No to już wiemy, że w sezonie 2023/24 hymn Ligi Mistrzów zabrzmi na stadionie w Sosnowcu. Raków Częstochowa długo cierpiał katusze w rewanżowym starciu z Arisem Limassol, w pierwszej połowie dał się kompletnie zdominować, ale po przerwie ekipa Dawida Szwargi – po raz kolejny w tej edycji europejskich pucharów – napięła muskuły i ostatecznie pokonała Cypryjczyków na ich terenie. Piękny sen częstochowian trwa więc dalej. Mistrzowie Polski są już pewni udziału w fazie grupowej Ligi Europy, lecz w ich zasięgu wciąż pozostaje występ w Champions League. Bez wątpienia śledzimy właśnie jedną z najbardziej niesamowitych historii w dziejach polskiego futbolu.
Niepokojąca pierwsza połowa
Teoretycznie zawodnicy Rakowa Częstochowa mogli schodzić na przerwę umiarkowanie zadowoleni. Wciąż mieli przecież w garści swój wynik, stadionowy zegar nadal wskazywał bezbramkowy rezultat. Podopieczni Dawida Szwargi niewątpliwie liczyli się z tym, że w dzisiejszym spotkaniu nie będą stroną przeważającą – ich celem było po prostu obronienie zaliczki wypracowanej przed tygodniem. Ale styl, w jakim Raków tej skromnej zaliczki bronił, pozostawiał naprawdę wiele, bardzo wiele do życzenia i w zasadzie ani na moment nie potrafiliśmy wyzbyć się natrętnej myśli, że mistrzowie Polski proszą się na Cyprze o kłopoty.
To nie była spokojna defensywka, tylko walka o przetrwanie. Z każdą minutą – coraz bardziej desperacka.
Jako się rzekło, nie był wielkim zaskoczeniem fakt, że Raków obrał na rewanż bardzo zachowawczą taktykę. O ile jednak w trakcie pierwszego kwadransa przyjezdni próbowali jeszcze od czasu do czasu spychać Aris pod własne pole karne i nie pozwalali Cypryjczykom na przejęcie stuprocentowej kontroli nad przebiegiem gry, tak później Raków w zasadzie zupełnie odpuścił sobie wypady na połowę przeciwnika. Nie odnotowaliśmy nawet zbyt wielu ciekawych prób kontrataku. Częstochowianie ograniczali się do skazanych z góry na niepowodzenie zagrań w stronę Fabiana Piaseckiego, który raz czy drugi zdołał wprawdzie wywalczyć faul i dać kolegom z formacji obronnej chwilę wytchnienia, ale zaraz potem futbolówka wracała pod nogi gospodarzy. Rozczarowywali zwłaszcza ci gracze, którzy na papierze mieli odpowiadać za napędzanie ataków Rakowa – Marcin Cebula oraz Władysław Koczerhin. Obaj zostali kompletnie zneutralizowani przez oponentów. Nie istniał również środek pola polskiej drużyny. Tak naprawdę z czystym sumieniem mogliśmy chwalić tylko stoperów i bramkarza Rakowa.
Tymczasem Aris naciskał. Coraz śmielej, coraz częściej, coraz groźniej.
Cypryjczycy mieli kapitalną okazję do zdobycia bramki po stałym fragmencie gry, ale najpierw świetnym refleksem popisał się Vladan Kovacević, a dobitka o centymetry minęła słupek jego bramki. Bardzo niebezpieczny był też Mariusz Stępiński – po jednym z jego uderzeń futbolówka huknęła w słupek. Raków nie dawał się zaskoczyć długimi piłkami za plecy obrońców, tutaj czujny był przede wszystkim Zoran Arsenić, no ale to było trochę za mało, by wyhamować Aris. Ekipę z Limassol dodatkowo rozzuchwalił widok piłkarzy Rakowa, którzy już około 30. minuty zaczęli w sposób ewidentny grać na czas i widać było, że warunki pogodowe panujące na Cyprze ostro dają im się we znaki. Krótko mówiąc, nie wyglądało może to wszystko dramatycznie, lecz na pewno – cholernie niepokojąco.
Złoty gol Tudora
Jak gdyby mało było przesłanek do niepokoju, w przerwie Piasecki przyznał dziennikarzowi TVP Sport, że ma mroczki przed oczami i trudno mu złapać oddech. No nie był to przekaz podnoszący na duchu sympatyków Rakowa przed startem drugiej połowy spotkania.
Wtedy jednak sprawy w swoje ręce wziął pan piłkarz Fran Tudor.
49. minuta, rzut wolny. Tudor ustawił sobie piłkę na odpowiedniej kępce, podniósł głowę, uważnie przymierzył i… trafił. Idealnie obok kiepsko ustawionego muru, prosto do siatki, poza zasięgiem bezradnego golkipera Arisu. Cały nacisk Cypryjczyków przed przerwą w jednej chwili stracił na znaczeniu. Ot, cały urok futbolu. I kolejny dowód, że Raków w tej edycji europejskich pucharów potrafi wyciskać ze swoich występów maksa. Ma instynkt zabójcy, którego niegdyś mu brakowało.
Choć akurat po trafieniu na 1:0 częstochowianie nie wykorzystali paru okazji, by definitywnie przesądzić o losach dwumeczu. Brakowało im skuteczności, a szkoda, ponieważ Aris przez kilka dobrych minut wyglądał jak pięściarz, który oberwał potężnym prawym sierpowym prosto w ucho i nie bardzo zdaje sobie sprawę, gdzie się w danej chwili znajduje. Cypryjczycy chwiali się na nogach i aż się prosiło, by to wykorzystać. Zadać rozstrzygający cios. Bo gdy gospodarze doszli wreszcie do siebie, w polu karnym Rakowa ponownie zrobiło się gorąco. Jednak od czego goście mają swojego golkipera? Wspomniany już Kovacević po raz kolejny zaprezentował się z kapitalnej strony w starciu pucharowym. Bronił nawet najmocniejsze, najbardziej kąśliwe uderzenia. Zapracował na miano bohatera.
***
Gigantyczne nakłady energii włożył Raków w dzisiejsze starcie. Po pierwszej połowie mogło się wydawać, że częstochowianom zabraknie pary na cały mecz, ale ostatecznie okazało się, że Dawid Szwarga świetnie rozegrał tę partię piłkarskich szachów. Mistrzowie kraju perfekcyjnie wykorzystali potencjał swoich największych indywidualności – Kovacević genialnie bronił, Arsenić czyścił górne piłki, Berggren harował jak wół, a Tudor zachwycił pięknym golem.
Liga Europy już jest, a to dużo. Ale pełna pula wciąż w zasięgu. Raków gra dalej. Gra o Ligę Mistrzów!
ARIS LIMASSOL 0:1 RAKÓW CZĘSTOCHOWA
(F. Tudor 49′)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Autodestrukcja ROW-u Rybnik [REPORTAŻ]
- Ariel Mosór nie trafi do Norwegii [NEWS]
- Trela: Paweł Wszołek – czas docenienia
fot. NewsPix.pl