Lech Poznań meczem z Górnikiem Zabrze miał rozpocząć marsz w górę tabeli i proces udobruchania swoich kibiców po pucharowej kompromitacji ze Spartakiem Trnawa poprawionej porażką w fatalnym stylu we Wrocławiu. Wybrał jednak mało skuteczną metodę dolewania oliwy do ognia. “Kolejorz” nie wysłał żadnego sygnału, że idzie ku lepszemu, mimo dwóch tygodni na popracowanie nad mankamentami.
Milion dośrodkowań i bezproduktywne granie po obwodzie to nie jest to, czego oczekiwała dziś poznańska publiczność. Oczywiście trudno gra się z rywalem, który długimi fragmentami broni całym zespołem na trzydziestym metrze i prawie nie wychodzi wyżej, ale po to Lech zatrudnia zawodników o ponadprzeciętnej klasie jak na Ekstraklasę, żeby sobie z takim problemem radzili.
Lech Poznań – Górnik Zabrze 1:1. Dośrodkowanie za dośrodkowaniem
Tymczasem gospodarze mieli do zaoferowania głównie wrzutkę za wrzutką w pole karne, gdzie królowali Rafał Janicki z Kostasem. Być może podopieczni Johna van den Broma uznali, że to najlepszy sposób, bo pierwsza taka akcja od razu przyniosła im groźną sytuację. Po centrze Anderssona Ishak strzałem głową zmusił Bielicę do dużego wysiłku. Bramkarz Górnika był niepewny na przedpolu, kiepsko grał nogami, ale na linii zrobił swoje, bo jeszcze w ostatniej akcji końcami palców wybronił uderzenie Afonso Sousy.
Portugalczyk był bardzo aktywny, zwłaszcza w drugiej połowie ciągle szukał gry, lecz notę obniża mu naiwny faul na Yokocie, co poskutkowało rzutem karnym pewnie wykonanym przez samego poszkodowanego. I tak jednak Sousa wypadł o wiele lepiej niż Filip Marchwiński, który wyglądał dziś tak niemrawo, jakby to on w czwartek rozegrał 120 minut w europejskich pucharach, a po drodze przytrafiło mu się jeszcze zatrucie pokarmowe. Nie pojmujemy, co kierowało Van den Bromem, że wpuszczając Sobiecha postanowił ściągnąć Velde – też irytował, ale przynajmniej czasami zakręcił rywalami – zamiast Marchwińskiego.
Gdyby Krawczyk szybciej myślał…
Lech i tak mógł ten mecz wygrać. Ishak i Milić (strzał z dystansu w okresie największej niemocy w ataku pozycyjnym) obijali poprzeczkę, Bielica mógł nie obronić strzału Sousy, a Szymczak mógł lepiej dobić piłkę podbitą po jedynej żwawszej akcji Marchwińskiego w tym spotkaniu. Ale mógł też przegrać, bo na sam koniec karygodnie zachował się Andersson, który wstrzelił piłkę głową w sektor bez swoich partnerów, goście wyprowadzili błyskawiczną kontrę i gdyby Krawczyk szybciej myślał, to nawet bohaterski powrót Dino Hoticia na niewiele by się zdał. Rezerwowy napastnik Górnika zrobił jednak z Bośniaka bohatera – jego wślizg uratował Lecha. Hotić dał wszelkie argumenty, żeby następny mecz zacząć od początku, bo to też on asystował Czerwińskiemu na 1:1.
W Górniku na prawej obronie zadebiutował 17-letni Dominik Szala (tak, to syn Wojciecha – byłego piłkarz m.in. GKS Katowice i Legii Warszawa). Dał radę, nie utonął na głębokiej wodzie, choć nie będziemy też przesadzać z zachwytami. Kilka razy dał się zakręcić na swojej stronie lub nie zdążył za Velde lub Anderssonem, a o ofensywnych wyjściach nawet nie było mowy. Na plus interwencja po strzale Ishaka, który i tak byłby na spalonym, ale brawa za samą reakcję. W tej akcji kapitan Lecha doznał kontuzji i mimo próby kontynuowania gry, musiał zejść. Jakby mało “Kolejorz” miał problemów…
Lech Poznań musi zdobyć mistrzostwo. W obliczu pucharowej jesieni Rakowa i Legii jego kibiców nic innego nie interesuje i tylko tytułem piłkarze Van den Broma mogą odkupić winy za Trnawę. W klubie zresztą od tej narracji zbytnio nie uciekają, padały słowa o patrzeniu na szczyt i konieczności sprostania roli faworyta. Cóż, na razie na słowach się kończy.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Stipica w rezerwach Pogoni. O co chodzi?
- „Pan piłkarz na tle Karlstroema”. Fredrik Ulvestad, nowy pomocnik Pogoni
- Gdzie jest ta Legia? W Lidze Konferencji!
Fot. Newspix