Reklama

Gil Dias – koczownik zależny od Monaco i Jorge Mendesa

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

04 września 2023, 19:07 • 9 min czytania 24 komentarzy

Pewnie z miejsca znalazłby się w zestawieniu dziesięciu obcokrajowców z najlepszym CV w historii Ekstraklasy. Gil Dias, którego właśnie pozyskała Legia Warszawa, za kilka tygodni skończy dopiero 27 lat, a ma już na koncie występy w czterech z pięciu topowych lig Europy oraz pobyty w Olympiakosie i Benfice. Trudno nie mieć dużych oczekiwań związanych z przyjściem kogoś takiego na polskie boiska, choć oczywiście znaków zapytania nie brakuje.

Gil Dias – koczownik zależny od Monaco i Jorge Mendesa

Pobieżny rzut oka wystarczy na dojście do wniosku, że jak na nasze realia mamy do czynienia z postacią nietuzinkową.

  • 15 meczów w Ligue 1
  • 27 meczów w Serie A (2 gole, 2 asysty)
  • 12 meczów w La Liga (1 asysta)
  • 7 meczów w Bundeslidze (1 gol)

Do tego 20 spotkań dla Benfiki (1 gol, 2 asysty), 10 spotkań dla Olympiakosu (2 gole, 1 asysta) i 65 spotkań w portugalskiej ekstraklasie dla innych klubów (6 goli, 9 asyst).

Gil Dias – nowy piłkarz Legii Warszawa [SYLWETKA]

Minuta w ćwierćfinale Ligi Mistrzów

Jeszcze w kwietniu ubiegłego roku Darwin Nunez asystował mu przy bramce dobijającej Sporting Lizbona.

Reklama

Kilka dni wcześniej wszedł w rewanżowym starciu ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Liverpoolem (3:3). Było to wejście na minutę, tak symboliczne jak to tylko możliwe – Dias nawet nie dotknął piłki – ale jednak było, nie każdy Kowalski mógłby być na jego miejscu.

Odkąd Monaco latem 2015 roku wykupiło go ze Sportingu Braga za 5 mln euro, reprezentował barwy aż dziesięciu klubów. Nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż sezon. Czy to znaczy, że wszędzie się nie sprawdzał? Niekoniecznie. Mówimy raczej o typowym przypadku chłopaka, za którego za młodu duży klub zapłacił spore pieniądze, na ten poziom raczej nie był gotowy, ale trudno byłoby go sprzedać gdzie indziej bez większej straty. Stał się trybikiem biznesowej machiny, w której miał niewiele do gadania. Ciągła zmiana miejsc, czasami nawet co sześć miesięcy, na pewno nie pomagała mu w rozwoju.

Wypożyczenie za wypożyczeniem

Monaco wypożyczało Diasa aż sześć razy. W międzyczasie dwukrotnie mógł się pokazać na miejscu. W sezonie 2017/18 przed odejściem do Fiorentiny rozegrał jeden mecz ligowy. Poważniejszą szansę w klubie z księstwa Portugalczyk otrzymał jesienią 2019, kiedy spędził w nim całą rundę i rozegrał kilkanaście spotkań, z czego 10 w pełnym wymiarze czasowym. Z pewnością przywita się z Kamilem Glikiem przy okazji starcia z Cracovią, zwłaszcza że polski obrońca w tamtym okresie często pełnił funkcję kapitana.

W Monaco strasznie się wtedy miotano, dochodziło do dużego przemiału zawodników. Dias nie dał się zapamiętać z czegoś szczególnego, był jednym z wielu. W klubie mieli nadmiar pieniędzy po tej niesamowitej ekipie z Mbappe, Silvą, Mendym czy Fabinho i widać było, że chcą wręcz na siłę znaleźć nowego Kyliana. Rzucali chore pieniądze za chłopaków, którzy dwa razy prosto kopnęli piłkę, Dias też dostał swoją szansę. Nikt z tego grona się nie ostał – mówi nam Michał Bojanowski, ekspert Canal+ od Ligue 1.

Reklama

Drugą część tamtego sezonu wychowanek Bragi spędził już na wypożyczeniu w Granadzie. Przygodę z La Liga zakończył na dwunastu występach i asyście na sam koniec z Athletic Bilbao, polegającej na tym, że wywalczył piłkę w polu karnym, dopadł do niej Angel Montoro i dopełnił dzieła zniszczenia (wygrana 4:0).

Plecy Jorge Mendesa

Do niedawna za Gilem Diasem stał sam Jorge Mendes. Miało to swoje dobre strony, bo na pewno bez takiej postaci w tle trudno byłoby przenieść się do Francji za pięć baniek po dwóch meczach w seniorskiej piłce. Osoba Mendesa mogła też pomóc w utrzymywaniu odpowiedniej renomy kolejnych klubów biorących go na wypożyczenie. Zapewne wykorzystał też swoje wpływy, gdy Dias uwalniał się od Monaco i latem 2021 przechodził do Benfiki na zasadzie transferu definitywnego. Ruch ten przyjęto z zaskoczeniem, mimo że piłkarz wyróżniał się w Famalicao i po raz pierwszy od lat rozegrał sezon niemalże od deski do deski. Z drugiej strony, potęgowało to oczekiwania i wobec zawodnika, i wobec chętnych na ewentualną dłuższą współpracę.

Do Florencji został wypożyczony na dwa lata z opcją wykupu za 20 mln euro, co już na starcie zapowiadało, że musiałby rzucić wszystkich na kolana, żeby udało mu się zapracować na stały pobyt. Jakieś widoki na to istniały, bo akurat Dias miał za sobą udany rok w Rio Ave, gdzie okrzepł w dorosłym graniu. Portal violanation.com określał go jako piłkarza o „hipnotyzującym dryblingu”, który ma też szybkość, siłę i zaskakująco dobre wyczucie pozycji.

Tylko przebłyski we Włoszech

Początek na włoskiej ziemi miał obiecujący. W trzecim występie w Serie A strzałem z ostrego kąta między nogami bramkarza ustalił wynik na 5:0 z Hellasem Verona. Tydzień później asystował Federico Chiesie z Bologną, choć w praktyce po prostu przerzucił do niego piłkę, a całą reszta to zasługa jego kolegi. Większą klasę pokazał zaliczając asystę z Romą – łatwe ogranie Kolarova i podanie do zamykającego akcję Veretouta – i w kolejnym spotkaniu z Veroną, gdy dość ekwilibrystycznym uderzeniem w polu karnym zdobył honorową bramkę dla swojego zespołu. Konkretów mógł mieć więcej, na przykład z Juventusem strzelił w słupek.

Dias nie mógł narzekać na brak okazji, by pokazać się we Włoszech, ale dość szybko stało się jasne, że idolem trybun nie zostanie. W kwietniu 2018 na wspomnianym już violanation.com zastanawiano się, co z tym fantem zrobić, skoro został jeszcze ponad rok wypożyczenia.

„W cieniu wczorajszego zwycięstwa nad Romą znalazł się boleśnie zły występ Gila Diasa. Wprowadzono go, by swoją dynamiką i dryblingiem wprowadzał iskrę do kontrataków, a zamiast tego w odstępie kilku chwil storpedował parę bardzo obiecujących ataków, podając piłkę pod nogi rywala. Aby go jeszcze bardziej poniżyć, bramkarz Giallorossich Alisson oszukał go zwodem na Cruyffa. Takie występy niestety nie są specjalnie zaskakujące dla reprezentanta Portugalii do lat 21. Miał kilka dobrych momentów w barwach fioletowych – bramki w każdym meczu przeciwko Hellasowi, wspaniały solowy rajd zakończony uderzeniem w słupek, który mógł zapewnić Violi prowadzenie w meczu z Juventusem – ale częściej wydaje się być w zupełnie innym świecie niż reszta zespołu. Próbuje przedostać się przez centrum obrony przeciwnika, gdy mądrzejsze byłoby proste podanie, a następnie podaje do tyłu, gdy powinien próbować minąć obrońcę. 

Odkąd Stefano Pioli wyrzucił go na ławkę rezerwowych, Fiorentina wygrała 6 meczów z rzędu. Oczywiście wpływa na to wiele czynników, ale jest to cholerna korelacja. Szkoda, bo Dias powinien być dokładnie tym, czego Pioli chce od skrzydłowego: szybkim, wybuchowym, niebezpiecznym w dryblingu i chętnym do uderzenia, gdy zajdzie taka potrzeba. Zamiast tego w klubowej hierarchii pozostaje w tyle za takimi zawodnikami jak Valentin Eysseric” – ubolewał autor tekstu.

Udany start w Niemczech

Skończyło się na skróceniu wypożyczenia. Sezon 2018/19 Dias zaczął w Nottingham (21 meczów w Championship), a na wiosnę 2019 przechwycił go Olympiakos, gdzie spotkał Leonardo Koutrisa. Dał się zapamiętać z pięknego gola z Dynamem Kijów w 1/8 finału Ligi Europy. Grecy jednak dwumecz przegrali – 2:2 u siebie, 0:1 na wyjeździe.

Potem była runda z graniem w Monaco, runda w Granadzie i udany sezon w Famalicao, po którym Benfica uwolniła go od klubu z księstwa, wykładając 1,5 mln euro. Dla „Orłów” grał głównie na samym początku sezonu 2021/22 i na końcu, gdy strzelił gola Sportingowi i w czterech ostatnich kolejkach portugalskiej ekstraklasy zaczynał w wyjściowym składzie. Jesień ubiegłego roku miał straconą, aż w styczniu VfB Stuttgart, szukający wzmocnień mających pomóc utrzymać się w Bundeslidze, zapłacił za niego milion euro.

Początek w nowych barwach miał wręcz oszałamiający. 31 stycznia Stuttgart rozgrywał mecz Pucharu Niemiec z drugoligowym Paderborn. Niemal od samego początku przegrywał, aż wreszcie w 86. minucie wprowadzony niewiele wcześniej Dias świetnym przyjęciem piłki od razu ustawił ją sobie do strzału i pięknym strzałem pod poprzeczkę doprowadził do wyrównania. W doliczonym czasie faworyt zdobył zwycięską bramkę i przeszedł dalej.

Trener Bruno Labbadia śmiał się, że jego portugalski podopieczny już się spłacił. – Musiałbym dokonać obliczeń, ale na pewno to duża część – odpowiadał z uśmiechem dyrektor sportowy Fabian Wohlgemuth.

Mogła być Arabia Saudyjska lub Cypr, będzie Legia

W Bundeslidze Dias zaczął od wejścia po przerwie z Werderem, by potem wskoczyć do wyjściowej jedenastki. 18 lutego dał popis przed własną publicznością z FC Koeln. Po wymianie podań z Haraguchim kapitalnym strzałem od słupka otworzył wynik.

Niestety, było to jedyne zwycięstwo Stuttgartu z jego udziałem. W następnych pięciu kolejkach zespół wywalczył tylko punkt i stawiający na Portugalczyka Labbadia został zwolniony. Nowy trener Sebastian Hoeness do końca sezonu nie dał mu choćby jednej szansy, raptem dwa razy znajdując dla niego miejsce na ławce. Wyniki go obroniły, VfB po pewnie wygranych barażach z HSV uratowało się przed spadkiem.

W połowie lipca Hoeness jasno zakomunikował Portugalczykowi, że nie wiąże z nim dalszych planów i nie zabierze go na obóz. Piłkarz zaczął trenować indywidualnie, ale wcale nie palił się do odejścia. Mijały tygodnie, a niemieckiemu klubowi coraz bardziej zależało na tym, by zszedł z listy płac. 22 sierpnia portugalskie media informowały, że Dias przeszedł już nawet badania przed transferem do arabskiego Al Khaleej, w którym dzieliłby szatnię m.in. z Pedro Rebocho. 30 sierpnia portal 90min.de donosił, że ofertę wypożyczenia z opcją wykupu złożył Aris Limassol, ale sam zainteresowany nawet się do niej nie ustosunkował. Najwyraźniej dopiero propozycja Legii okazała się na tyle ciekawa, że postanowił ją przyjąć. W innym przypadku byłby skazany na grę w rezerwach.

„Wojskowi” także go wypożyczyli. Opcja wykupu w wysokości miliona euro jest realna i jeśli Dias się sprawdzi, raczej nie będzie problemu z pozyskaniem go na stałe. Z aklimatyzacją nie powinien mieć większych trudności, skoro spotka przyjaciela z czasów kadry U-21 Yuriego Ribeiro i Josue, który już zadba o to, żeby jego rodakowi nie zabrakło motywacji.

Alternatywa dla Kuna

W Legii będzie on potrzebny przede wszystkim jako rywal Patryka Kuna do gry na lewym wahadle. W praktyce może obstawić znacznie więcej pozycji: lewą obronę, lewe skrzydło, prawe wahadło, prawe skrzydło czy nawet „dziesiątkę”. W optymalnej formie od razu nie będzie, ale jako że pozostawał w treningu, raczej nie trzeba się obawiać, że pierwsze pozytywne sygnały wyśle nam w grudniu.

Pojawiają się głosy, że to zawodnik niezbyt zdyscyplinowany taktycznie, co w sporej mierze tłumaczyłoby, dlaczego pewnego pułapu nie przeskoczył. Pół żartem, pół serio – z taką charakterystyką idealnie powinien pasować do Legii, błyszczącej w ofensywie i mającej duże problemy w defensywie. Budujący w jego przypadku jest fakt, że od sezonu w Rio Ave (2015/16) mimo ciągłych przeprowadzek nieustannie znajdował się na poziomie, z którego polskie kluby bardzo rzadko próbują kogoś pozyskać. No i potrafił błysnąć w znacznie lepszej lidze niż Ekstraklasa nie kilka lat, a kilka miesięcy temu.

„Wow. W Stuttgarcie kariery nie zrobił, ale widać, że umiejętności ma. Pokrętło w nodze konkretne” – napisał na Twitterze Marcin Borzęcki.

„Dobry deal Legii. Odpali, to zostanie, bo klauzula relatywnie niska. Nie odpali, to wróci do Stuttgartu. Ale mam wrażenie, że będzie atrakcją naszej ligi. (…) Dobry drybler, wszechstronny, może grać w zasadzie na wszystkich pozycjach z boku (wahadło/skrzydło). Świetnie ułożona lewa noga, gorzej z prawą. Na naszą ligę powinien być bardzo ok” – wtórował mu Tomasz Urban.

Skoro eksperci od Bundesligi odnosząc się do jego postawy z rundy wiosennej są optymistami, to tym bardziej chcemy im wierzyć. Mówienie o dużej ekscytacji byłoby przesadą, ale to jedna z tych nowych postaci w Ekstraklasie, która na starcie daje nadzieje na jakość. A na nadmiar takich zawodników wciąż nie możemy narzekać.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

Fot. Legia Warszawa/Accredito

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

24 komentarzy

Loading...