Reklama

Trela: Awans, czyli przyszłoroczny spadek. Który beniaminek oszuka przeznaczenie?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

09 lipca 2023, 11:09 • 11 min czytania 44 komentarzy

Sześć razy z rzędu ostatnie miejsce w Ekstraklasie zajmował zespół, który dopiero się w niej pojawił. Po 2017 roku ponad połowa beniaminków nie przetrwała w elicie dłużej niż sezon. Nie ma jednak uniwersalnych wskazówek na to, jak tego uniknąć. Ostatnie lata pokazały, że dróg do sukcesu jest tyle, ilu beniaminków. Teoretycznie najłatwiej mają ci, którzy po awansie najmniej muszą zmienić styl gry. To najlepsza informacja dla Puszczy Niepołomice, ale i pozostali beniaminkowie nie są pod względem stylu gry tak ekstremalni, jak bywało w przyszłości.

Trela: Awans, czyli przyszłoroczny spadek. Który beniaminek oszuka przeznaczenie?

Przewidywanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli idzie o przyszłość. Bon mot noblisty Nielsa Bohra doskonale pasuje do poszukiwań beniaminka, który będzie miał najtrudniej utrzymać się w Ekstraklasie. Przed sezonem założyć można jedynie, że przynajmniej jedno miejsce spadkowe zostanie zajęte przez kogoś, kto dopiero awansował. Ale walka o awans i o utrzymanie to zupełnie różne dyscypliny sportu.

NAJTRUDNIEJSZY PIERWSZY SEZON

Śmiertelność wśród beniaminków Ekstraklasy wzrasta. W latach 2012-2017 spadł z ligi tylko jeden z dziesięciu zespołów (10%), które chwilę wcześniej świętowały awans do niej. W latach 2017-2023 w ośmiu na piętnaście (53%) przypadków promocja była zapowiedzią przyszłorocznej degradacji. Już w aż sześciu sezonach z rzędu spadał z ligi przynajmniej jeden beniaminek. Sześć razy z rzędu to któremuś z nich przypadało ostatnie miejsce w stawce. Powtarzalność jest na tyle duża, że można już mówić o tendencji. Utrzymanie się w Ekstraklasie na dłużej niż rok zaczęło być sztuką. Nawet nie zagłębiając się specjalnie w konkretne przypadki, można więc uznać ŁKS, Ruch Chorzów i Puszczę Niepołomice za naturalnych kandydatów do spadku. Historia najnowsza Ekstraklasy wskazuje, że któryś z tych trzech zespołów będzie odstawał od reszty stawki. Odpowiedź na pytanie, który nie jest jednak tak oczywista, jak się na pierwszy rzut oka nasuwa.

NOWICJUSZE TEŻ POTRAFIĄ

Puszczę niejako z automatu od dnia awansu umieszcza się jako głównego kandydata do spadku. Bo jest z małego miasteczka, nigdy nie grała z najlepszymi i będzie odstawać finansowo od reszty stawki. Tyle że na każdy z tych argumentów da się znaleźć przynajmniej jeden kontrargument. Próbka absolutnych beniaminków Ekstraklasy w ostatnich latach nie była wielka, zwykle wchodziły do niej kluby, które już kiedyś w niej grały. Ale zupełni nowicjusze, jak Puszcza, jednak się zdarzyli. Bruk-Bet Termalica Nieciecza nie spadł ani w pierwszym, ani w drugim sezonie obecności w elicie. Na więcej niż rok po pierwszym awansie obroniły się też Podbeskidzie Bielsko-Biała i Piast Gliwice. Za to Sandecja Nowy Sącz i Miedź Legnica spadły po roku. Samo bycie nowicjuszem nie jest jednak żadnym rozstrzygającym argumentem.

BRAK STADIONU TO NIE TRAGEDIA

Granie poza własnym miastem też nie. Nieciecza przez pierwszych kilka miesięcy pobytu w Ekstraklasie podejmowała rywali w Mielcu, Raków grał w Bełchatowie przez cały pierwszy sezon w lidze i większość drugiego, przed laty Piast Gliwice przygodę z Ekstraklasą zaczynał w Wodzisławiu Śląskim, a Warta Poznań w Grodzisku Wielkopolskim funkcjonuje do dziś. Nie zawsze więc granie na obcym stadionie kończy się tak źle, jak w przypadku Sandecji. Ruch Chorzów i Puszcza z tego tytułu nie stoją więc na straconej pozycji.

Reklama

KIEPSKIE DOŚWIADCZENIA ŁKS-U

ŁKS tego problemu nie ma, ale w Łodzi na pewno nie muszą daleko szukać, by wiedzieć, że po awansie należy zachować czujność. Ich dwa poprzednie pobyty w elicie kończyły się po ledwie jednym sezonie. A wcześniej niewiele zwiastowało katastrofy. W 2011 roku łodzianie awansowali do elity z pierwszego miejsca. Dziewięć lat później z drugiego, ale z dobrym dorobkiem (tylko Nieciecza jako wicemistrz I ligi w 2015 roku zgromadziła więcej punktów). Tymczasem w Ekstraklasie, ze średnią 0,65 punktu na mecz, ŁKS został najgorszym beniaminkiem tej dekady. Lepszym z beniaminków tylko w pięciu na dziesięć sezonów był zespół, który rok wcześniej wygrał I ligę. W momencie odbioru trofeum za wygranie zaplecza Ekstraklasy wszelkie przewagi mistrza nad pozostałymi zespołami się kończą. Niech świadczy o tym fakt, że odkąd wprowadzono w I lidze baraże, spadł z ligi tylko jeden z trzech zespołów, które dostały się do elity przez tę furtkę. Spadkowiczem w ostatnich sześciu latach zawsze był jakiś zespół, który wchodził do ligi bezpośrednio, bez konieczności rozgrywania baraży.

PO AWANSIE DÓŁ TABELI

Niezależnie od tego, czy zespół po awansie ostatecznie przetrwa wśród najlepszych, czy nie, należy raczej spodziewać się go w dolnej połowie tabeli. Tylko trzech na 23 beniaminków w ostatniej dekadzie zdołało ukończyć Ekstraklasę w pierwszej piątce, z czego dwoma były zespoły, którym udało się wrócić do elity po ledwie rocznej nieobecności. Górnik Zabrze i Zagłębie Lubin w ten sposób siłą rozpędu zapewniały sobie awanse do europejskich pucharów. Bliska powtórzenia tego osiągnięcia była Warta Poznań, niewidziana w elicie przez lata. W dziesiątce kończyły jeszcze tylko Radomiak i Zawisza Bydgoszcz. Średnia pozycja beniaminków z ostatnich dziesięciu sezonów to trzynasta, a mediana nawet czternasta.

BENIAMINKÓW ŻYCIE NA KRAWĘDZI

Przeciętny dorobek punktowy – 1,14 na mecz – też wskazuje życie na krawędzi. Gdyby przełożyć to na aktualnie obowiązujący system 34-kolejkowy, dałoby to wynik 39 punktów, czyli na granicy utrzymania i spadku. Praktycznie każdy beniaminek, który gromadził mniej niż 1,05 punktu na mecz, opuszczał ligę. Wyjątkiem jest Stal Mielec, która miała to szczęście, że awansowała w sezonie, w którym spadał tylko jeden zespół. A inny beniaminek – Podbeskidzie – punktował jeszcze gorzej. Mielczanom wystarczyło więc do przetrwania rekordowe 0,97 punktu. Dla porównania, w 2019 roku Miedź Legnica spadła z wynikiem 1,08 punktu na mecz.

PO PIERWSZE: NIE ODSTAWAĆ

Powtarza się czasem, próbując przenosić na europejski grunt walki o utrzymanie amerykańskie powiedzenie, że to obrona wygrywa mistrzostwa. Panuje przekonanie, że beniaminek nastawiony na ofensywę będzie miał trudniej niż ten, który skupia się na murowaniu własnej bramki. Wydaje się jednak, że i to trudno traktować jako prawdę objawioną. W ostatnich dziesięciu latach spadł z ligi tylko jeden beniaminek z czternastu, którzy tracili najmniej goli na mecz. Ale też jedynie jeden z dwunastu tych, którzy strzelali najwięcej goli. Sandecja, która spadła z całkiem przyzwoitą obroną (1,46 na mecz), lepszą niż Raków z pierwszego sezonu po awansie, czy taką samą jak Górnik, który awansował do pucharów, sprawia jednak, że trudno mówić o regule. W grze ofensywnej też reguły nie ma. Zagłębie Sosnowiec mogło się pochwalić naprawdę groźnym atakiem, zapewniającym mu średnio 1,32 gola na mecz. Cóż jednak z tego, jeśli żaden inny beniaminek nie tracił aż tak wielu goli. Ważniejsza od skupianiu się wyłącznie na grze w obronie, czy strzelaniu goli, jest równowaga. Nie trzeba koniecznie wyróżniać się w jakimś aspekcie. Ważniejsze, by w którymś ewidentnie nie odstawać.

OBRONA WARTY, ATAK GÓRNIKA

Jak widać na przykładzie wielu silnych beniaminków, nie ma jednej drogi dojścia do sukcesu po awansie. Górnik Zabrze, który od razu w pierwszym sezonie dostał się do europejskich pucharów, zrobił to przede wszystkim świetnym atakiem (1,84 gola na mecz), przy przeciętnej obronie (1,46 traconej bramki, identyczny wynik jak Sandecja, która w tamtym sezonie spadła z hukiem). Warta z kolei otarła się o puchary dzięki najlepszej obronie spośród wszystkich 23 beniaminków z ostatnich 10 sezonów (ledwie 1,06 traconej bramki na mecz). Poznaniacy to też przykład, że nie ma reguły, jeśli chodzi o budowanie kadry. Im danie szansy większości ze „Swojskiej Bandy”, która wywalczyła sensacyjny awans, zdecydowanie się opłaciło. Ale nie brak przykładów zupełnie odwrotnych, gdy brak wzmocnień po awansie kończył się katastrofą, co było widać choćby w przypadku Podbeskidzia, które awansowało równolegle z Wartą, wyprzedzając ją nawet w I lidze. Jego kadra okazała się jednak kompletnie niedostosowana do warunków ekstraklasowych.

Reklama

RYZYKOWNA WIARA W I-LIGOWE ATUTY

To jednak wszystko opowiadanie o beniaminkach już z perspektywy tego, jak prezentują się w Ekstraklasie. A często w I lidze były to zupełnie inne zespoły. Można zaryzykować tezę, że największy problem mają często ci, którzy są zmuszeni do drastycznej zmiany stylu gry w kilka tygodni. Kto I ligę wygrywał świetnym atakiem pozycyjnym, wysokim pressingiem i pełną dominacją nad rywalami, ten po awansie może mieć problem. Próby grania tak samo mogą się zakończyć katastrofą w stylu poprzedniego pobytu ŁKS-u czy właśnie Podbeskidzia Krzysztofa Bredego. Próby całkowitej zmiany tożsamości zespołu też jednak często sprawiają, że drużyna już nie ma atutów, które dały jej awans, ale jeszcze nie posiadła tych, które mają jej dać utrzymanie.

NIE KAŻDY MOŻE GRAĆ SWOJE

Teoretycznie najlepiej mają ci, którzy awans wywalczyli tak, jakby walczyli o utrzymanie i nie muszą za wiele zmieniać. Tak było z Rakowem Częstochowa, który jako I-ligowiec wprawdzie utrzymywał się przy piłce znacznie dłużej niż w Ekstraklasie, ale i wtedy bazował na stałych fragmentach gry oraz fazach przejściowych i także dzięki nim nie miał większych problemów po awansie. Warta czy Korona też prezentowały styl gry, którym teoretycznie trudniej było awansować, niż później się utrzymać. To może być dobra informacja dla Puszczy Niepołomice, której atuty są skrojone pod walkę o utrzymanie. Trener Tomasz Tułacz nie musi po awansie wymieniać wszystkiego, nad czym pracował przez lata, lecz jedynie próbować szlifować to jeszcze mocniej.

AWANS Z PRZYTUPEM NIC NIE ZNACZY

Styl, w jakim dany zespół awansował, nie mówi wiele, by nie powiedzieć, że nie mówi nic, o szansach zespołu na przetrwanie w elicie. W minionych dziesięciu sezonach z najlepszym dorobkiem weszły do ligi Zagłębie Lubin i zeszłoroczna Miedź Legnica. Choć obie w I-ligowych kampaniach zgromadziły po 77 punktów, ich losy po awansie potoczyły się diametralnie różnie. Zagłębie, jako jedyny beniaminek w tym okresie, wdrapało się nawet na podium. Podczas gdy Miedź spadła z wielkim hukiem. Jednym z najlepszych beniaminków ostatnich lat był jeden z najgorszych zespołów, który awansował z boisk I-ligowych. Górnik uratował sezon pamiętnym psim swędem. Skończył rozgrywki ledwie z 58 punktami. Mniej w ostatnich dziesięciu latach miały tylko Górnik Łęczna i Korona Kielce, które awansowały z baraży. Nie przeszkodziło mu to jednak zostać rewelacją rozgrywek wyższego szczebla już kilka miesięcy później.

TRUDNE ZMIANY STYLU

Przeciwnych przykładów też nie brakuje. Podbeskidzie Bredego awansowało ze znakomitym wynikiem strzeleckim 64 goli w sezonie, co przebił w ostatnich latach tylko Zawisza. W Ekstraklasie bielszczanie nie uciułali jednak nawet średniej jednej bramki na spotkanie. Podobnie było z Miedzią Wojciecha Łobodzińskiego. W I lidze punkty zdobywała przede wszystkim rewelacyjną obroną, która przez cały sezon dopuściła rywali do ledwie 22 zdobytych bramek (lepszym wynikiem mogły się pochwalić jedynie Radomiak i Zagłębie Lubin – po 20 straconych goli). Po awansie to obrona okazała się największym problemem. Radykalną zmianę przeszło też Zagłębie Sosnowiec. W sezonie awansu do zajęcia drugiego miejsca wystarczyło mu nędzne 46 goli. Z gorszym dorobkiem strzeleckim wszedł w ostatnich latach tylko Górnik Łęczna (45). Tymczasem w Ekstraklasie sosnowiczanie stali się maszyną do strzelania goli. I kompletnie nic im to nie dało.

PUSZCZA BEZ ZMIAN

Z tegorocznych beniaminków teoretycznie najbardziej narażony na problemy ze zmianą stylu może być ŁKS, który podczas poprzedniego pobytu wśród najlepszych, pod wodzą tego samego trenera, próbował robić swoje, co skończyło się fatalnie. I to właśnie może być najlepsza informacja przed kolejnym sezonem: zarówno łodzianie, jak i trener Kazimierz Moskal osobiście, przekonali się już, co nie działa i jakich błędów powinni unikać. W tym roku awansowali już nie jako zespół tak ekstremalnie, jak poprzednio nastawiony na kontrolowanie meczów przez utrzymanie się przy piłce. Jeśli chodzi o podania na minutę posiadania byli w środku I-ligowej stawki. Posiadanie piłki na poziomie 54,5% plasowało ich oczywiście w czołówce, ale nie ścisłej. Dla porównania, w sezonie 2018/19 ŁKS utrzymywał się przy piłce przez 59% czasu (drugi wynik w lidze) i średnio na minutę wymieniał piłkę ponad czternaście razy (najwięcej w lidze). Tym razem w Ekstraklasie można więc spodziewać się mniej radykalnej wersji ŁKS-u. Wciąż awans będzie jednak wymagał większych zmian w sposobie gry niż w przypadku Puszczy, która już w I lidze miała najmniejsze posiadanie piłki (42,3%) i wymieniała w ciągu minuty najmniej podań. Ona paradoksalnie jako jedyny z beniaminków będzie więc mogła robić po awansie dokładnie to, co przed nim.

PRZECIĘTNE DEFENSYWY

Patrząc jednak całościowo na wszystkich trzech beniaminków, trzeba stwierdzić, że tym razem nie pojawia się w lidze żaden przypadek ekstremalny. Nikt nie awansował z wynikiem zbliżającym się do jakiegoś rekordu jak przed rokiem Miedź Legnica. Nikt też nie wszedł z równie słabym rezultatem, jak sześć lat temu Górnik Zabrze. 66 punktów ŁKS-u to dziewiąty wynik w ostatnich dziesięciu sezonach. Dwukrotnie zdarzało się nawet, że zespoły z drugiego miejsca gromadziły więcej punktów. Dorobek Ruchu daje mu dopiero 19. miejsce na 26 ostatnich beniaminków, a Puszcza wyprzedziła pod tym względem jedynie Górnik Łęczna i Koronę Kielce. Liczba zdobytych bramek – odpowiednio 58, 48 i 49 – też nie znajduje się na żadnym z biegunów ostatnich lat. Jeśli coś wyróżnia tegorocznych beniaminków, to awans z relatywnie słabą obroną. ŁKS i Puszcza traciły ponad jednego gola na mecz, Ruch minimalnie mniej. Tymczasem w ostatnich dziesięciu latach było aż siedemnaście zespołów, które uzyskując awans, traciły mniej goli. Radomiak czy Zagłębie Lubin pojawiały się w lidze, straciwszy na zapleczu tylko dwadzieścia goli. W porównaniu do 36 ŁKS-u i Puszczy to przepaść.

NIE WSZYSCY SPADNĄ

Nie musi to jednak niczego oznaczać. Widzew i Korona awansowały w poprzednim sezonie z jeszcze mocniej przeciekającymi defensywami, w elicie jednak zdołały je jakoś załatać. Warta z kolei w sezonie awansu dawała się zaskoczyć 35 razy, a po awansie tylko 32-krotnie. Znów okazało się, że to, co w I lidze zostaje w I lidze. A w Ekstraklasie następuje zupełnie nowe rozdanie. Patrząc na ostatnie lata, ŁKS, Ruch i Puszcza mierzą się z 53% ryzykiem spadku, czyli mogą zakładać, że raczej się nie uda niż uda. Mogą się jednak pocieszać, że przynajmniej jeden z nich raczej przetrwa. Odkąd wprowadzono system z trzema beniaminkami, nigdy nie zdarzyło się jeszcze, by wszyscy jednocześnie spadli z ligi. Ostatni raz wszystkie nowe drużyny spadły od razu w sezonie 2018/19, gdy z I ligi wchodziły jeszcze dwa zespoły. Jakieś bezpieczne krzesło dla Ruchu, ŁKS-u bądź Puszczy powinno się więc w Ekstraklasie znaleźć. Ale przewidywać, dla którego z nich, to wróżyć z fusów. Utrzymać się może każdy, lecz uniwersalnego sposobu nie ma. I dopiero po fakcie okazuje się, która droga była właściwa. Analiza wsteczna zawsze jest skuteczna.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

44 komentarzy

Loading...