Reklama

Trela: Ekspert z zewnątrz. Jak szef zakładu stolarskiego został dyrektorem Bayernu

Michał Trela

Autor:Michał Trela

26 lipca 2023, 15:30 • 9 min czytania 3 komentarze

Prowadził firmę produkującą meble, którą odziedziczył po ojcu. Od czasu do czasu wykonywali zlecenia dla miejscowego klubu piłkarskiego z Salzburga. Podczas odbywanych przy ich okazji rozmowach wyszło na jaw, że całkiem dobrze zna się na futbolu. Niespełna 20 lat później Christoph Freund będzie odpowiadał za politykę kadrową jednego z największych klubów świata.

Trela: Ekspert z zewnątrz. Jak szef zakładu stolarskiego został dyrektorem Bayernu

Miał 24 lata, grał w piłkę w II-ligowym Untersiebenbrunn i nie znał życia. Z dnia na dzień został właścicielem firmy stolarskiej z dwudziestoma pracownikami. Śmierć ojca diametralnie zmieniła świat Christopha Freunda nie tylko dlatego, że stracił bliską osobę. Pomocnik, który uzbierał 57 występów w austriackiej 2. Bundeslidze, musiał pozbyć się wtedy złudzeń i zaopiekować się rodzinną firmą w Leogang.

Jako że działał ledwie 80 kilometrów od Salzburga, a w rezerwach tamtejszej Austrii grał kiedyś w piłkę, od czasu do czasu robił też dla klubu różne zlecenia. To podczas rozmów o meblach wyszło na jaw, że sam był piłkarzem i ma o tym sporcie pojęcie. To w ten sposób dowiedział się, że po wejściu koncernu Red Bull będzie w klubie wiele posad do obsadzenia. I to właśnie tymi kuchennymi drzwiami drobny przedsiębiorca dostał się do zawodowej piłki.

W 2006 roku sprzedał zakład, który do dziś funkcjonuje pod nazwą „Freund Naturholz”. A sam wrócił do świata, do którego zawsze chciał należeć. Pierwszego września zostanie dyrektorem sportowym Bayernu Monachium.

SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ

Reklama

Christoph Freund. Kim jest nowy dyrektor sportowy Bayernu Monachium?

Za rozczarowujący poprzedni sezon mistrzów Niemiec zapłacili w pierwszej kolejności działacze. Już w dniu zdobycia przez Bawarczyków kolejnego tytułu poinformowano, że prezes Oliver Kahn i Hasan Salihamidzić, prezes do spraw sportowych, utracą stanowiska. Dowodzenie przejęła tymczasowo stara gwardia. Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge, nieformalnie, widząc, że ich wspólne dziecko schodzi na złą drogę. Jan-Christian Dreesen, ich zaufany człowiek, formalnie, zostając następcą Kahna. Na obsadzenie pozycji Salihamidzicia dali sobie czas. Trwające okno transferowe Bayern chce skompletować w pięcioosobowym komitecie, na który oprócz Rummeniggego, Hoenessa i Dreesena składają się trener Thomas Tuchel i Marco Neppe, dyrektor techniczny. Ale od jego zakończenia za politykę sportową będzie odpowiadał ceniony wśród znawców, lecz trzymający się w cieniu Austriak, jeden z głównych twórców sukcesów Red Bulla Salzburg w ostatniej dekadzie.

To nie do końca jest następca Salihamidzicia, bo w niemieckich klubach polityki sportowej nie powierza się zwykle wyłącznie jednej osobie. To, co w Polsce nazywa się zwyczajnie „dyrektorem sportowym”, w Niemczech przybiera różne formy. Bośniak przez ostatnie lata był najwyższym z możliwych dyrektorów, czyli „Sportvorstandem”. To oznacza, że miał miejsce w zarządzie klubu. Freund przychodzi jako „Sportdirektor”, czyli szczebel niżej. Nie uczestniczy w posiedzeniach zarządu, ale odpowiada za coś więcej niż tylko praktyczne aspekty planowania kadry (te leżą w gestii dyrektora technicznego). Dyrektor sportowy nie ma może wielkiego wpływu na kreowanie strategicznej wizji klubu, ale decyduje o tym, jak jest ona realizowana. Przy czym w dużej mierze kompetencje na danym stanowisku zależą od siły przebicia osób, które je zajmują i ich pozycji w klubie. Salihamidzić zaczynał jako dyrektor sportowy, a miejsce w zarządzie dostał dopiero z czasem, gdy zaczęto do niego nabierać większego zaufania.

Bayern nie chce się ścigać

Sięgnięcie przez mistrzów Niemiec po Freunda, o którego kilka miesięcy temu mocno zabiegał Todd Boehly, nowy właściciel Chelsea, to element szerszego zwrotu strategicznego, jaki ma następować w ekipie Bayernu. Monachijczycy coraz bardziej dochodzą do wniosku, że próbując uczestniczyć w wyścigu zbrojeń, narzuconym przez kluby angielskie i właścicieli ze Stanów Zjednoczonych oraz Bliskiego Wschodu, w dłuższej perspektywie będą skazani na porażkę, czyli zbieranie okruchów z bogatszych stołów. Fiaska głośnych transferów, jakie udało się przeprowadzić w ostatnich latach, jeszcze bardziej utwierdziły szefów Bayernu, że nie tędy droga. Pozyskanych z Manchesteru City Joao Cancelo i Leroya Sane, Sadio Mane z Liverpoolu czy Lucasa Hernandeza z Atletico traktowano jako dowody na to, że Bayern wciąż nie traci dystansu: potrafi płacić dużo, ma moc przyciągania zawodników z największych klubów. Ostatecznie jednak okazywało się, że te najgłośniejsze ruchy wcale nie przynosiły najwięcej korzyści sportowych.

Salihamidzić skupiał się często na wysyłaniu sygnałów, a nie na tym, jakie realne potrzeby miała kadra zespołu. Pozyskał Mane, choć tak naprawdę znacznie bardziej potrzebował typowej dziewiątki, a nie kolejnego piłkarza do gry za plecami napastnika. Wypożyczył Cancelo, choć do gry na prawej obronie miał potem aż pięciu zawodników.

Bayern nie zatracił całkowicie umiejętności punktowego wzmacniania się nieoczywistymi graczami, jak kiedyś udało się choćby z Javim Martinezem z Athleticu Bilbao, Dantem z Borussii Moenchengladbach czy Mario Mandżukiciem z Wolfsburga, którzy stali się filarami najlepszego w Europie zespołu, ale pokazywał ją znacznie rzadziej. Owszem, także w ostatnich latach udało się trafić z Alphonso Daviesem z Vancouver Whitecaps, czy Jamalem Musialą z juniorów Chelsea. Salihamidzić też miał sukcesy i wygrał Ligę Mistrzów. Ale coraz częściej okazywało się, że nieoczywiste transfery były kompletnymi niewypałami, a głośne ruchy rzadko przynosiły pożądany efekt.

Zmiana strategii

Działacze Bayernu wprawdzie spędzają teraz lato, polując na Harry’ego Kane’a, ale w pewnym sensie próbują tym naprawić zaniedbania z poprzednich lat. Chcą błyskawicznie wyleczyć zespół z problemu braku napastnika, ale ewentualnego następcę Kane’a pragną już albo wychować, albo znaleźć za młodu. Nowoczesna akademia, w którą wpompowano 70 milionów euro, działa od sześciu lat, ale na razie nie przynosi większych efektów.

Reklama

Z kupowaniem zdolnej młodzieży Bayern też ma problemy, o czym świadczą transfery kiedyś Renato Sanchesa, a ostatnio Mathysa Tela czy Ryana Gravenbercha. Zatraciła się gdzieś transferowa kreatywność, za którą przez dekady podziwiano na świecie Bayern. Zmieniły się też rynkowe realia. Kiedyś Bawarczycy nie musieli wyszukiwać talentów bardzo wcześnie. Jeśli nawet je przegapili, zawsze mogli to naprawić, kupując je na późniejszym etapie. Dotyczyło to przynajmniej Bundesligi. Teraz tak to nie działa już nawet w jej obrębie. Piłkarze formatu Erlinga Haalanda, Ilkaya Guendogana czy Kevina De Bruyne przewijali się w ostatnich latach przez Bundesligę, nie zahaczając o Monachium. Gdy rozbłyśli, ich transfer był już poza finansowym zasięgiem Bayernu.

Potrzeba więc kogoś, kto potrafi działać właśnie w takich realiach. Przez 17 lat pracy w Salzburgu Freund współtworzył jeden z najskuteczniejszych klubów-platform w Europie. Przez pierwsze sześć lat był kierownikiem drużyny. Ale gdy do imperium Red Bulla wkroczył Ralf Rangnick i zaordynował tam przewrót kopernikański, Freund był w samym jego centrum. Został najbliższym współpracownikiem Niemca. Gdy ten roztaczał przed nim wizje, jak to za kilka lat Salzburg będzie sprzedawał piłkarzy za ponad dziesięć milionów euro, przyziemnie przypominał mu, że znajdują się w austriackiej, nie niemieckiej Bundeslidze. A potem sam przekonywał się, że to jednak możliwe. Kiedy Rangnick skupił się bardziej na rosnącym Lipsku, austriacki klub-siostrę zostawił w rękach Freunda jako do pewnego stopnia osobny byt.

Freund i jego siedmioosobowy zespół skautów wykonali imponującą pracę.

Mądrzejszy klub docelowy

Nie chodzi nawet o to, że w każdym sezonie jego szefowania Salzburg zdobywał mistrzostwo Austrii. Nawet nie o to, że zdobył młodzieżową Ligę Mistrzów, dotarł do półfinału Ligi Europy i 1/8 finału Ligi Mistrzów. Bardziej imponujące było to, jaką markę w Europie zdołały sobie wyrobić salzburskie wynalazki. Kolejni trenerzy Red Bulla – Roger Schmidt, Adi Huetter, Marco Rose, Jesse Marsch, Mathias Jaissle – należeli do najbardziej rozchwytywanych nazwisk w Bundeslidze. Piłkarze faktycznie zaczęli wyjeżdżać za grube miliony do najlepszych klubów. W czasie, w którym Freund pracował w mieście Mozarta (i swoim), sprzedał piłkarzy za ponad 400 milionów euro. Do najbardziej znanych ambasadorów pracy 46-latka należą Erling Haaland, Sadio Mane, Dayot Upamecano, Konrad Laimer, Dominik Szoboszlai czy Karim Adeyemi.

To wyszukiwanie tych piłkarzy w wieku 16-19 lat przyniosło mu rozgłos w świecie piłki.

Dla Salzburga naturalną drogą było rozwinięcie i sprzedanie tych piłkarzy. W oddalonym ledwie o 150 kilometrów Monachium tylko do pewnego stopnia ma być podobnie. Bayern nie porzuca ambicji wygrywania wszystkiego i zawsze. Chce tylko wrócić do robienia tego na własnych zasadach. Nowych Haalandów chce więc znać, kiedy grają w Molde, a mieć najpóźniej, gdy są Salzburgu, a nie dopiero wtedy, gdy błyszczą w Dortmundzie. Zamierza ich sprowadzać do siebie wcześniej i rozwijać, ale jednocześnie wciąż być klubem docelowym.

Takim, z którego się nie odchodzi, bo nie ma po co.

Są przecież doskonałe zarobki i jeszcze lepsze perspektywy sportowe. Bawarczycy chcą być w okolicach piłkarskiego szczytu trochę bardziej samowystarczalni, handlując ze swoimi międzynarodowymi konkurentami tylko w ostateczności. A jeśli już to w taki sposób, by wyciągać od nich kolejnych Arjenów Robbenów, a nie Cancelów. Wiedzieć, kogo chcieć, a kogo nie chcieć, mimo że jest znany.

Zupełnie inna praca

Wątpliwości, jak zwykle w takich przypadkach, nie brakuje. Dyrektor sportowy to stanowisko specyficzne. Niewiele jest osób w branży, które potrafią w dwóch zupełnie różnych miejscach pracować równie skutecznie. Freund doskonale wiedział, kto będzie pasował do Salzburga, ale to nie musi oznaczać, że równie dobrą intuicję będzie miał w przypadku transferów do Monachium. Zwłaszcza że w takim kolosie trzeba będzie już połączyć różne interesy. Negocjować z gwiazdami tego sportu. Rywalizować z największymi z największych. Działać w sytuacji, w której co rok-dwa lata nie zwalnia się miejsce w kadrze, jak było w Salzburgu.

Robert Lewandowski grał w Monachium przez osiem świetnych lat. Pozyskanie w tym czasie jego młodego następcy, zaoferowanie mu perspektyw i faktyczne rozwinięcie go, to nie lada wyzwanie. Jednym z kluczy do sukcesu Salzburga w pozyskiwaniu młodych jest to, że może im zaoferować to, czego nie zastaną w największych klubach: czas, spokój, minuty gry, możliwość pracy nad własnym rozwojem. W klubach pokroju Monachium nawet jeśli jest się młodym, trzeba być już gotowym produktem.

Praca w Monachium to również zderzenie z piłkarską polityką. Freund w Salzburgu uchodził za skromnego, niemającego parcia na szkło, rzetelnego fachowca. W Monachium dyrektor sportowy wypowiada się po każdym meczu, a wszystkie jego cytaty są mielony przez media w całym zakochanym w futbolu najludniejszym kraju Europy. Salihamidzić, przy wszystkich swoich wadach, najbardziej przegrał w Monachium właśnie wizerunkowo. Tym, że mówił, kiedy należało milczeć, milczał, gdy trzeba było mówić. A gdy mówił, zwykle dobierał słowa na tyle nierozważnie, że potem trzeba było je prostować.

Freund na pracę w cieniu nie będzie mógł liczyć. W Monachium zawsze jest się na świeczniku.

Przeważające plusy

To jednak polityka zewnętrzna. A jest przecież jeszcze wewnętrzna. Mnóstwo bawarskich ośrodków władzy i każdy ciągnący w swoją stronę. Trener, prezes spółki, prezydent stowarzyszenia, przewodniczący rady nadzorczej to na tyle dużo szczebli, że samo przebijanie się przez nie już wymaga sporo energii. Na tym przecież jednak nie koniec. Bo są jeszcze Rumenigge i Hoeness. Zwłaszcza Hoeness. No i opiniotwórczy byli piłkarze. Lothar Matthaeus już dziwił się w „Bildzie”, że Thomas Tuchel tak mało entuzjastycznie zareagował na zatrudnienie Freunda.

Jeszcze nowy dyrektor sportowy nie zjawił się w klubie, jeszcze nie zamienił z trenerem słowa, a obaj już są antagonizowani. Bycie dyrektorem sportowym Bayernu to nie jest łatwa praca. I na pewno nie wystarczy do niej samo dobre oko do piłkarzy.

Mimo wszystko przeważają jednak plusy. Bawarczycy sięgnęli po autentycznego fachowca, a nie kierowali się tym, czy nosi w sobie gen Mia San Mia i czy poczuł kiedyś, jak to jest grać w koszulce Bayernu. Dobór ludzi na najważniejsze stanowiska na podstawie tego, jakimi cechami wykazywali się jako piłkarze, doprowadził Bayern do najgorszego sezonu od dekady.

Nie ma gwarancji, że Freund sprawdzi się w Monachium. Ale prawdopodobieństwo, że po 11 latach pełnej sukcesów pracy na tym stanowisku będzie lepszym dyrektorem sportowym niż były lubiany piłkarz, który w Bayernie uczył się zawodu, jest jednak większe. Dla kogoś, kto do klubu piłkarskiego przychodził z zakładu stolarskiego, obecny przeskok z Salzburga do Monachium powinien być mimo wszystko mniejszy.

fuksiarz-promocja

WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

3 komentarze

Loading...