Reklama

Trela: Wrzuty z autu to potęga. Niepozorne momenty, które zmieniają mecze

Michał Trela

Autor:Michał Trela

02 sierpnia 2023, 13:50 • 8 min czytania 13 komentarzy

Dziesięć z 43 goli, jakie obejrzeliśmy w tym sezonie Ekstraklasy, padło w ciągu maksymalnie 22 sekund od wrzutu z autu. Nikt o zdrowych zmysłach nie zrywa się z krzesła, gdy w meczu, który ogląda, piłka wyjdzie za linię boczną. Ale może powinien. Nie chodzi jednak o sam wrzut, lecz o dezorganizację, która powstaje w jego następstwie.

Trela: Wrzuty z autu to potęga. Niepozorne momenty, które zmieniają mecze

Trzynaście, a potem trzy sekundy w meczu Jagiellonii z Puszczą. Sześć, a później czternaście sekund w starciu Ruchu z ŁKS-em. Dwadzieścia dwie, czternaście i osiem sekund w spotkaniu Widzewa z Puszczą. Osiem w potyczce Piasta z Lechem. Szesnaście, gdy Legia grała z ŁKS-em. A czternaście, gdy Stal podejmowała Cracovię. Dwie okrojone kolejki sezonu. Raptem szesnaście rozegranych meczów. Czterdzieści trzy gole. I blisko jedna czwarta z nich strzelona w bezpośrednim następstwie stałego fragmentu gry, na który rzadko w ogóle zwraca się uwagę. Nawet na przykładzie pierwszych spotkań nowego sezonu w Polsce widać, jak wielkie znaczenie ma dziś niepozorny wrzut z autu.

DŁUGIE AUTY ZNACZĄ WIĘCEJ

Kilka miesięcy temu John Muller, światowej sławy analityk, przedstawił w portalu „The Athletic” arcyciekawy raport. Według jego wyliczeń wrzucenie piłki z autu bezpośrednio w pole karne dwukrotnie zwiększa prawdopodobieństwo zdobycia bramki w porównaniu do krótko rozegranego autu na wysokości szesnastki. Co jednak ważne: zwiększona szansa na gola trwa przez mniej więcej 30 sekund od wrzucenia piłki. Nie chodzi tylko o to, by mieć w drużynie Rory’ego Delapa (w polskich warunkach Radosława Jasińskiego), a w polu karnym Petera Croucha. „Prawdziwa wartość to dobitki, bezpańskie piłki, ataki w drugie tempo przy zdezorganizowanej obronie” – pisał Muller. Chodzi o chaos w pobliżu bramki rywala. Z niego często rodzą się „przypadkowe” szanse, nieszczęśliwe zagrania ręką, faule w tłoku. Wyliczenia w „The Athletic” dotyczyły Premier League, ale w innych ligach wyglądały podobnie: długi rzut w pole karne to dwa razy większa szansa na gola.

MOMENTY DEZORGANIZACJI

Być może najciekawsze w koncepcji Mullera było jednak zwrócenie uwagi na to, że wrzut z autu, a na dobrą sprawę każdy stały fragment gry, nie kończy się w momencie, gdy piłka trafia do adresata. Tylko mniej niż połowa długich wrzutów z autu kończy się golem w ciągu pięciu sekund. Zdobycie w ten sposób bramki w pierwszym tempie jest trudne. Każdy stały fragment gry dezorganizuje jednak wydarzenia na boisku. Sprawia, że zaburzają się pieczołowicie pilnowane szyki drużyn. Zarówno u drużyny atakującej, jak i broniącej trudno wtedy rozpoznać, w jakim gra ustawieniu. Napastnicy wracają we własne pole karne. Stoperzy przesuwają się w okolice bramki przeciwnika. Duża liczba graczy znajduje się na małej przestrzeni, co znaczy, że w pozostałych częściach boiska miejsca jest aż nadto. Szybcy, ale niscy gracze zostają ostatnimi obrońcami. Uporządkowane ustawienia bazowe, rozpisane wcześniej role, zostają na moment wyrzucone do kosza.

PODANIE RĘKĄ I BRAK SPALONEGO

W trwającym sezonie Ekstraklasy według danych StatsBomb rzutów rożnych jest średnio po dziewięć w meczu. Wrzutów z autu grubo ponad dwa razy więcej, średnio 22 na spotkanie. Nawet jeśli nie każdy z nich ma miejsce na wysokości pola karnego przeciwnika, a nawet na jego połowie, każdy ma pewien potencjał dezorganizacyjny. Stanowi bowiem dla rywala zachętę do pressingu. Aut to teoretycznie idealna sytuacja, by go założyć i to dużą liczbą graczy. Zawęża się przestrzeń. Szerokość boiska zostaje zmniejszona o połowę. Wszyscy przeciwnicy są pokryci. Powstaje broń obosieczna. Zespół wykonujący aut ma tę przewagę, że wykonuje zagranie ręką, przez co może dostarczyć piłkę do partnera bardziej precyzyjnie niż z rzutu wolnego czy rożnego. I jedyny raz w trakcie meczu nie musi się przejmować spalonym. Partnerzy wykonawcy autu mogą swobodnie biegać za linią obrony, rozciągając ją. Wystarczy mocno rzucić do nich piłkę za obronę, by partner popędził sam na sam z bramkarzem.

Reklama

NEWRALGICZNE MIEJSCE PRESSINGOWE

Ale gdy rywale dobrze wywiązują się z pracy, skrupulatnie wszystkich pilnują, a w drużynie wykonawcy autu brakuje ruchu, sprawa się komplikuje. Na zacieśnionym polu gry łatwo o stratę. Pole manewru ogranicza bliskość linii bocznej. Przy umiejętnym zamknięciu pozostałych kierunków rozegrania, stosunkowo łatwo odebrać piłkę przeciwnikowi tuż po jego aucie. Najlepiej widać to zresztą, gdy zespół ma wrzucać piłkę na swojej połowie, blisko narożnika. To newralgiczne miejsce. Zawodnicy Borussii Dortmund Juergena Kloppa, gdy mieli problem z wykreowaniem sytuacji z ataku pozycyjnego, niekiedy nawet specjalnie wykopywali w nie piłkę, by w narożniku na połowie przeciwnika założyć zabójczy kontrpressing. W tym miejscu rywala ogranicza nie tylko linia boczna, ale też końcowa oraz bliskość własnego pola karnego. Kto tylko może, raczej stara się unikać wchodzenia z piłką we własną szesnastkę, gdy rywal napiera. Pomysł ten został w branżowej literaturze nazwany„kontrolowanym niecelnym podaniem”. Obrazek zespołów zakładających wysoki pressing blisko narożnika to dziś taktyczny elementarz. Robią tak niemal wszyscy pod każdą szerokością geograficzną.

Przy ponad dwudziestu takich sytuacjach w meczu, okazuje się, że aut przeciętnie raz na cztery minuty destabilizuje sytuację na boisku. Nikt nie zwraca na niego uwagi. O ile wywalczenie rzutu wolnego czy rzutu rożnego bywa na trybunach nagradzane brawami, czy okrzykami radości, o tyle osiągnięcia wrzutu z autu nikt raczej nie fetuje. Tymczasem gdy któryś z zawodników trzyma piłkę nad głową, trzeba wzmóc czujność: właśnie zaczynają się bramkowe sekundy.

BEZ AUTÓW NIE MA GOLI

Klasycznego gola po wrzucie z autu jeszcze w tym sezonie nie widzieliśmy. Ale niech to nikogo nie zwiedzie. Bo przecież prawdziwa magia jest w tym, co następuje chwilę później. Na przykład mecz Ruchu z ŁKS-em z ostatniej kolejki. Żadnej bramki bezpośrednio z autu, lecz żadna bez autu by nie padła. Tomasz Wójtowicz wrzuca w pole karne do Daniela Szczepana, ten wygrywa pozycję z Nacho i dogrywa piłkę na dalszy słupek, gdzie akcję zamyka Kacper Michalski. Pierwszy jego strzał zablokowany, po drugim Niebiescy obejmują prowadzenie. Sześć sekund po wrzucie Wójtowicza. W drugiej połowie to sam Michalski wrzucał piłkę zza linii bocznej, jeszcze na własnej połowie. Jednym machnięciem ramionami zdobył kilkadziesiąt metrów. Obrońcy ŁKS-u nieporadnie wybili piłkę. Niebiescy ją zebrali, już na połowie rywala. Szczepan podał do Tomasza Swędrowskiego, 2:0, po meczu. Czternaście sekund po wznowieniu z autu. Dwa zagrania zza linii bocznej, dwa gole w starciu beniaminków.

A mecz Jagiellonii z Puszczą, dzień później? Sama końcówka pierwszej połowy, doliczony czas gry. Gospodarze mają wrzut z autu na własnej połowie. Rozochoceni goście idą do pressingu dużą liczbą graczy. Białostoczanie gładko spod niego wychodzą, przeprowadzają kontratak czterech na czterech, Wojciech Łaski trafia do siatki trzynaście sekund po aucie na własnej połowie. Po przerwie podwyższają prowadzenie – Paweł Olszewski z autu do Jarosława Kubickiego, ten do Nene, strzał z dystansu, 2:0. Trzy sekundy od wrzutki zza linii bocznej.

AUT JAKO WCIĄGANIE DO PRESSINGU

Tego rodzaju kontr po aucie na własnej połowie i udanym wyjściu spod pressingu można już było w tym sezonie zobaczyć kilka. Przy bramce na 2:0 z Cracovią Ilja Szkurin mógł zagrać piłkę za linię obrony Pasów tylko dlatego, że rywale podeszli bardzo wysoko, by założyć pressing po aucie na połowie mielczan. Z powstałej w ten sposób kontry Maciej Domański trafił do siatki. Widzew zaskoczył Puszczę w podobny sposób jak tydzień później Jagiellonia, przy golu na 2:1. Patryk Stępiński trafił do siatki 22 sekundy po aucie, jaki łodzianie wykonywali na własnej połowie. Tamten mecz obfitował zresztą w wydarzenia po zagraniach zza linii bocznej. Niepołomiczanie drugiego gola strzelili osiem sekund po własnym wrzucie z autu na wysokości pola karnego Widzewa. A trzeciego chwilę wcześniej stracili, gdy wykonywali aut na połowie rywala, ale stracili piłkę i dali się skontrować. ŁKS też jest recydywistą, bo już w meczu z Legią dał się zaskoczyć chwilę po wrzucie z autu. Bramka Tomasa Pekharta na 1:0 padła trzynaście sekund po takim wznowieniu gry.

Reklama

KARNY Z CHAOSU

Z kolei w meczu Piasta z Lechem Alexandros Katranis wrzucał z autu niemal dokładnie z tego samego miejsca, co tydzień później Wójtowicz do Szczepana. W starciu gliwiczan z Kolejorzem dobrze było widać magię, o której pisał Muller. Żaden to był wielki wypracowany przez Piasta wariant. Raczej przypadek. Ale przypadki w okolicach pola karnego mogą znaczyć wiele. Grek wrzucił krótko do Michała Chrapka, ten zgrał mu piłkę. Katranis zagrał ją do Jorge Feliksa, który też chciał mu ją oddać z powrotem, ale zrobił to zbyt lekko, więc wmieszał się w to Joel Pereira. Chciał wybić piłkę, jednak nieczysto ją trafił i posłał świecę nad własne pole karne. Do spadającej z wysoka piłki wyszedł Filip Bednarek, zahaczył Michaela Ameyawa, Szymon Marciniak wskazał na jedenasty metr. Osiem sekund po pozornie niegroźnie wykonanym aucie na wysokości pola karnego Lecha.

WYKORZYSTYWAĆ AUTY TO NIE WSTYD

Niektórzy już wiedzą to doskonale i nie wstydzą się wykorzystywać każdej możliwej okazji, by wrzucić piłkę z autu możliwie jak najbliżej bramki przeciwnika. Inni jeszcze uważają, że to niegodny sposób grania. Ale takim myśleniem tylko szkodzą swoim zespołom. Pozbawiają je potencjalnych zdobyczy, które czekają tylko, by wziąć je w ręce i mocno rzucić gdzieś w kierunku bramki rywala. Ryzyko potencjalnego gola dla przeciwnika po kontrze istnieje, jak zawsze, gdy cały zespół przesuwa się wysoko. Ale prawdopodobieństwo odniesienia korzyści jest znacznie większe. A kibice mają prawo mieć poczucie, że skoro jest wrzut z autu, to będzie się działo. Niekoniecznie od razu. Czasem po chwili. Jednak z dwudziestu dwóch momentów podbramkowego chaosu coś w końcu może się urodzić.

WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI: 

Fot. FotoPyK

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

W Madrycie obwiniają złego człowieka. To oni odpowiadają za kadrową mizerię [KOMENTARZ]

Patryk Stec
0
W Madrycie obwiniają złego człowieka. To oni odpowiadają za kadrową mizerię [KOMENTARZ]

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Od Mourinho do Amorima – tak Portugalia szkoli trenerów. Polska pójdzie w ich ślady?

Szymon Janczyk
7
Od Mourinho do Amorima – tak Portugalia szkoli trenerów. Polska pójdzie w ich ślady?

Komentarze

13 komentarzy

Loading...