chyba najlepszym z możliwych.

W Cracovii dostałeś jakiś sygnał tuż przed pierwszą kolejką, że będziesz jedynką?

Reklama

Po odejściu Karola Niemczyckiego każdy walczył o wyjściowy skład, choć przypuszczaliśmy, wyjeżdżając na obóz, że to Lukas Hrosso będzie numerem jeden. To on dostał szanse w ostatnich meczach Ekstraklasy w poprzednim sezonie, ja nie. W trakcie okresu przygotowawczego trenerzy mówili jednak, że każdy ma czystą kartę. I poszło mi dobrze, bo w sparingach, w których grałem, miałem czyste konta. Czułem się dobrze. Pracowałem ciężko. Ostatni sparing mógł podpowiadać, że jestem w pierwszej jedenastce, ale w ogóle nie czułem się „jedynką”. Traktowałem ten temat z dużą dozą niepewności. O swojej pozycji w hierarchii dowiedziałem się dopiero dwa dni przed meczem.

Czułeś stres przed debiutem w Ekstraklasie? Patrząc na twoje doświadczenie, zrobiłeś skok o dwa szczeble rozgrywkowe, a biorąc pod uwagę ostatni sezon w rezerwach Cracovii, aż trzy.

Troszkę czułem, ale nie taki, który mnie w środku pospinał. To był zdrowy stres. Pomagał mi. Zresztą, trenerzy i Lukas dawali mi dużo podpowiedzi przed meczem, dlatego mogłem podejść do tego debiutu z większym spokojem, nawet mimo rocznego rozbratu ze szczeblem centralnym.

Wcześniej miałeś może takie wrażenie, że zakopałeś się w II lidze?

Trudno stwierdzić. Przychodząc do Motoru Lublin po okresie w Olimpii Elbląg, stwierdziłem, że to fajny pomysł. Wiedziałem, że zaczyna się tam dziać dużo dobrego i wyobrażałem sobie, że z Motorem jesteśmy w stanie awansować. Poza tym dogadanie się z klubem było kwestią dwóch dni. Zadzwonili, dostaliśmy ofertę i nie czekaliśmy na nic innego. Motor był najbardziej konkretny.

Awansu nie udało się zrobić, szkoda, a po dwóch latach w Motorze stwierdziłem, że chcę spróbować pierwszej ligi. Miałem już taki wiek i wyrobioną pewność siebie dzięki graniu, że to był odpowiedni czas na krok naprzód. Ta kontuzja mi to pokrzyżowała, bo choćby w Tychach były roszady w bramce i gdybym w tamtym momencie był zdrowy, zapewne wskoczyłbym do gry. Rozmawialiśmy o tym, ale problemów ze zdrowiem nie mogłem przeskoczyć.

Widziałem, że kibice Motoru dość mocno przeżywali twoje odejście. Ten drugi sezon miałeś bardzo dobry.

Zrobiliśmy mega robotę z trenerem bramkarzy, dlatego widać było efekty na drugi rok. I ja wiem, że kibice chcieli, żebym przedłużył kontrakt, ale… nie wyszło. Nie z mojej winy. Zawsze, gdy ktoś mnie o to pyta, mówię, że byliśmy dogadani co do nowej umowy na tip-top. Czekaliśmy tylko na papiery. Tylko że one nie pojawiły się przez dwa tygodnie, aż w końcu dostałem informację, że podpis nie zostanie złożony. Uważam, że Motor zachował się dziwnie, nie fair w stosunku do mnie.

Wydawało mi się, że nie zrobiłem nic złego. Później pojawiały się opinie, że zażyczyłem sobie nie wiadomo jaki kontrakt, ale to nieprawda. Spójrzmy prawdzie w oczy: w tamtym momencie kontrakt był odpowiedni do tego, co prezentowałem na boisku. Trener Saganowski i prezes zgodzili się na te warunki. Doszły chyba jednak jakieś zewnętrzne czynniki i temat upadł. To samo było z innymi chłopakami, którzy wtedy też rozstali się z Motorem.

To był jeszcze czas, kiedy o Motorze nie mówiło się za wiele.

Dało się odczuć, że to okres przejściowy. Miałem wrażenie, że w klubie nie wszystko funkcjonowało tak jak powinno. Już w rundzie wiosennej zaczęto szukać oszczędności, atmosfera była inna. Finalnie wyszło na to, że taki stan chyba nie pomógł i polegliśmy na finiszu, a ja rozstałem się z klubem w dziwnych okolicznościach.

Jak ci się pracowało z Arkadiuszem Onyszko, który w Motorze był trenerem bramkarzy?

Przez pryzmat dwóch lat spędzonych w Motorze uważam, że to był mój najlepszy okres w życiu pod względem łapania doświadczenia i wypracowania rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem aż tak dużej uwagi. To był ogromny zastrzyk bodźców i umiejętności, które przełożyły się na efekty w drugim sezonie. W pierwszym zmienialiśmy praktycznie cały mój styl grania. Drugi był kwintesencją tej pracy. Wiele trenerowi Arkowi zawdzięczam, mimo że rozstawaliśmy się w nie do końca fajnej atmosferze.

Jakie rzeczy masz na myśli? Co wypracowałeś? Co zmieniłeś?

Najbardziej kładliśmy nacisk na grę jeden na jeden. To zabawne, bo akurat w poprzednim meczu (rozmawialiśmy po meczu Cracovii z Piastem Gliwice – przyp. red) było dużo takich sytuacji. Nie mówię, że z trenerem Onyszko opanowaliśmy ten element do perfekcji, ale uważam, że w tamtym okresie doszliśmy do bardzo wysokiego poziomu. Pamiętam wiele meczów w Motorze, który mogły o tym świadczyć. Rywale mieli ze mną problemy, a ja czułem się pewny, że pojedynki robię dobrze. I właśnie ta pewność siebie też była kluczowa.

Pracowaliśmy nad moją mentalnością, bardzo dużo rozmawialiśmy. Wcześniej zawsze mi się wydawało, że muszę więcej, że nawet na rozgrzewce bramkarskiej trzeba się wypruć, a jak mi coś nie wyjdzie, to muszę to poprawić. Zaprzątałem sobie głowę sprawami, które tak naprawdę nie miały znaczenia. A przecież to tylko rozgrzewka – narzędzie do podniesienia temperatury ciała, złapanie kilku piłek, podanie kilka razy do celu i tyle. Gdy przychodziłem do Motoru, miałem w głowie zakodowane, że jak rozgrzewka poszła źle, to muszę bardziej się skoncentrować. A jak wychodziła dobrze, zacząłem się rozluźniać. Dużo mi dały również odprawy pomeczowe. Trener Onyszko pokazywał, co robię dobrze i źle. Porównywał moje zachowania do bramkarzy z wyższego poziomu dla głębszej perspektywy.

Ostatnią rzeczą, w jakiej mocno rozwinąłem się w Motorze, jest gra na przedpolu. Stałem się w niej bardziej przewidywalny. Kiedyś zdawałem sobie sprawę, że to nie jest moja najlepsza strona, ale do końca nie wiedziałem, jak to ugryźć, żeby się poprawić. Z trenerem Onyszko robiliśmy pod to specjalne treningi. Pokazywał mi na przykład, co powinienem robić jako bramkarz, kiedy widzę, że zawodnik zbliża się do piłki i ma już głowę w dół pod potencjalną wrzutkę. Praca nad tymi wszystkimi elementami, które wymieniłem, dała mi bardzo wiele.

Jestem w szoku, że nic nie powiedziałeś o grze nogami. Dziś nawet wśród młodszych bramkarzy to tak ważny element, że aż można odnieść wrażenie, że na inne trenerzy potrafią przymykać oko. A ty dziś z takim doświadczeniem w II lidze [160 spotkań – przyp. red.], ale z wiekiem młodzieżowca, miałbyś pewny plac w połowie klubów Ekstraklasy. Dobra, przesadziłem, bo to oczywiście trudne do realizacji połączenie. Trudno mieć ponad 150 meczów na koncie nawet w II lidze w wieku 21 lat, ale choćby połowa tego dorobku byłaby okej.

Jest duży popyt na bramkarzy-młodzieżowców, a nie jest ich dużo na rynku. Liczy się na to, że kogoś się trochę podszkoli, nawet bez większego doświadczenia, a potem wrzuci do bramki, ale to duże ryzyko na naprawdę newralgicznej pozycji. Ja tego nie chciałem. Łatwo się spalić i czasami lepiej szczerze sobie powiedzieć, że jeszcze nie jest się gotowym. Choć przyznam, że był taki moment w ekstraklasowym Podbeskidziu, kiedy mocno chciałem zadebiutować. Miałem 18 lat i marzyłem o tym. Na obozie przygotowawczym przed sezonem byłem tylko z Wojciechem Kaczmarkiem, bo Emilijus Zubas złapał kontuzję. Myślałem, że może wskoczę do składu, ale nie udało się. Ostatecznie nie pojawiłem się nawet na ławce.

Może to i lepiej, bo jeśli wtedy zabrakło talentu, to później przez lata wiele rzeczy mogłeś nadrobić pracą i mentalnością.

U mnie zdecydowanie jest bardziej praca niż talent, choć on też jest ważny. Ale jeśli nie dołożymy tej pracy i zmiany swojego stylu na potrzeby danej drużyny, to nie da się tak pociągnąć za długo na wysokim poziomie. Co do gry nogami – dużo jej nie robiliśmy w Motorze. Tam, nie oszukujmy się, nie graliśmy pięknej piłki. Bardziej bazowaliśmy na prostocie. Raz na jakiś czas był tylko trening stricte pod grę nogami, ale trenerzy nie kładli na to dużego nacisku. Poza tym da się zauważyć, że zespoły, które chcą stawiać na bramkarzy dobrych w tym elemencie, po kilku gorszych meczach potrafią zmienić koncepcję oraz iść w prostsze rozwiązania.

Akurat w Cracovii chyba już musisz skupiać się na tym elemencie. Nie zawsze chodzi o krótkie podania, ale celne i przemyślane lagi na Makucha i Kallmana.

Tak, aczkolwiek nie jestem jakoś mega zadowolony z mojej gry nogami. Widzę duże rezerwy.

W podcaście dla Motoru Lublin powiedziałeś, że po okresie w Wiśle Puławy zacząłeś zastanawiać się nad innym pomysłem na życie. Myśl o rezygnacji z piłki była tak poważna?

Tak, chciałem skończyć z piłką. Po odejściu z Puław wróciłem do Podbeskidzia, które nawet nie wiedziało, że byłem na wypożyczeniu. Nie byłem tam nawet klasycznym fusem, tylko gościem, którego nikt nie chciał i nie potrzebował. Powiedzieli, żebym przyszedł na trening i sprawdzali mnie na portalu 90minut, skąd w ogóle przyjechałem. To była jakaś abstrakcja. Wtedy zaświtało mi w głowie, że tak nie powinno to wyglądać. Miałem te treningi, ale woleli Arka Leszczyńskiego, który miał wtedy wiek młodzieżowca. Chciałem rozwiązać kontrakt i poczekać, aż uda się złapać jakąś opcję. Ale siedzę cały lipiec, cały sierpień, cały wrzesień i dopiero w październiku odezwał się do mnie prezes Olimpii Elbląg. Spytał, czy nie chciałbym tam potrenować i wyjść na mecz. Krzysiek Pilarz miał kontuzję i w kadrze był tylko jakiś młody bramkarz, ale trener Adam Nocoń nie chciał młodzieżowca.

Dziękowałem trenerom z rezerw Podbeskidzia, że pomagali mi podtrzymać minimalny poziom tlenu. Mimo wszystko, trenowanie samemu na boku i wchodzenie do gry tylko wtedy, gdy dodatkowy bramkarz jest potrzebny, nie jest prawdziwym treningiem. Nie da się tak nic wypracować, ale to zawsze było coś, choć we wrześniu miałem już jedynie kilka treningów. Ale pojechałem do tego Elbląga i udało się podpisać kontrakt, który na początku był tak niski, że starczało mi wyłącznie na mieszkanie i jedzenie. Na szczęście jednak nie miałem tak trudnej sytuacji finansowej, bo pomagali mi rodzice.

Powiedziałem sobie, że to ostatnia szansa. Chciałem zobaczyć, czy zabawa w futbol dalej ma sens. Chociaż rodzice, gdy mówiłem, że zaczynam szukać sobie innej pracy blisko domu z ewentualną grą w najniższych ligach, mówili zawsze: „Nie, nie możesz, daj spokój, nie rezygnuj”. Oni wierzyli we mnie bardziej niż ja, że mogę jeszcze się odbić. Na szczęście potem poszło w miarę z górki. Uświadomiłem sobie dobitnie, że mimo ciężkich chwil warto wierzyć do końca. Nigdy nie wiadomo, co życie postawi nam na drodze.

Wiara rodziców mogła być kluczowa.

Tak, a dochodziło jeszcze wsparcie mojej narzeczonej, teraz żony. Była przy mnie, pomagała mi, kiedy było ciężko. A to o tyle niełatwe, że jestem człowiekiem, który raczej nie pokazuje na zewnątrz, że coś jest nie tak. Jestem typem śmieszka, który nie do końca chce rozmawiać o rozterkach wewnętrznych. Dlatego najbliższe otoczenie nie wiedziało, czy jestem zdenerwowany, czy spokojny. Ale bardzo im dziękuję, że darzyli mnie takim wsparciem, nawet jeśli efekty przyszły po czasie.

Chodzi o to, że nie lubisz obciążać kogoś swoimi problemami natury mentalnej?

Bardziej o to, że nie jestem wylewny. Żona często się o to denerwuje, bo nie mówię jej o wszystkim. Jak jest coś dobrego, to raczej powiem, a jak nie, to nie chcę. Zawsze dawałem sobie radę sam i mówiłem, że prędzej czy później coś wyjdzie na dobre. Żona wie, że tak jest, a to naprawdę trudno zmienić. A lubię, kiedy jest dobra atmosfera w domu, niezszargana złymi emocjami wyjętymi z mojej głowy. Oczywiście są tematy, których nie da się trzymać w sobie do końca, ale mowa głównie o pracy, z której nie ma co robić nie wiadomo jak ciężkiego tematu. W tej kwestii nie miałem jeszcze sytuacji, kiedy chciałbym się komuś wypłakać do ramienia.

Dlaczego nie udało ci się w Podbeskidziu?

Nie wiem tego do końca. Może byłem za młody i trenerzy stwierdzili, że nie chcą dawać mi debiutu, bo mógłbym się spalić. W tamtym okresie raczej bym sobie z tym nie poradził, bo tak naprawdę dopiero w Motorze złapałem dojrzałość bramkarską. Więc tak – może chronili mnie przed szybkim wejściem, ale też przed gwałtownym spadkiem. Wtedy miałem żal, ale po czasie stwierdziłem, że nie zrobili mi nic złego. Teraz jestem w bardzo dobrym miejscu i zostaje mi tylko, żeby wymyślać sobie kolejne marzenia.

Masz jakieś zainteresowanie poza futbolem? W mediach społecznościowych cię za bardzo nie ma. Chyba nie jesteś fanem pokazywania swojego życia.

To prawda. Nie chodzi o to, że moje życie nie jest ciekawe, ale uważam, że prywatność jest mi bardzo potrzebna. Żona trochę irytuje się, że nie lubię robić sobie zdjęć, bo ona sama niekoniecznie dużo wstawia na Instagrama i też tam wiele nie pokazuje. Ja mam z tym problem. Nie lubię się chwalić tym, co się u mnie dzieje. Coś raz na jakiś czas dodam, ale nie mam presji. Jestem dość skrytą osobą, która bardzo starannie dobiera sobie znajomych. Oni wiedzą, na co mogą sobie przy mnie pozwolić. A kilku bliskich znajomych wie, że jestem motoryzacyjnym freakiem. To jest ta największa pasja po piłce nożnej. Gdyby nie ona, poszedłbym właśnie w nią.

Masz wymarzone auto?

Moja żona mówi mi, że za dużo mam planów w tym temacie! Ale wymarzone? Chodzi o nieosiągalną półkę czy osiągalną?

Możesz to i to.

Nieosiągalna to McLaren P1. Kiedyś chciałbym chociaż wsiąść do takiego, bo to inżynieryjny majstersztyk. A ta przyziemna to Jeep Grand Cherokee ZJ z roku 1998/1997 z silnikiem V8. A wcześniejsze marzenie już spełniłem i mam je w garażu: to Volkswagen Phaeton z 2007 roku z dieslem pod maską.

Sprawdziłem sobie szybko cenę tego McLarena. Może kiedyś by ci się udało jakiegoś obitego po wypadku złapać po taniości.

(Śmiech) I tak może być ciężko! Marzenie nieosiągalne, ale kto wie. Marzenia są po to, żeby je mieć i spełniać.

Czyli jesteś tym freakiem, który potrafi wydać wszystkie oszczędności na auto i to niekoniecznie ku uciesze partnerki.

Dokładnie. Poza tym potrafię na myjni spędzić sporo czasu, tak samo w garażu. Żona ma ciężko, ale trzeba to jakoś pogodzić.

Masz jakieś cele sportowe?

Takie najbliższe to zagranie całego sezonu w Ekstraklasie w barwach Cracovii. Najpierw zagrać pełną rundę, pokazać się, popełnić jak najmniej błędów. Kolejnym marzeniem jest podpisanie nowego kontraktu. Chcę na niego zasłużyć.

Proponuję ci taką wizję: dobra gra, mistrzostwo Polski wymarzone przez prof. Filipiaka, nowy kontrakt i premie takie, że wystarczy na McLarena. 

Nigdy nie wiadomo. Czemu nie, walczymy!

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA 

 

 

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

20 komentarzy

Loading...