Dotąd tylko raz w historii zdarzyło się, by zarówno ojciec, jak i syn prowadzili kluby na szczeblu Bundesligi. Dino i Klaus Toppmoeller przebili jednak osiągnięcie Klausa i Matthiasa Sammerów. Nie tylko obaj dotarli do najwyższej ligi niemieckiej, ale nawet zostali zatrudnieni przez ten sam klub. Równo 30 lat po tym, jak jego ojciec został trenerem Eintrachtu Frankfurt, to samo spotkało Dino Toppmoellera.
Kiedy Dino Toppmoeller zadzwonił do Klausa Toppmoellera, by poinformować go, gdzie podejmie pierwszą samodzielną pracę w Bundeslidze, natychmiast usłyszał od ojca, że nie będzie mu łatwo powtórzyć jego startowego osiągnięcia. W pierwszych jedenastu meczach ligowych sezonu 1993/1994 jego drużyna wygrała dziewięć razy, dwa razy remisując, co do dziś jest najlepszym startem rozgrywek w historii klubu. To był sezon, w którym wydawało się, że Eintracht Frankfurt po raz pierwszy w dziejach faktycznie wygra Bundesligę. Wydawało się tak nawet samemu trenerowi, którego drużyna po 21 kolejkach była liderem. W szczytowym momencie wyrwało mu się publicznie: „Bye, bye Bayern”, matka wszystkich przedwczesnych spisań Bayernu na straty, z czym do dziś jest kojarzony.
Na koniec tamtego sezonu Eintracht był piąty. Bayern został mistrzem. Klaus Toppmoeller po 29 kolejkach stracił pracę. – Startowy rekord możesz zachować. Wystarczy mi, jeśli będę tam pracował dłużej niż ty – nadział się senior na ripostę syna.
LEPSI OD SAMMERÓW
Dino i Klaus Toppmoellerowie już napisali historię Bundesligi. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by ojciec i syn trenowali ten sam klub elity. Ba, dotąd tylko raz doszło do sytuacji, w której ojciec i syn byli trenerami na poziomie Bundesligi. Udało się to tylko Klausowi i Matthiasowi Sammerom. W tym przypadku większe sukcesy odniósł ten młodszy, który zdobył nawet z Borussią Dortmund mistrzostwo Niemiec. Dino Toppmoeller musi na razie wyjść z cienia ojca. Nie będzie o to łatwo, bo choć Klaus Toppmoeller nie zdobył jako trener żadnego trofeum, a najbardziej kojarzony jest z porażką, tak naprawdę można go uznać za trenerską gwiazdę przełomu wieków w Niemczech.
OJCIEC VICEKUSEN
To on stał przy linii, gdy Zinedine Zidane strzelał z woleja w Glasgow bodaj najsłynniejszą bramkę w dziejach finałów Ligi Mistrzów. To on obserwował, jak jego drużyna dwiema porażkami na ligowym finiszu odebrała sobie szansę na mistrzostwo Niemiec. To on wreszcie dopełnił z zespołem specyficzny tryplet w 2002 roku, gdy przegrał także finał Pucharu Niemiec. Sezon 2001/2002 mógł się dla Bayeru Leverkusen okazać najlepszym w historii klubu. Zapisał się w jej kartach trzema słynnymi porażkami na finiszu i przydomkiem Vicekusen. Jedyne, co Klaus Toppmoeller w karierze wygrał, to 2. Bundesliga z VfL Bochum w połowie lat 90. W 2002 roku wybrano go jednak Trenerem Roku w Niemczech. A możliwości poprowadzenia zespołów w 241 meczach Bundesligi też nie dawali za fajne loki.
WE FRANKFURCIE JAKO PIŁKARZ
Dino Toppmoeller, podobnie jak w czasach piłkarskich, będzie więc musiał mierzyć się z cieniem ojca. Na boisku nigdy do niego nie dorósł. Nie zagrał jak on, w reprezentacji Niemiec. Nie strzelił ponad stu goli w Bundeslidze. Nie rozegrał w niej nawet meczu. Nie jest do dziś najlepszym strzelcem w historii FC Kaiserslautern. Ale swoje sukcesy ma. Były napastnik, który imię zawdzięcza Zoffowi, słynnemu włoskiemu bramkarzowi, w 2003 roku rozegrał szesnaście meczów w barwach Eintrachtu w drugiej lidze i w końcówce sezonu strzelił kilka ważnych goli w walce o awans. To już więc trzeci raz, gdy nazwisko Toppmoeller ściśle łączy się z Eintrachtem. Nie dlatego jednak frankfurtczycy w 30. Rocznicę zatrudnienia jego ojca uczynili go trenerem swojej drużyny. Dino Toppmoeller na nazwisko musiał zapracować sam. Na zupełnej prowincji.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
LUKSEMBURSKIE POCZĄTKI
Z Wadern w Kraju Saary, gdzie się urodził, do granic Luksemburga, jest raptem 50 kilometrów. Gdy więc po latach tułaczki po różnych II-ligowych klubach Dino Toppmoeller w wieku 29 lat poddał się testom w F91 Dudelange, było w tym coś z powrotu w rodzinne strony. Dla wielokrotnego mistrza Luksemburga rozegrał tylko pięć meczów, ale to w tym kraju na dobre rozpoczęła się jego trenerska kariera. Jako grający trener tamtejszej II-ligowej Benfiki Hamm wprowadził ją ponownie do elity. A później już samodzielnie jako beniaminka utrzymał w lidze. Wtedy zgłosił się po niego największy klub w kraju. A w Dudelange 36-latek mógł już się skupić tylko na trenowaniu. Efekty były spektakularne. W Polsce niestety coś o tym wiemy.
CO TO JEST ZA DRUŻYNA, CO WSZYSTKICH LEJE WCIĄŻ…
Zbieranie lokalnych trofeów na nikim nie robiło może aż tak wielkiego wrażenia. Ale pucharową przygodą w 2018 roku Niemiec zbudował sobie w luksemburskim futbolu pomnik i zapewnił pierwszy rozgłos w ojczyźnie. To wtedy, sensacyjnie wyeliminowawszy Legię Warszawa, a potem CFR Cluj, po raz pierwszy w dziejach wprowadził klub z tego kraju do fazy grupowej Ligi Europy. Nie wygrał w niej ani jednego meczu, lecz może sobie zapisać w CV pomniejsze sukcesiki, jak remis z Betisem, czy chwilowe prowadzenie na San Siro z Milanem. Biorąc pod uwagę, że mowa jedynie o drużynie półamatorskiej, należy uznać to za spektakularne wyniki. Głosy, które mówiły już wtedy, że Toppmoeller będzie kiedyś pracował znacznie wyżej, aż tak nie dziwiły. W przeciwieństwie do drogi, którą obrał w rzeczywistości.
POWRÓT NA FOTEL PASAŻERA
Po trzech latach w Dudelange odszedł, ale nie do ojczyzny, tylko, wykorzystując biegłą znajomość francuskiego, do drugiej ligi belgijskiej. W RE Virton wytrwał jednak tylko pięć miesięcy, nie mogąc się dogadać z władzami klubu. To wtedy do współpracy w roli asystenta zaprosił go Julian Nagelsmann. Toppmoeller zdecydował się wrócić na fotel pasażera, by zdobyć doświadczenie u boku trenerskiego talentu swojego pokolenia i zobaczyć z bliska funkcjonowanie maszynerii RB Lipsk. To ludzie poznani tam zapewnili mu dwie kolejne posady. Nagelsmann był na tyle zadowolony ze sztabu, jaki zbudował w Saksonii, że – wykupiony przez Bayern Monachium – pociągnął za sobą asystentów. Toppmoeller w ciągu dwóch lat przeszedł od treningów z luksemburskimi półamatorami do współprowadzenia gwiazd światowego futbolu.
PRACA Z GWIAZDAMI
Choć jako asystent pracował w cieniu, czasem bywało o nim głośniej. W Lipsku oraz w Bayernie odpowiadał m.in. za stałe fragmenty gry, które należały do atutów tych zespołów. Gdy Nagelsmann w pierwszym sezonie pracy w Monachium zachorował na koronawirusa, jego asystent przez dwa tygodnie prowadził zespół, organizując treningi, uczestnicząc w konferencjach prasowych i wywiadach okołomeczowych oraz dyrygując drużyną w trakcie spotkań. Trzy z czterech meczów w roli pierwszego trenera wygrał. Jeden przegrał i to spektakularnie, 0:5 z Borussią Moenchengladbach w Pucharze Niemiec. Nagelsmann chwalił go jednak i podkreślał, że widać po nim zdobyte wcześniej doświadczenia w roli pierwszego trenera.
DŁUGI CIEŃ POPRZEDNIKA
Kiedy jego szefa niespodziewanie zwolniono w marcu z Bayernu, pracę wraz z nim stracił też Toppmoeller. Ale bezrobotny nie był długo, bo pamiętał o nim Markus Kroesche, były dyrektor sportowy Lipska, dziś prowadzący Eintracht, który zawsze wypowiadał się o nim w najwyższych tonach, chwaląc go nie tylko za wiedzę taktyczną, lecz także kompetencje w kontaktach międzyludzkich. Dyrektor sportowy tym ruchem kładzie też na pieńku własną głowę. Rozstał się przecież z trenerem, który w ciągu dwóch lat doprowadził drużynę Eintrachtu do dwóch finałów i awansował z nią do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Nie będzie więc łatwo być następcą Olivera Glasnera. Ale akurat Dino Toppmoeller doskonale wie, jak to jest mierzyć się z wielkim cieniem poprzednika.
TRUDNE ZADANIA NOWEGO TRENERA
Choć Eintracht znajduje się w jednej z najlepszych faz w historii klubu, nowemu szkoleniowcowi pracy nie zabraknie. Do poprawy jest jego konik, czyli stałe fragmenty gry, po których frankfurtczycy w zeszłym sezonie tworzyli mało sytuacji, a sami stracili aż 19 goli. Znajomość francuskiego nie zaszkodzi w próbach przekonania Randala Kolo Muaniego, by pozostał w Hesji jeszcze co najmniej na rok. A pucharowe doświadczenia pomogą pewnie w rywalizacji w Lidze Konferencji Europy, w której Eintracht będzie uczestniczył po raz pierwszy w historii i do której przystąpi jako jeden z faworytów.
Dino Toppmoeller jeszcze nigdy wcześniej nie prowadził drużyny w zawodowym futbolu. Teraz natomiast będzie miał do dyspozycji nie tylko ekipę z czołowej ligi świata, lecz także klub, który otwarcie komunikuje europejskie ambicje i ma prawdziwe gwiazdy znające wielkie szatnie, jak Mario Goetze czy Kevin Trapp. We Frankfurcie podkreślają jednak, że nie ma mowy o eksperymencie. Doświadczenie nowego trenera w kwestii samodzielnego prowadzenia zespołu oraz w pracy w dużych klubach ze znakomitymi piłkarzami jest zbyt duże, by mówić o kompletnym nowicjuszu.
O zaufaniu świadczy też kontrakt, podpisany od razu na trzy lata. By przebić wynik ojca, wystarczy przetrwać na stanowisku przynajmniej sezon. Ale by przebić jego osiągnięcia sportowe, potrzebne będzie kilka kolejnych wielkich europejskich nocy Eintrachtu Frankfurt. Nazwisko Toppmoeller jeszcze długo w niemieckim futbolu będzie się kojarzyć z Klausem. Jednak Dino coraz bardziej przestaje być na rynku wyłącznie synem swojego ojca.
TEKST NAPISAŁ MICHAŁ TRELA
Czytaj więcej o niemieckim futbolu:
- Joshua Kimmich. Więzień złotej klatki czy małostkowy atencjusz?
- Trela: Klątwa papierowej kulki. Dlaczego Hamburgerowi SV znów się nie udało
- VfB Stuttgart – klub utopiony w błocie. Historia ostatnich afer i skandali
Fot. Youtube (Eintracht Frankfurt)